Nikomu się już nic nie chce?
Po czwartkowym, dwuprocentowym wzroście indeksu S&P wydawało się, że rynek rozpocznie wreszcie kończące półrocze "window dressing". Nic z tych rzeczy.
29.06.2009 09:21
Po czwartkowym, dwuprocentowym wzroście indeksu S&P wydawało się, że rynek rozpocznie wreszcie kończące półrocze "window dressing". Nic z tych rzeczy.
Gracze nie kwapili się do kupna akcji, co potwierdza, że trudno będzie w najbliższych tygodniach o atak na poziom 944 pkt. Sporo mówiło się o negatywnym wpływie danych makro, ale uważam, że to było tylko szukanie pretekstów. Popatrzmy. Raport o wydatkach/przychodach Amerykanów był niejednoznaczny. Przychody wzrosły o 1,4 proc., czyli znacznie szybciej niż oczekiwano (0,4 proc.), ale płace spadły bo 0,1 proc. Przychody zwiększyły zwroty podatkowe i z tytułu programów pomocowych (wydarzenie, które w tym roku się nie powtórzy). Wydatki wzrosły prawie zgodnie z oczekiwaniem, bo o 0,3 proc. (oczekiwano 0,4 proc.).
Ten raport zazwyczaj nie wywołuje większych emocji, ale tym razem w każdym komentarzu można przeczytać, że jest on powodem słabego zachowanie rynków. Dlaczego? Otóż podobno dlatego, że stopa oszczędności w maju wyniosła 6,9 proc. i była największa od 15 lat. Jeśli obywatele oszczędzają to w długim okresie duży plus dla gospodarki, ale teraz, kiedy jej losy zależą od popytu wewnętrznego, wzrost stopy oszczędności to zła wiadomość. I wszystko byłoby w porządku, bo teoretycznie to mogłoby popsuć nastroje, gdyby nie dwa fakty. Stopa oszczędności w tym roku rośnie, a na przykład w kwietniu wyniosła 5,6 proc., czyli niewiele mniej niż w maju, a wtedy nikt się na ten temat nawet nie zająknął. Poza tym wszyscy wiedzą od dawna, że Amerykanie w czasie kryzysu będą oszczędzać. Inaczej mówiąc był to tylko i wyłącznie pretekst.
Kompletnie zlekceważono publikację indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan (weryfikacja z połowy miesiąca) – dane były lepsze od prognoz. Na rynku generalnie panował marazm i nuda. NASDAQ trzymał się blisko poziomu czwartkowego zamknięcia, a S&P delikatnie tracił. Nikomu nie chciało się nawet powalczyć o podciąganie indeksów. To już chyba letnia kanikuła.
GPW rozpoczęła piątkową sesję od 1,5 procentowego wzrostu indeksów, ale bardzo szybko podaż doszła do głosu. WIG20 osunął się i zamarł na poziomie około jeden procent wyższym od czwartkowego zamknięcia. Można powiedzieć, że powielaliśmy zachowanie innych giełd europejskich. Również u nas panował marazm, a indeks naśladował wszystkie ruchy z innych giełd. Musiał się więc osuwać. Jednak przed pobudką w USA wrócił do poziomu poprzedniej stabilizacji.
Po publikacji pierwszego zestawu danych w USA WIG20 ruszył na północ, mimo że nie było w tych danych nic nadzwyczajnego. Trwało to tylko chwilę, bo po dwudziestu minutach znaczne pogorszenie nastrojów w Europie błyskawicznie sprowadziło WIG20 do poziomu czwartkowego zamknięcia. Potem WIG20 kręcił się nad tym poziomem, a dzień zakończyliśmy kosmetycznym wzrostem o 0,3 proc. Najważniejsze było jednak to, że obrót był po prostu śmieszny. Z tego wniosek, że sesja nie miała najmniejszego znaczenia prognostycznego.
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi