Nie są tymi, za których się podają
Swych klientów i pacjentów przekonują, że mają uprawnienia. Dyplomy ukończenia studiów i kursów wiszące na ścianach najczęściej jednak są sfabrykowane. Fałszywi specjaliści jednak zawsze "wpadali" i prędzej czy później prokurator przedstawiał im zarzuty.
08.07.2011 | aktual.: 08.07.2011 12:25
Co ciekawe osoby, które idą do nich po pomoc, nie tylko niczego podejrzanego nie zauważają, twierdzą wręcz, że zostały obsłużone przez wysokiej klasy specjalistę i otrzymały należytą pomoc.
W Sandomierzu pewna sprzątaczka podszyła się pod dentystkę. Miała tylko sprzątać gabinet w wyznaczonych godzinach, oprócz tego, po godzinach swojej pracy, miała przyjmować pacjentów. Trzydziestotrzyletnia kobieta ma wykształcenie zasadnicze, tymczasem podawała się za lekarza medycyny. Policjanci ustalają ilu miała pacjentów. Jako że proceder prowadziła od około roku, mogła mieć nawet kilkuset pacjentów.
Co ciekawe pacjenci, którzy leczyli zęby u sprzątaczki nie zauważyli, że jest coś nie tak. Mówią nawet, że fałszywa dentystka im pomogła. Nieprawidłowości zauważyli za to inni dentyści, którzy przeglądali uzębienie pacjentów sprzątaczki.
Teraz biegli ustalą, jakich zabiegów podejmowała się kobieta i w jakim stopniu zagrażały one życiu i zdrowiu pacjentów. Dochodzenie pozwoli odpowiedzieć na pytanie, czy o działalności 33-latki wiedziała właścicielka gabinetu.
Prokurator przedstawił 33-latce zarzut z artykułu ustawy o zawodzie lekarza, który mówi o tym, że osoba, bez zezwolenia udzielająca świadczeń zdrowotnych w celu osiągnięcia korzyści majątkowych, podlega karze grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do roku. Zastosowano wobec niej dozór policji i poręczenie majątkowe. Być może kobiecie w toku śledztwa zostaną przedstawione jeszcze inne zarzuty.
To nie jedyny przypadek podszywania się pod specjalistów. Zdarzyło się, że mężczyzna, który nie był dentystą, „praktykował” w gabinecie, który pozostał po jego zmarłej żonie – stomatolog.
Ktoś inny, bez kwalifikacji przyjmował klientów w gabinecie psychologicznym. Regularnie przychodziły do niego osoby na terapię. Na drzwiach "psychologa" wisiała tabliczka z imieniem i nazwiskiem oraz tytułem naukowym. Na ścianach zaś kilkanaście dyplomów ukończenia różnego rodzaju kursów. "Psycholog" dawał rady, mówił jak postępować. Naprawdę był po zawodówce.
Osoba bez uprawnień udzielała też porad seksuologicznych. Jak mówili policjanci, klientów nie brakowało - do fałszywego specjalisty przychodziły pary i małżeństwa. Opowiadały szczegółowo o swych kłopotach łóżkowych, ujawniały dane osobowe. Głośna też była sprawa Beata Ł., która przez długie lata uczyła angielskiego w Trzciance. Wyrobiła sobie opinię surowego, ale sprawiedliwego i dobrego pedagoga. Wielu uczniów Beaty Ł. dostało się na studia, a dyrekcja i wizytatorzy szkoły, w której pracowała nigdy nie dopatrzyli się niczego podejrzanego.
Oszustka od 1 września 1996 do 28 lutego 2010 roku posługując się podrobionymi dokumentami pracowała w szkołach średnich, a także w szkołach wyższych. Pracę zaczęła jako anglistka w renomowanym Liceum Ogólnokształcącym Towarzystwa Salezjańskiego w Pile. Dyrektorowi szkoły przedstawiła fałszywy dyplom magisterski i doktorancki uniwersytetu izraelskiego, oraz wystawioną przez Katolicki Uniwersytet Lubelski nostryfikację tego dyplomu. Uczyła także w innych szkołach średnich – w Trzciance, Pile i Czarnkowie. Pracowała też ze studentami wyższych uczelni w Łodzi i Słupsku.
Prawda wyszła na jaw dopiero po 14 latach, po tym, gdy prokuratura dostała donos. Z informacją o tym, że Beata Ł. podrobiła dokumenty ukończenia wyższych szkół.
Jak to możliwe, że żaden dyrektor szkoły nie rozpoznał fałszywych dokumentów?
„Dyrektorzy szkół nie mają możliwości prawnych weryfikacji dokumentów nauczycieli w uczelniach, które je wydały. Dokumenty nie budziły zastrzeżeń – powiedział „Faktowi” Robert Ziółkowski, dyrektor Zespołu Szkół Technicznych w Trzciance, gdzie Beata Ł. pracowała ostatnio. -To była dobra nauczycielka. Trudno mi w to uwierzyć. Nigdy nie było na nią skarg uczniów ani rodziców. Panią Beatę Ł., zawiesiłem, gdy otrzymałem od prokuratury informacje na temat możliwości popełnienia przez nią przestępstwa.”
Policja radzi, by być ostrożnym. Fałszywi pracownicy podszywają się często pod lekarzy, dlatego nim wybierzemy się do nieznanego nam medyka lepiej sprawdzić jego nazwisko na stronie Ogólnopolskim Rejestrze Lekarzy. Wszelkich inkasentów, czy pracowników przeprowadzających różnego rodzaju kontrole, prośmy zawsze o legitymację. Jeśli budzą podejrzenia warto zadzwonić do instytucji, z której są.
(toy)/JK