Na dnie Zatoki Gdańskiej tyka ekologiczna bomba. Trzeba nawet 20 mln euro, aby ją rozbroić
Nawet 1,3 mln litra paliwa różnego typu może się znajdować w pięciu ocalałych komorach zatopionego 73 lata temu w Zatoce Gdańskiej tankowca "Franken". Proces jego niszczenia może niebawem doprowadzić do katastrofy ekologicznej na Bałtyku. Wydobycie trujących substancji z wraku wcale nie musi być drogie, może za to uratować nasze morze.
Jak realne jest zagrożenie wyciekiem z "Frankena"? Według wyliczeń dr. Benedykta Haca z Instytutu Morskiego w Gdańsku postępująca z każdym rokiem o 0,1 milimetra korozja poszycia może doprowadzić do tego, że wrak w końcu się przełamie pod własnym ciężarem. Wówczas dojdzie do rozszczelnienia zbiorników z paliwem i wycieku, który skazi Zatokę.
- W Bałtyku leży kilkadziesiąt dużych wraków. Mamy to nieszczęście, że odziedziczyliśmy dwa najgorsze – podkreśla dr Hac. -_ Jestem przekonany, że zagrożenie jest bardzo realne. Nie jesteśmy gotowi na tego typu katastrofę_ - dodaje.
Jego obawy potwierdziła kwietniowa ekspedycja, w której udział wzi statek badawczy Instytutu Morskiego w Gdańsku– r/v IMOR oraz m/y Litoral z bałtyckiej bazy nurkowej. Badania dna morskiego w najbliższym otoczeniu tankowca wykazały, że już doszło tam do dużego spustoszenia w ekosystemie, a normy dla niektórych toksycznych i rakotwórczych substancji zostały przekroczone nawet kilkaset razy, alarmują ekolodzy.
Katastrofa "Frankena"
Niemiecki tankowiec T/S "Franken" to największy zidentyfikowany wrak w Zatoce Gdańskiej. Mierzy 179 metrów długości. Zatopiły go radzieckie samoloty w kwietniu 1945 roku około 6,3 mili morskiej od Cypla Helskiego.
Tankowiec został storpedowany, zbombardowany i ostrzelany. Tonął około trzech godzin. Eksplozja transportowanego paliwa oraz amunicji należącej do jego uzbrojenia rozerwała kadłub jednostki na dwie części. Obie spoczęły na głębokości około 70 metrów w odległości około 460 m od siebie.
Utrata jednostki zaopatrzeniowej miała była ciosem dla operujących w rejonie okrętów marynarki wojennej III Rzeszy - Kriegsmarine. Ilość transportowanego przez "Frankena" paliwa miała być tak duża, że po zatopieniu tankowca niemieckie dowództwo wycofało z Zatoki Gdańskiej wszystkie swoje pancerniki i krążowniki w obawie przed brakami paliwa.
Polska nieprzygotowana na katastrofę
Kłopot w tym, że jak przekonuje fundacja Mare, Polska nie jest gotowa na skutki ewentualnego nagłego i niekontrolowanego wycieku z tych stalowych pozostałości po wielkiej wojnie, od dziesiątków lat spoczywających na dnie morza.
- Nasze służby i sztaby kryzysowe oczywiście szkolą się na wypadek awarii, wypadku, czy zatonięcia różnych jednostek. Istnieje cały szereg procedur i działań w momencie wystąpienia katastrofy, w tym i wycieku. To jednak działania doraźne. A tu potrzeba prewencji – podkreśla dr Hac.
Pytanie tylko, kto powinien zająć się wrakiem? - Prawnie nikt nie jest zobowiązany, aby takie działania prewencyjne podjąć - mówi Olga Sarna, prezes Fundacji Mare. _- Polski rząd nie ma obowiązku, aby w tej chwili się tym wrakiem zająć. Dopiero, kiedy nastąpi większy wyciek - a więc w sytuacji kryzysowej - są podejmowane działania. _
Zgodnie z prawem międzynarodowym po II wojnie światowej wraki niemieckich okrętów stały się własnością Polski. Z drugiej strony podpisana przez nasz kraj w 2015 roku konwencja z Nairobi zakłada, że wrak należy do armatora – w tym wypadku więc do nieistniejącej już III Rzeszy.
- "Franken" to nasz problem. Nie niemiecki, nie unijny, ale nasz - polski. Po II Wojnie Światowej odziedziczyliśmy te wraki. Niektóre - jak choćby ten podniesiony po wojnie na podejściu do Jastarni, późniejszy "Feliks Dzierżyński" - były wykorzystywane przez marynarkę handlową. Musimy uporać się i z tankowcem – stwierdza dr inż. Hac. I kolejny raz podkreśla, że spośród wielu dużych wraków w Bałtyku akurat Polsce trafiły się dwa najgorsze - statek szpitalny "Stuttgart" i właśnie "Franken".
Franken musi zostać na dnie
Choć pojawiały się głosy apelujące o usunięcie wraku, o jego podniesieniu jednak nie ma mowy. Musi zostać na dnie. Powodem jest nie tylko jego stan techniczny, ale i status. - Jest on obiektem zabytkowym, atrakcją dla amatorów nurkowania i eksploracji podwodnych wraków. Jego wyciągnięcie jest w ogóle nie możliwe i nie było brane pod uwagę – podkreśla Olga Sarna.
"Franken", choć jest dziś reliktem II Wojny Światowej, to wciąż reliktem potencjalnie niebezpiecznym. _- Wyciek paliwa z tego tankowca to ogromne zagrożenie dla środowiska i potencjalne koszty, które ponosić będzie cały region przez kolejne lata. To nie tylko pieniądze wydane na oczyszczanie, ale również starty na turystyce i marce Zatoki Gdańskiej _– dodaje dr Hac.
Dlatego zdaniem eksperta Instytutu Morskiego konieczne jest opracowanie programu przeciwdziałania zagrożeniom związanym z ewentualnymi wyciekami paliwa z tych zapomnianych okrętów. A oczyszczenie tankowca mogłoby być dobrym początkiem. - "Franken" to projekt pilotażowy, który pozwoliłby opracować procedury wyszukiwania takich wraków, rozróżnienia ich pod względem bezpieczeństwa i tego, co należy zrobić, aby je skutecznie unieszkodliwić - przekonuje.
Wątpliwości urzędników
Pomorscy samorządowcy, w tym marszałek województwa pomorskiego, w połowie lipca 2018 r. apelowali do ministra gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej o pilne podjęcie działań w sprawie "Frankena". Wnioski z raportu Fundacji Mare i doktoraHaca przeanalizował też Urząd Morski w Gdyni. I co? I nic.
Urząd Morski w oficjalnym komunikacie napisał, że rejon, w którym spoczywa wrak tankowca, jest od lat objęty monitoringiem powietrznym i satelitarnym, z którego administracja morska otrzymuje miesięcznie średnio około 30 zdjęć.
"Działania te nie wskazują, aby w rejonie zalegania wraku kiedykolwiek wydobywały się zanieczyszczenia ropopochodne, świadczące o uwalniającym się z niego paliwie. Tego rodzaju zanieczyszczenia nie są również obserwowane przez osoby uprawiające w jego rejonie płetwonurkowanie sportowo-rekreacyjne oraz przez poławiających rybaków" - czytamy w oświadczeniu.
Jak podkreśla Urząd Morski, dane historyczne wskazują, że znaczna część paliwa uległa zniszczeniu i wyciekła podczas storpedowania i zatopienia "Frankena" 8 kwietnia 1945 roku. Przyznał jednak, że istnieje potrzeba przeprowadzenia dalszych badań mających na celu ustalenie faktycznego stanu wraku i możliwości zalegania w nim pozostałości paliwa.
Koszt sprzątania "Frankena": 20 mln euro
- Ten wrak jest świetnym poligonem doświadczalnym. Nie leży głęboko. W dodatku w pozycji, w której dostać się do zbiorników jest względnie łatwo – niestrudzenie przekonuje dr Hac. - Jest oczywiście trochę zagrożeń, jak choćby: pozostała amunicja czy sieci rybackie. Stosunkowo jednak koszty oczyszczenia Frankena nie muszą być porażająco drogie.
Z jego wyliczeń wynika, że wysokość kosztów zależeć będzie od tego, jaką metodę zabezpieczenie wraku wybierzemy. Obecnie w tego typu operacjach dostępnych jest takich metod co najmniej kilka. Dr Hac zawarł w swoim raporcie ich zalety i ograniczenia. Co wynika z jego analizy? Wśród metod najbardziej pasujących do warunków Zatoki Gdańskiej jest m.in. możliwość zasypania całego wraku wraz ze skażonym osadem. Jednak za bardziej skuteczne dr Hac uznaje odpompowanie paliwa z kadłuba.
Jak to zrobić? Na przykład użyć nurków i tzw. systemu hot-tapping. Stosowane w tej procedurze urządzenie wycina w kadłubie statku otwór i wprowadza zawory odsysające pod ciśnieniem paliwo. Przewód odprowadza je do zbiornika pływającego na powierzchni wody. Jeżeli paliwo jest zbyt gęste - na przykład ze względu na rodzaj i niską temperaturę - do zbiornika wprowadzane jest urządzenia grzewcze, które, zwiększając temperaturę, zmniejsza lepkość paliwa i umożliwia jego wypompowanie.
"Franken" jednak owiany jest złą sławą z jeszcze innego powodu. Mimo, że jest atrakcją dla eksploratorów, nurkowanie w nim jest niebezpieczne. Były już wypadki utonięć nurków, którzy utknęli w oplatających go sieciach i żyłkach wędkarskich. Stąd też trzecia opcja neutralizacji toksycznej zawartości niemieckiego tankowca. Niweluje ona część zagrożeń dla nurków. Podobnie, jak poprzednia metoda, polega na odpompowaniu paliwa z wraku z użyciem urządzeń hot-tapping, ale tym razem sterowanych zdalnymi systemami (tzw. ROV).
- Długość prac, a więc i ostateczny koszt oczyszczenia wraku będzie zależeć od metody unieszkodliwiania wraku, ilości paliwa, które tam zalega i wielu innych czynników - zaznacza dr Benedykt Hac.
Według jego wyliczeń w optymistycznym wariancie koszt operacji wyniósłby od 6 do 8 mln euro. Ten bardziej realistyczny zakłada wydatki rzędu 10, a może nawet 20 mln euro.
_- Nasze szacunki oparte są o podobne, już zrealizowane, operacje przeprowadzone na świecie. Dziesiątki firm prowadzących takie prace mają doświadczenie w oczyszczaniu zbiorników wraków statków. Trzeba jednak pamięć, że, z różnych względów, cena oczyszczenia starego wraku jest zawsze wyższa, niż przy katastrofie nowego _– podkreśla ekspert Instytutu Morskiego. Ale podkreśla, że "wysprzątanie" "Frankena" to konieczność:
- "Franken" to projekt pilotażowy, który pozwoliłby opracować procedury wyszukiwania takich wraków, rozróżnienia ich pod względem bezpieczeństwa i tego, co należy zrobić, aby je skutecznie unieszkodliwić.
Wyzwanie dla firm
Jak mówi Olga Sarna, prezes Fundacji Mare, raport i kampania nie są nastawione jedynie na to, aby kogokolwiek przymusić do działania. - Chcemy przygotować metodologię, zebrać odpowiednich ekspertów i docelowo pozyskać finasowanie, aby ten wrak oczyścić. Mając fundusze gotowi jesteśmy zrobić to nawet we własnym zakresie, zatrudniając do tego właściwe firmy – przekonuje na łamach money.pl.
Wyspecjalizowanych firm neutralizujących takie zagrożenia jest kilka. Część ma swoje oddziały w Polsce.
- Jesteśmy w kontakcie z paroma firmami zajmującymi się taką działalnością w rejonie Morza Bałtyckiego. Jedna z operuje w Norwegii, druga w Finlandii. Ta ostatnia - Alfons Hakans - jest prekursorem w metodzie hot-tqapping - podkreśla Olga Sarna.
Skąd jednak wziąć 20 milionów euro? Jak przekonuje szefowa fundacji Mare, jeśli udałoby się uzyskać wsparcie rządu, można by próbować pozyskać choć część finansowania z budżetu kryzysowego UE. Sponsorów koordynatorzy projektu będą szukać również wśród prywatnych firm. Na przyszły rok zaplanowana jest bowiem szeroka akcja lobbingowa na rzecz oczyszczenia "Frankena”. - Możemy zapobiec temu, co może się wydarzyć. Jeszcze nie jest za późno – podsumowuje.
Przemysław Ciszak. _Dziennikarz portalu finansowego money.pl, od paru lat również Wirtualnej Polski. Wcześniej redaktor prowadzący magazynu dla mężczyzn MenStream.pl. W 2014 roku nominowany do nagrody Grand Press w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne za reportaż o śmiercionośnym wirusie ebola. Nałogowy pochłaniacz wszelkich opowieści i niepoprawny powsinoga. _