Polska najbogatszym krajem? To raczej nierealne
Donald Tusk roztacza przed Polakami wizję wejścia do grona dwudziestu najbogatszych krajów świata już w 2022 roku. Cel ambitny, lecz ekonomiści są zdania, że bez gruntownych zmian taka deklaracja jest bezwartościowa.
08.01.2014 | aktual.: 08.01.2014 18:04
- Cel Donalda Tuska jest tak samo realny jak poprzednia wypowiedź premiera, gdy stwierdził, że Polska będzie w strefie euro w 2011 roku - uważa prof. Krzysztof Rybiński, ekonomista i rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula.
Podobnego zdania jest Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. W jego opinii sama deklaracja nic nie znaczy, konieczne są zmiany. - Nie potrzeba nam słów wygłaszanych jak przez aktora na scenie - kwituje deklaracje szefa rządu.
- To jest temat zdecydowanie medialny - uważa Piotr Kuczyński, główny analityk Xelion. Jutro będą o tym krzyczeć wszystkie nagłówki gazet. Nie przejmowałbym się tym - mówi. Podkreśla, że dużo zależy od tego, jak liczony jest PKB. - W jakiej walucie mamy to wyliczać - w dolarze czy w euro? - pyta. Jak przekonuje, wystarczy, by umocnić złotego o 20 proc. i już teraz znaleźlibyśmy w gronie najbogatszych państw świata.
Zdaniem prof. Rybińskiego wyzwaniem będzie nie tylko dogonienie innych państw, a utrzymanie poziomu rozwoju, by PKB kraju nie zaczął się kurczyć.
- Począwszy od 2018 roku w Polskę uderzy demograficzne tsunami. Wtedy to na emeryturę będą przechodziły roczniki wyżu powojennego - dodaje. Jest zdania, że to ogromne obciążenie dla budżetu (chodzi wypłaty emerytur - przyp. red.). Poza tym osoby te już teraz nie wytwarzają PKB - tłumaczy.
Jego zdaniem kiedy u nas liczba ludności będzie się z roku na rok zmniejszać (ma osiągnąć 30 mln w 2060 roku), w innych krajach, które konkurują z Polską o miejsce w pierwszej 20-30 najbogatszych państw globu, liczba ludności wzrośnie. Spowoduje to, że kraje te będą dysponowały liczniejszą siłą roboczą i większą możliwością wytwarzania PKB.
Ekonomista CAS Andrzej Sadowski zaznacza natomiast, że wielokrotnie podkreślał, że Polska ma potencjał do tego, by w dwa pokolenia doścignąć gospodarczo Niemcy. A nawet je prześcignąć. Jako przykład podaje Anglię i Irlandię. W opinii Sadowskiego poziom życia w Irlandii jest teraz wyższy niż w Anglii.
Począwszy od 2018 roku w Polskę uderzy "demograficzne tsunami". Wtedy to na emeryturę będą przechodziły roczniki wyżu powojennego - dodaje. Jest zdania, że to ogromne obciążenie dla budżetu (wypłaty emerytur). Poza tym osoby te już nie wytwarzają PKB. Przypomina, że w latach 80. XX wieku Irlandia dokonała zmian, w szczególności wprowadziła bardzo konkurencyjny system podatkowy. To właśnie spowodowało, że Irlandczycy, których bieda wypchnęła z kraju, zaczęli masowo wracać, a za nimi dopiero przyszły wielkie koncerny międzynarodowe.
- Jak dokonają się w Polsce korzystne zmiany i Polacy zaczną masowo wracać do kraju, wtedy będzie można się spodziewać napływu zagranicznych firm i koncernów na większą skalę - uważa Sadowski.
Podobnego zdania był już w 1991 roku Milton Friedman, nieżyjący już amerykański ekonomista, laureat nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii w 1976 roku. Twierdził on, iż Polska nie musi i nie powinna stosować żadnych zachęt i przywilejów dla zagranicznych inwestorów. Powinna stworzyć dobre warunki dla własnych przedsiębiorców, a wówczas ci z innych krajów sami przybiegną.
Ekonomiści są zdania, że plan Donalda Tuska jest bardzo ambitny i życzą sobie i premierowi, by się spełnił. Odrębną kwestią jest wiara w zapewnienia szefa rządu.