Nie panikujmy z frankiem. Referendum wiele nie zmieni
W najbliższą niedzielę Szwajcarzy w referendum wypowiedzą się na temat rezerw walutowych kraju. Decydować będą, czy zwiększyć proporcję złota w rezerwach kosztem walut obcych. Po ogłoszeniu terminu referendum, przez polskie media przetoczyła się fala panicznie nacechowanych artykułów, przepowiadających rychłe załamanie kursu złotówki względem franka, strasząc wiele polskich rodzin z frankowymi kredytami na głowie. Jeśli tematowi przyjrzeć się dokładniej, to widać że straszenie było zdecydowanie na wyrost.
28.11.2014 | aktual.: 30.11.2014 18:20
Głównym punktem, o którym decydować będzie pięć milionów szwajcarskich wyborców jest zwiększenie minimalnych rezerw złota państwa do 20 proc. Po pozytywnym wyniku głosowania tamtejszy parlament będzie miał trzy lata, żeby nowe prawo wprowadzić w życie. Potem na uzupełnienie rezerw do założonego poziomu bank centralny ma mieć 5 lat. Nawet jeśli Helweci zdecydują o zwiększeniu zapasów złota, argumenty za tym, że nie wpłynie to na wzrost kursu franka względem złotego są na tyle mocne, że na pewno nie należy panikować.
Poziom 1,20
Od 2011 r. SNB utrzymuje kurs franka do euro na ustalonym maksymalnym poziomie 1,20. Bank deklaruje dodruk dowolnych ilości franka, byle tylko utrzymać ten stan. Cała operacja polega na tym, że jeśli rynek napiera na wzrost kursu, wtedy SNB emituje takie ilości "pustego" franka, żeby zaspokoić nadmierny popyt, ciągnący kurs ponad poziom 1,20. Za nowe franki bank skupuje euro a potem obligacje w euro denominowane.
Żaden z punktów referendum nie ma na celu zatrzymania tej praktyki, a więc kurs franka względem euro nie wzrośnie, bo SNB do tego nie dopuści, mając nieograniczone możliwości zwiększania ilości pieniądza, hamowane tylko efektywnością maszyn drukarskich. Jeśli kurs złotówki miałby wzrosnąć do franka, musiałby też wzrosnąć w stosunku do euro. A już relację euro i złotówki kształtuje dużo większa skala transferów finansowych, niż franka i złotówki, w tym rozliczany w większości w euro eksport i import, transfery unijne... Zbyt wiele czynników i za duże sumy pieniędzy w grze, żeby sama wewnętrzna struktura rezerw Szwajcarii miała na to jakiś większy wpływ.
Rezerwa złota
Obecnie Narodowy Bank Szwajcarii (SNB) utrzymuje 7 proc. rezerw w złocie. Jeszcze 15 lat temu było to aż 40 proc., bo wtedy utrzymywanie takiego poziomu nakazywała konstytucja. Mimo że przez 15 lat SNB wyprzedawał złoto, to wycena franka na międzynarodowym rynku nie spadła, a wręcz przeciwnie. W ostatnich trzech latach frank był najmocniejszy względem dolara i euro w historii! Do siły waluty wystarczyła siła gospodarcza i stabilność na tle kłopotów pozostałych gospodarek Zachodu. Malejąca rezerwa złota nie miała w tym czasie żadnego znaczenia.
Żeby doprowadzić do założonych proporcji złota w rezerwach bank musiałby zwiększyć zasoby kruszcu z obecnych 1040 ton do 2970 ton. Szwajcaria musiałaby więc skupować niecałe 400 ton rocznie przez pięć lat od zatwierdzenia nowego prawa w referendum – wg dzisiejszych cen to wydatek rzędu 15 mld dolarów.
Pytanie, skąd SNB brałby środki na zakup złota: czy wyprzedawałby obligacje w euro i dolarach, redukując pozycje walutowe w strukturze rezerw, czy może... dodrukowałby kolejne franki? W tym drugim wypadku można by się w konsekwencji spodziewać nawet spadku kursu franka, bo dodruk pieniądza byłby większy, niż obecnie przy obronie poziomu 1,20. Wydrukowane na zakup złota franki zwiększyłyby ich podaż na międzynarodowym rynku i prawdopodobnie w końcu masa wypuszczonego w obieg pieniądza przekroczyłaby poziom, na który rynek wykazuje popyt. Całkiem prawdopodobne, że doprowadziłoby to w konsekwencji do obniżenia kursu poniżej 1,20. Taki scenariusz z radością przywitałoby wielu Polaków.
Skup 400 ton złota rocznie prawdopodobnie nie doprowadziłby nawet do wzrostu rynkowej ceny złota. W ubiegłym roku do Chin zaimportowano ponad tysiąc ton złota, intensywnie importowały Indie i Rosja, a i tak cena złota spadała.
Spekulanci
Zagrożeniem dla kursu franka do złotego mogą być głównie spekulanci. Zakup złota przez Narodowy Bank Szwajcarii może być postrzegany przez rynek finansowy jako umocnienie franka i stąd już krótka droga do obaw przed spadkiem kursów walut tych krajów rozwijających się, których obywatele masowo ruszyli kilka lat temu do banków po kredyty we franku, jak Polska, czy Węgry. Podobne niepokoje często wykorzystywane są do podgrzania nastrojów na rynku. Zasugerowanie giełdom paniki z użyciem większego kapitału, może spowodować, że ktoś w tę panikę uwierzy. A nerwowy ruch większej liczby uczestników rynku może być w konsekwencji wykorzystany do podkupienia wyprzedawanych walorów w odpowiednim momencie.
Nawet sama obawa przed takimi grami może wywołać rozchwianie rynku. Ale jeśli już zacznie się coś dziać, to trzeba mieć świadomość, że przy braku podstawy fundamentalnej podobne ruchy dość szybko się kończą, trzeba to tylko cierpliwie przeczekać.
Korzystne sondaże
I ostatnia sprawa – wszystkie rozważania za i przeciw są najprawdopodobniej i tak bez znaczenia, bo przeprowadzone przez GFS Institute badania opinii publicznej w Szwajcarii z 19 listopada wskazują na wyraźny spadek liczby zwolenników zwiększenia narodowych rezerw złota. Po kampanii informacyjnej przeprowadzonej przez SNB, liczba obywateli, opowiadających się za reformą spadła do 38 proc. z 45 proc. miesiąc wcześniej, podczas gdy przeciwników jest już 47 proc. (przed miesiącem 38 proc.). Polacy z kredytami we frankach od przyszłego tygodnia najprawdopodobniej pozbędą się więc lęków o rychły wzrost kursu tej waluty i nadwyrężenie swojego bezpieczeństwa finansowego.
Jacek Frączyk
Analityk Giełdowy Grupy WP SA