Program oszczędnościowy rządu wywołuje falę protestów
Polityczne spory, protesty związków zawodowych i liczne kontrowersje wywołał we Włoszech przyjęty przez rząd Silvio Berlusconiego program oszczędności, przewidujący cięcia budżetowe w wysokości 24,9 miliardów euro w ciągu najbliższych dwóch lat.
13.06.2010 | aktual.: 13.06.2010 21:01
Centroprawicowy gabinet argumentuje, że ta wielka operacja gospodarcza, zwana "manewrem" (Manovra), i wynikające z niej "poważne wyrzeczenia" są bezwzględnie konieczne, by Włochy uniknęły losu pogrążonej w kryzysie Grecji.
Ponadto premier Berlusconi podkreśla, że najważniejszym przesłaniem planu jest to, że utrzymanie całego państwa może kosztować znacznie mniej. Po raz pierwszy od lat Rada Ministrów podjęła się karkołomnego, jak się podkreśla, zadania obniżenia kosztów utrzymania armii setek tysięcy polityków wszystkich szczebli - od krajowego parlamentu po gminy i lokalne samorządy - oraz gigantycznej machiny biurokratycznej, która za nimi stoi. Do tej pory armię tę nazywano powszechnie "kastą", zwracając uwagę na jej nietykalność oraz rekordowo wysokie zarobki. Na szczeblu lokalnym sięgają one niekiedy kwoty 100 tysięcy euro rocznie.
Wydawane przez rodzinę Berlusconiego "Il Giornale" doliczyło się pięciuset tysięcy lokalnych polityków, radnych, asesorów, burmistrzów, doradców oraz wysokiej rangi urzędników administracji, a także 620 tysięcy limuzyn z kierowcą, którymi dysponują. Na to wszystko z budżetu przeznacza się każdego roku miliardy euro.
Suma wykładana na administrację publiczną ma zostać zmniejszona o 20 procent, podobnie jak liczba służbowych aut. Redukcje mają dotyczyć także finansowania różnych inicjatyw lokalnych władz, takich jak wystawy i zjazdy. Do tej pory był to worek bez dna - podkreśla się w komentarzach. Od tej chwili, obiecuje rząd, wszystkie wydatki z państwowej kasy na wszystkich szczeblach mają być ściśle kontrolowane, a niektóre wręcz, na przykład na autopromocję - zabronione.
To najbardziej spektakularny wymiar programu, który przewiduje także obniżenie nakładów na Pałac Prezydencki, Kancelarię Premiera oraz parlament i partie polityczne. O 10 procent zostaną obniżone pensje ministrów oraz senatorów i deputowanych. W przypadku parlamentarzystów obniżka ta wyniesie średnio 1400 euro. Dominuje jednak przekonanie, że cięcia te są symboliczne i za mało radykalne, bo - jak się przypomina - otrzymują oni wraz ze wszystkimi dietami i dodatkami po kilkanaście tysięcy euro miesięcznie.
O tym, że redukcje nakładów na klasę polityczną są zbyt małe, przekonany jest także wpływowy Związek Przemysłowców (Confindustria).
O 10 procent zmniejszone zostaną wynagrodzenia członków zarządów firm kontrolowanych przez państwo oraz dotacje na samorząd sędziowski i wiele lokalnych instytucji. Kilkanaście z nich przeznaczono do likwidacji, a niektóre krajowe instytuty, zajmujące się na przykład badaniem rynku pracy czy zjawisk społecznych, będą połączone. Ograniczenie finansowania dotyczy zaś 72 krajowych urzędów i instytucji.
Dlaczego redukcje klasy politycznej są tak niskie? - pyta lewicowa centrala związkowa CGIL, wyrażając jednocześnie oburzenie decyzją rządu o zamrożeniu do roku 2013 pensji w sektorze publicznym. Zarobki zatrudnionych tam menedżerów o dochodach od 90 do 130 tysięcy euro rocznie zostaną w tym czasie obniżone o 5 procent. Ci, którzy zarabiają powyżej 130 tysięcy euro, otrzymywać będą uposażenia mniejsze o 10 procent.
"Wszystko na naszych barkach" - powtarzają związkowcy, protestując przeciwko zamrożeniu pensji w "budżetówce", a słowa te były hasłem wielkiej sobotniej manifestacji w Rzymie przeciwko planowi rządu. Według CGIL "Manewr" jest niesprawiedliwy i uderza w najsłabsze warstwy społeczne, a więc miliony pracowników najbardziej odczuwających od dawna skutki kryzysu.
Plan przewiduje ponadto wprowadzenie opłat za przejazd niektórymi drogami szybkiego ruchu, na przykład obwodnicami wokół wielkich miast, które mają połączenia z autostradami.
Rząd zapowiedział także zdecydowaną walkę z plagą nielegalnego hazardu i oszustw podatkowych, a zamierza ją prowadzić poprzez bardzo skrupulatne kontrole stylu życia obywateli. Pod lupę zostaną wzięci wszyscy ci, którzy deklarują niskie dochody, a jednocześnie mają jachty, drogie domy i auta, wyjeżdżają na kosztowne wakacje, wysyłają dzieci do elitarnych szkół. Szczegółowym kontrolom poddane zostaną osoby uznane ze inwalidów i pobierające wszelkiego rodzaju renty. To reakcja na masowe zjawisko wyłudzania olbrzymich sum przez ludzi uznanych za niezdolnych do pracy czy wręcz niewidomych na podstawie fałszywych zaświadczeń lekarskich.
Elementem walki z nielegalnymi dochodami jest także znaczne obniżenie - z 12,5 tysiąca do 5 tysięcy euro - sumy, jaką można płacić w gotówce. Chodzi o możliwość ustalenia źródła pochodzenia pieniędzy.
Ogromne protesty branży turystycznej wzbudziła zawarta w oszczędnościowym dekrecie propozycja wprowadzenia opłaty w wysokości 10 euro za pobyt w hotelach w Rzymie.
Prawdziwy bunt lokalnych społeczności wywołała z kolei zapowiedź, że w ramach walki z biurokracją status prowincji odebrany zostanie 10 miastom. W obliczu protestów rząd powoli wycofuje się z tego kroku, a na liście pozostały już tylko dwie prowincje, które miałyby przestać istnieć.
Minister finansów Giulio Tremonti oświadczył w niedzielę, że program oszczędności to dowód "wielkiego zaangażowania i odwagi".
"Staraliśmy się go nakreślić tak, aby ze społecznego punktu widzenia był jak najmniej dotkliwy" - powiedział Tremonti. "Nigdy żaden rząd nie opracował takiego dekretu" - dodał.
Rząd Berlusconiego przypomina, że obecnie Włochy borykają się z jednym z największych na świecie długów publicznych, który sięga 115 procent. "Możemy pozazdrościć Hiszpanii, której dług wynosi tylko 53 procent" - mówił niedawno włoski premier.
Największa siła centrolewicowej opozycji - Partia Demokratyczna ostro krytykuje jednak program oszczędnościowy, podkreślając przede wszystkim, że nierównomiernie rozłożono w nim ciężar wyrzeczeń. Za mało kroków wymierzonych w zjawisko unikania płacenia podatków, za mało stanowczości wobec gigantycznych majątków - ocenił lider PD Pierlugi Bersani.
Na nierówności wskazują także niektórzy lokalni politycy koalicji, którzy w poszczególnych regionach usiłują obronić przeznaczone do likwidacji lub redukcji urzędy i instytucje. Gubernator Lombardii Roberto Formigoni, sojusznik Berlusconiego, zapytał otwarcie: "Dlaczego regionom chce się odebrać nawet 50-60 procent nakładów, a ministerstwom zaledwie 1,5 procent?".
Wszyscy przeciwnicy planu w obecnym kształcie zarzucają mu przede wszystkim brak reform strukturalnych w kraju, bez których - ich zdaniem - ambitny program może nie przynieść spodziewanych rezultatów.
Kolejnym etapem protestów przeciwko planowi oszczędności będzie strajk generalny 25 czerwca, proklamowany przez lewicową centralę CGIL.
Sylwia Wysocka