Trudna droga na północ giełd amerykańskich

W USA gracze dostawali we wtorek same dobre informacje, ale byki wcale nie miały łatwego zadania. Widać było, że mnóstwo dobrych informacji jest już zawartych w cenach akcji. Jednak niedźwiedziom brakowało poważnego pretekstu, dzięki któremu mogłyby doprowadzić do realizacji zysków.

Trudna droga na północ giełd amerykańskich
Źródło zdjęć: © Xelion. Doradcy Finansowi

16.09.2009 16:53

Nawet Ben Bernanke, szef Fed, którego w kalendarium nie było pomagał bykom twierdząc, że z technicznego punktu widzenia recesja najpewniej się skończyła. Co prawda nieco tę dobrą (i znaną) wiadomość zaprawił goryczą twierdząc, że rynek pracy długo będzie jeszcze słaby, a ożywienie niezbyt mocne, ale to też wszyscy wiedzieli.

Jednak twarde fakty też bykom sprzyjały. Opublikowane we wtorek dane makro były dużo lepsze od oczekiwań. Sprzedaż detaliczna w sierpniu wzrosła o 2,7 procent w stosunku do poprzedniego miesiąca (w stosunku do zeszłego roku spadła o 5,3 proc.), a co bardziej istotne sprzedaż bez samochodów wzrosła o 1,1 proc. (oczekiwano wzrostu o 0,3 proc.). Popyt na samochody był spory z powodu programu „kasa za złom”, więc nic dziwnego, że tak mocno wzrosła sprzedaż ogółem. Indeks NY Empire State, pokazujący, jaka jest sytuacja w gospodarce Nowego Jorku też wzrósł zdecydowanie mocniej niż oczekiwano (z 12,08 na 18,8 pkt.).

Rynkowi akcji pomagał Ben Bernanke, dane makro i rosnące ceny surowców. Może nieco szkodził spadki cen w sektorze sprzedaży detalicznej, bo Best Buy i Kroger zawiodły wynikami kwartału (ale Best Buy podniósł prognozy). Walka byków z niedźwiedziami doprowadzała jednak do sporych wahań indeksów. W pierwszych dwóch godzinach sesji spadły nawet poniżej poniedziałkowego zamknięcia. Od tego momentu, zygzakiem, podreptały na północ. Udało się znowu wypracować niewielki wzrost. To była już siódma sesja wzrostowa w ciągu ostatnich ośmiu sesji (jedna była neutralna). Oscylatory są wykupione i rynek jest gotowy do korekty, ale to nie znaczy, że już w środę ją zobaczymy.

GPW pokazała we wtorek kolejny raz, że trawi ją nasza, polska choroba. Faktem jest, że inne rynki europejskie zastygły w oczekiwaniu na dane z USA, ale na przykład w Budapeszcie indeks rósł. U nas tylko początek sesji był optymistyczny – potem WIG20 znowu wylądował na minusach. Od tego czasu rynek wszedł w marazm. Znowu nie reagował na żadne impulsy z zewnątrz. Co prawda po publikacji danych w USA WIG20 zabarwił się na zielono, ale był to mikro-wzrost wyglądający bardzo źle na tle innych giełd. Koniec był znowu słabiutki.

Generalnie rynek znowu pokazał, że nie ma dla niego znaczenia, jak zachowują się inne giełdy. Mamy nasz, polski problem. Niewykluczone, że nie nazywa się on nawet „kontrakty”, a po prostu „prywatyzacja”. Skoro na prywatyzację PGE i na nową emisją PKO BP w październiku potrzeba 11 mld złotych to fundusze mogą teraz zbierać środki sprzedając część akcji. Tak czy inaczej połączenie prywatyzacji z wygasaniem kontraktów bardzo polskiej giełdzie nie sprzyja. Dochodzi do tego jeszcze oczekiwanie na korektę w USA. Z tego wniosek, że jeśli nawet indeksy dzisiaj wzrosną to niekorzystna dla byków sytuacja przez dłuższy czas się nie zmieni.

Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)