Pracowali w firmie za darmo

Przez pierwsze dwa tygodnie pracowali za darmo w ramach szkolenia, potem szef zwodził ich obietnicą podpisania umowy i dobrej pensji.

07.02.2008 12:32

Przez pierwsze dwa tygodnie pracowali za darmo w ramach szkolenia, potem szef zwodził ich obietnicą podpisania umowy i dobrej pensji. Sprawa trafiła do sądu. O szczegółach pisze "Gazeta Wyborcza".

Tomasz P., prezes jednej z firm na Opolszczyźnie, stanął przed opolskim sądem rejonowym, bo złośliwie i celowo naruszał prawa swoich pracowników.

Prokuratura oskarżyła go o to, że od sierpnia 2005 do września 2006 roku z częścią swoich pracowników nie podpisał żadnej umowy o pracę, nie zgłaszał do ZUS-u wymaganych danych lub podawał nieprawdziwe informacje, np. zaniżając wysokość pensji, co miało wpływ na prawo do świadczeń i ich wysokość. Poza tym na porządku dziennym było niewypłacanie pieniędzy za nadgodziny, a część wypłaty przekazywana była "pod stołem". Zdarzało się również, że nie wypłacał pieniędzy w ogóle. Poza tym prezes P. nie przyjmował od swoich pracowników zwolnień L4, tylko podczas choroby wysyłał ich na urlopy. - Miał też w zwyczaju wulgarnie zwracać się do ludzi - zeznał jeden ze świadków.

Sprawa wydała się po kontroli Państwowej Inspekcji Pracy, która wykryła, że jeden z pracowników nie ma umowy. Inspektorzy, drążąc temat, wykazali, że prezes P. wykorzystywał w sumie dziewięciu swoich pracowników. Jego sposób działania był prosty. Świadkowie zeznali, że trafili do jego firmy z ogłoszenia w prasie. Przez pierwsze dwa tygodnie pracowali za darmo w ramach szkolenia, potem prezes P. zwodził ich obietnicą podpisania umowy i dobrej pensji. - Pracowałam przez miesiąc. Miałam obiecane 1000 zł pensji plus 200 zł premii. Przez cały czas prezes unikał rozmów dotyczących umowy. Po miesiącu zażądałam pieniędzy. Dostałam 250 zł, więc zrezygnowałam - wyjaśniała przed sądem Wiktoria.

Kolejny pracownik, Piotr, dodaje: - Firma była solidna. Pracownicy szanowali się wzajemnie. Jedynym problemem był stosunek prezesa do pracowników. Np. na początku gwarantował dojazd do pracy, potem się z tego nie wywiązał. Gdy zwróciłem mu uwagę, że nie mam czym dojechać na dyżur, to powiedział, bym wziął rower.

Prezes P. nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Nie pojawił się również na żadnej rozprawie. Jeśli zostanie skazany, to grozi mu grzywna i dwa lata więzienia.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)