Nie chcemy palaczy w firmach!
86 godzin – tyle czasu w ciągu roku „przepalają” w pracy osoby uzależnione od nikotyny
24.07.2012 | aktual.: 25.07.2012 09:37
Palacze, bo o nich mowa, coraz częściej popadają w niełaskę współpracowników i pracodawców. Do tego stopnia, że ci drudzy coraz częściej poszukują do pracy osób, które nie potrzebują przerwy na papieroska. - Przeważnie wiąże się to z wymaganiami stanowisk pracy, na których częste opuszczanie terenu zakładu pracy jest niewskazane np. ze względów bezpieczeństwa. Niektórzy z pracodawców mówią wprost: „palacze śmierdzą, a ja szukam kogoś, kto będzie reprezentował moją firmę, więc ten ktoś ma się prezentować nienagannie”. Znam właściciela restauracji, który z zasady nie przyjmuje do kuchni osób palących, bo nałóg nikotynowy osłabia czułość zmysłów węchu i smaku, więc taki pracownik będzie miał zgubny wpływ na jakość potraw i renomę lokalu – zdradza Artur Ragan, rzecznik prasowy agencji pracy Work Express.
Nie ma dymka, nie ma pracy
Palacze znaleźli się na cenzurowanym. Współpracownicy krzywo patrzą na każdą ich przerwę „na dymek”, bo to oznacza, że mniej pracują. Pracodawcy z kolei zastanawiają się, czy przez ten głód nikotyny, nie są pracownikami mniej efektywnymi od tych niepalących. - Z całą pewnością palacze robią, co mogą, żeby swoją wydajność pracy obniżyć. Głównie poprzez osłabienie odporności organizmu. Natomiast ulubionym kontrargumentem palaczy jest to, że działanie nikotyny na układ nerwowy na krótką metę podobno sprzyja koncentracji i pisał o tym nawet Witkacy. Sęk w tym, że z ponad 5000 substancji obecnych w dymie tytoniowym, 99% ma szkodliwy wpływ na organizm, więc taki bilans nigdy nie wyjdzie na korzyść palacza. A Witkacy w książce „Narkotyki. Niemyte dusze” przeklinał tytoń jako najgłupszy z nałogów. Poza tym nałóg tytoniowy generalnie utrudnia współpracę - fizjologiczne uzależnienie od nikotyny widać podczas dłuższych spotkań – palacza można rozpoznać zwykle po tym, że jako pierwszy proponuje przerwę i jako ostatni z
niej wraca. – mówi Ragan.
Ten nałóg, często jest źródłem konfliktów w pracy na linii palący – niepalący. Zdarzają się sytuacje, w których niepalący, pod nieobecność palących, muszą przejąć ich obowiązki służbowe, jak np. odbieranie dzwoniącego telefonu czy informowanie interesantów bądź obsługa klientów. W efekcie, sami poniekąd zaniedbują swoje obowiązki i więcej czasu muszą poświecić na ich realizację. – Jako człowiek, który nigdy w życiu nie był nałogowym palaczem, po prostu niżej oceniam osoby uzależnione od nikotyny. Jako pracodawcę niemiłosiernie drażni mnie to, że w gruncie rzeczy płacę komuś za czas pracy, w którym nie dość, że nie pracuje, to jeszcze idzie szkodzić swojemu zdrowiu. A sytuacji, w których pracownicy spóźniają się na spotkania i śmierdzą dymem, nie toleruję. Wreszcie, jak mam wytłumaczyć pozostałym pracownikom dodatkowe prawa palaczy, którzy mimo standardowej przerwy kodeksowej, potrzebują dodatkowego czasu „na dymek”? Kodeks pracy nie pozwala w tym obszarze na dyskryminację, ale zastanówmy się, kto tutaj jest
dyskryminowany? Palący czy ten, który pracowicie wykonuje swoje zadania i cierpliwie znosi mankamenty współpracy z palaczem? – pyta Dariusz Lamot, prezes zarządu Work Express.
Jest dymek, jest chorobowe. A nawet urlop
Przerwy „na dymka”, czy nawet spóźnianie się na spotkania służbowe, to nie jedyne minusy uzależnienia od nikotyny. Dla współpracowników, a tym bardziej dla pracodawców, jeszcze większym problemem są zwolnienia chorobowe. – Faktycznie, palacze znacznie częściej zapadają na infekcje górnych dróg oddechowych i z tego powodu korzystają ze znacznie większej liczby dni zwolnień lekarskich, wskutek czego, ich koleżanki i koledzy dostają „w prezencie” ich zadania. Jeśli mimo choroby przychodzą do biura, pracują znacznie wolniej a przy okazji, zarażają osoby w swoim otoczeniu. Krótko mówiąc – papierosy poważnie obniżają efektywność, rozliczaną w skali roku – tłumaczy Ragan. I dodaje: - Wejście w życie przepisów antynikotynowych sprawia, że w wielu firmach na papierosa trzeba wyjść poza teren zakładu pracy. Od października do marca dość często widać grupki zmarzniętych ludzi zaciągających się nerwowo przed wejściami do budynków biurowych. Wchodzący klienci i współpracownicy widzą ich na co dzień – może to od tego
momentu powinna zacząć się presja?
Chorobowe, to jednak nic w porównaniu do… urlopu. Agencja pracy Work Express wyliczyła, że przeciętny palacz w godzinach pracy „przepala” ponad 86 godzin rocznie. – Biorąc pod uwagę, że należymy do najpracowitszych nacji w Europie, obliczyliśmy, że jeśli palacz opuszcza stanowisko pracy tylko cztery razy dziennie na 5 minut w skali roku, to „przepala” w zasadzie 10 i pół ośmiogodzinnej dniówki. Krótko mówiąc, jest to dodatkowy płatny urlop, którego niestety nie mają niepalący – zauważa Ragan.
Zgasić ogień wśród pracowników
Powodów do konfliktu miedzy palącymi, a niepalącymi w pracy jest wystarczająco dużo, ale też nie każdemu starcza odwagi, by powiedzieć koleżance/koledze z papierosem w ręce, co nam leży na wątrobie. Jak rozwiązać taką sytuację bez szkody dla pracy i zespołu? – Tak, jak każdy inny konflikt – poprzez rzeczową i szczerą komunikację. Trzeba wprost powiedzieć palącemu koledze, dlaczego źle nam z jego nałogiem, bo np. przez niego jesteśmy narażani na odrywanie się od swoich obowiązków a poza tym widzimy, że ma on zły wpływ na jego zdrowie i pracę – radzi Ragan.
Ale takiej sytuacji palacze mogą w prosty sposób zaradzić. Wystarczy, że ograniczą wyjścia na papierosa. Od paru lat na rynku dostępne są środki farmakologiczne likwidujące głód nikotyny, więc niedobór tej substancji w organizmie mogą uzupełniać bez opuszczania miejsca pracy. – Wielu pracodawców także próbowało pomóc palaczom w walce z nałogiem, np. poprzez różnego rodzaju bonusy, ale nie słyszałem o żadnych spektakularnych sukcesach. – kończy rzecznik prasowy Work Express.
MA