Uber drogi jak taksówki. Co się dzieje? "Zmierzamy ku monopolizacji"

Zmierzamy ku monopolizacji rynku. Uber podnosi ceny, bo wie, że klienci mogą zapłacić więcej. I z tego korzysta - mówi nam Sylwia Czubkowska, dziennikarka i autorka książki "Bóg techy. Jak wielkie firmy technologiczne przejmują władzę nad Polską i światem".

Uber; taksówka; przewóz osób; przejazdUber miał być tańszą alternatywą dla taksówek
Źródło zdjęć: © Adobe Stock | Diego
Adam Sieńko

Adam Sieńko: Zdarza ci się usłyszeć, że jesteś luddystką?

Sylwia Czubkowska: Zdarza się. Ale dla mnie to świadczy przede wszystkim o tym, że nie rozumiemy znaczenia tego terminu.

Jak to?

Kojarzy się ze strachem przed technologią. Z robotnikami szturmującymi fabryki w XIX wieku, żeby niszczyć maszyny tkackie. Mało osób wie jednak, że zanim doszło do protestów, ci ludzie pisali listy do angielskiego parlamentu i próbowali dogadać się z właścicielami fabryk. Same maszyny im nie przeszkadzały tylko fakt, że fabrykanci bezwzględnie wyrzucali z pracy jedynych żywicieli rodzin. Tyle że nikt nie chciał ich słuchać. Fizyczny atak był przejawem desperacji.

Ruch poniósł porażkę. Entuzjaści technologii powiedzieliby, że postępu nic nie zatrzyma.

Luddyści przegrali, bo nie otrzymali większego wsparcia. Wtedy nikt nie przejmował się losem ludzi, tracących jedyne źródło zarobku. Teraz sytuacja wygląda inaczej. Przez ostatnich 200 lat zauważyliśmy, że technologia ma ogromny wpływ na nasze życie. Oddziałuje na praktycznie każdą jego sferę. To już nie jest pojedynczy biznes czy grupa pracowników.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zapytaliśmy na Podlasiu o truskawki. " Jedz albo wyrzuć"

Grup jest wiele. Taksówkarze kłócą się z Uberem, artyści z Netflixem. Ale to wciąż nisze. Jak to się ma do życia zwykłego Kowalskiego?

Nauka, jaką wynieśliśmy z dotychczasowych doświadczeń, mówi, że straty pojedynczych grup społecznych nigdy nie są stratami wyłącznie tych grup. Społeczeństwo jest systemem naczyń połączonych. Do tego dochodzi akumulacja kapitału u coraz węższego grona ludzi.

Potencjalne zyski konsumentów też okazują się mało realne. Uber miał być tani. I co?

I często kosztuje już tyle samo, co zwykła taksówka. Jak do tego doszło?

Tysiące kierowców taksówek zakończyło działalność gospodarczą, część zmieniła zawód, inni przenieśli się do Ubera. Zmierzamy ku monopolizacji rynku. Uber podnosi ceny, bo wie, że klienci mogą zapłacić więcej. I z tego korzysta.

Bazuje na dynamicznych cennikach. To niby innowacja, ale lubię sobie pożartować, że wymyślili je już polscy górale, którzy wiedzieli, że gdy Warszawa przyjeżdża do Zakopanego, to ceny muszą pójść w górę o 100 proc.

Różnica jest taka, że góral rzeczywiście zarabiał te 100 proc. różnicy. W Uberze ceny idą w górę, ale nie wiemy do końca, kto i ile na tym zarabia, bo zasady działania algorytmu nie są przejrzyste. Nie wiemy, jaką część naszej opłaty dostanie kierowca.

Co więcej, faktyczna i wartościowa innowacja, którą Uber przyniósł w postaci aplikacji do zamawiania przejazdów, kilkanaście lat później nie jest już taką wielką nowością. Jednocześnie rynek stał się skostniały. Nie widać żadnego gracza, który byłby w stanie inspirować - zaproponować nowe, lepsze rozwiązania.

To wina Ubera?

To wina monopolizacji, do której doprowadza pozwolenie na rozwój takich coraz większych firm bez kontroli. Dzieje się to na wszystkich rynkach, które zostaną zdominowane przez duże platformy cyfrowe.

Pamiętasz początek pandemii i modę na komunikatory, które ułatwiały nam pracę zdalną? Jednym z takich rozwiązań był Slack, który robił na rynku furorę. Do czasu. Microsoft, mając ogromną bazę klientów swojego oprogramowania, wyszedł z Teamsami i szybko pokonał Slacka.

I właśnie za to wykorzystywanie swojej dominującej pozycji został zaskarżony przez Slacka, który ze skargą poszedł do Komisji Europejskiej. Choć obie firmy są przecież amerykańskie.

Slack został zduszony przez big techy, ale jednak się przebił. Wiele innych firm nie ma tego szczęścia. Rozwiązania są kupowane przez korporacje technologiczne, gdy są jeszcze w fazie zalążkowej. Coraz częściej jest tak, że gdy pojawia się Google albo Meta (właściciel Facebooka – przyp. red.) nic nie ma prawa wyrosnąć dookoła. Jako konsumenci mamy coraz mniejszy wybór.

Podobną drogę do Ubera przeszedł Netflix i naśladujące go później platformy. Mieliśmy dostać szeroki wybór filmów za śmiesznie niskie pieniądze, dostępne na żądanie...

I okazało się, że gdy na rynku pojawiło się kilka platform streamingowych, które podzieliły między siebie prawa do pokazywania treści, to ich łączna cena przekroczyła koszt kablówki.

Z wejściem Netfliksa, tak samo, jak i Ubera, wiązano wielkie oczekiwania. Sama pokładałam w nim wielkie nadzieje. Zamiast skostniałej ramówki i koszmarnie długich bloków reklamowych można było obejrzeć, co się chciało i kiedy się chciało. Co więcej, te platformy streamingowe zarzuciły rynek filmowy potężnymi pieniędzmi na produkcje, porównywalnymi do Hollywood.

Ale czar szybko prysł. Okazało się, że liczba produkowanych filmów i seriali niekoniecznie przechodzi w jakość. Coraz częściej można złapać się na godzinnym przeskakiwaniu biblioteki tytułów, by na koniec nic nie znaleźć.

Zupełnie jak kiedyś z kanałami telewizyjnymi.

Tak. W dodatku branża filmowa również daleka jest od zachwytów. Choć Netflix płaci produkcji i aktorom spore gaże, to nie czuje się w obowiązku wypłacania tantiem, czyli opłat za ponowne wykorzystanie treści i zarabiania na utworze w przyszłości.

I nagle, mimo tych dużych pieniędzy na produkcję, okazało się, że artyści w USA zarabiają mniej, niż przed pojawieniem się platform VOD. W Polsce również doszło na tym tle do konfliktu. Środowiska artystyczne wyszły na ulice, poszły walczyć o swoje interesy do Sejmu. Zupełnie jak luddyści w pierwszej fazie swojej aktywności.

Czyli innowacje okazały się lekko przereklamowane, a pracownicy, zamiast wzbogacić się, zbiednieli. To kto na tym wszystkim zarobił?

To zależy, o kim mówimy. Microsoft, Google i Meta notują potężne zyski, bo korzystają z nich miliardy ludzi. Uber zyski notuje dopiero od niedawna. Przez lata funkcjonował i podbijał kolejne rynki dzięki funduszom od inwestorów z USA i krajów arabskich. Wkładali oni do tej firmy pieniądze, wierząc, że w końcu zacznie ona zarabiać i się spłacać.

Ten moment nastąpił w 2024 r. Uber po raz pierwszy w historii wykazał zyski. Głównie z rynków, które zostały przez niego zmonopolizowane, co pozwoliło, jak mówiłam, na podniesienie stawek za usługi.

Pomaga też zręczne omijanie regulacji. W Polsce przez lata kierowcy Ubera nie posiadali żadnych licencji na przewóz. Netlix nie płacił podatku audiowizualnego.

Przedstawiciele platform cyfrowych tłumaczyli, że nałożenie na nich obowiązków respektowanych przez resztę rynku zatrzyma innowacje. Ale to mit, który nie działa na korzyść konsumentów, tylko na ludzi, którzy na tych konsumentach chcą zarobić.

Nazwa twojej książki "Bóg techy" sugeruje trochę, że daliśmy się nabrać na te tłumaczenia i uczyniliśmy z dużych firm technologicznych nowych bożków. Powinniśmy czuć się winni?

W żadnym wypadku. Kiedyś nie rozumieliśmy, skąd bierze się piorun i uznaliśmy, że włada nimi bóg Perun. Podobne nabożne podejście towarzyszyło pojawieniu się big techów. Budowano w nas poczucie nadzwyczajności, nieokiełznania Facebooka, Googla, Amazona, Ubera i całej reszty coraz większej grupy korporacji. Ludzie, którzy tym zarządzali, mieli status kapłanów. Rozumieli język technologii, funkcjonowania algorytmów, umieli potrafić spiąć te wszystkie nitki, grać w te technologiczne szachy 5D.

A my uwierzyliśmy.

I to było bardzo naturalne podejście. Musieliśmy znaleźć jako konsumenci mechanizm, który pomoże nam sobie radzić i funkcjonować w tym wszystkim.

Sama piszesz, że innowacje nam się podobały, bo dawały nadzieję na ucieczkę od starego świata, który narzucał nam zasady gry. Od telewizji, która ustalała skład ramówki. Albo od taksówkarza, któremu nie chciało się brać krótkich kursów i który naciągał nas w drodze na lotnisko. Ale czy uciekając od tej starej rzeczywistości, nie wpadliśmy w nową, z tak samo zabetonowanymi zasadami?

Niestety na wielu polach okazało się, że ponownie zasady gry są nam narzucane.

Technologie obiecywały, że będzie inaczej. Że Uberem będzie nas podwoził człowiek, który ma akurat godzinę wolnego przed pracą i chce dorobić. I to za półdarmo, bo przecież Uber początkowo dopłacał do kursów.

Czyli, że ekonomia współdzielenia w połączeniu z technologiami poprawi nam wszystkim życie. A okazało się, że teraz kierowcom jeżdżącym dla Ubera bliżej do jego pracowników niż takich wolnych strzelców, ale jednak pracownikami oficjalnie nie są.

Innowacyjny model biznesowy okazał się być najbardziej innowacyjny na poziomie obchodzenia prawa pracy. Zmiana zaszła jednak na innym poziomie – gromadzenia przez platformy cyfrowe naszych danych na masową skalę.

Przez to, że jest masowa, trudno wytłumaczyć, dlaczego mielibyśmy się tym przejmować.

Co, swoją drogą, jest też efektem długotrwałego procesu przekonywania nas przez te firmy, że to sztuczny problem. A w rzeczywistości to model budowy globalnego mechanizmu kontroli i wpływu.

Prof. Renata Włoch tłumaczyła mi w książce, że angielskie słowo state (tłum. państwo - przyp. red.), wzięło się od statystyki, czyli od danych. Państwo, by zbudować swoją władzę nad obywatelami, musi dużo o nich wiedzieć. Dziś taką funkcję zaczynają przejmować korporacje właśnie poprzez zbieranie i przetwarzania współczesnej statystyki, czyli Big Data.

Ale korporacje nie mają nad nami władzy. Nie mają aparatu represji, nie mogą nasłać na nas policji.

Poczekaj, czy faktycznie takiej represji nie poczujesz aż do pierwszej blokady konta na Facebooku, czy innej platformie. Co przydarza się coraz większej grupie użytkowników i naprawdę może nieść konkretne straty, szczególnie jeżeli jesteś przedsiębiorcą, a profil firmowy jest twoim głównym źródłem docierania do klientów.

Tylko że na platformy cyfrowe policji nie naślesz. Sprawy o odblokowanie konta w sądach trwają całymi latami a Meta i inni twierdzą, że mają do tego prawo, bo są prywatnymi firmami i akceptujemy ich regulaminy.

A co jeżeli na Facebooku nie zarabiamy?

To wciąż on zarabia na nas. Platformy gromadzą o nas tony informacji. Wiedzą, co robimy, lubimy, jakie mamy zwyczaje. Są w stanie przewidywać nasze przyszłe potrzeby konsumenckie, ale także znają nasze słabe punkty.

Fundacja Panoptykon przeprowadziła kilkanaście miesięcy temu pewien eksperyment. Przyglądała się młodej matce, która po śmierci jednego ze swoich rodziców na raka i urodzeniu dziecka miała duże lęki związane ze zdrowiem. Okazało się, że Facebook doskonale wyczuł te obawy.

I co się stało?

Zaczął jej serwować kolejne treści dotyczące zdrowia. I to najwięcej takich mocno emocjonalnych - jak zbiórki na leczenie terminalnie chorych dzieci. Mówiąc krótko: algorytm podsycał lęki u swojej użytkowniczki.

Celowo?

Celem skuteczniejszego przywiązania do siebie użytkownika. Za wszystkim stoi dążenie do maksymalizacji zysków. Algorytm działa tak, by zwiększać skuteczność reklam.

W tym wypadku ta traumatyzacja była zapewne efektem ubocznym, ale platformy nic z nim nie robią. Strach i lęk to potężne emocje, które można wykorzystywać do sprzedaży. Ta kobieta nie chciała oglądać tych reklam, ale też nie mogła przestać, bo nawet oznaczanie takich treści jako tych, których nie chce widzieć, nie pomagało.

A przecież takich przypadków może być dużo więcej. Źle się czujesz? Facebook podrzuci ci reklamę leków na depresję. I zaczynasz się zastanawiać, czy aby przypadkiem naprawdę jej nie masz, choć nawet nie masz fachowej diagnozy.

W ten sposób generuje się też sztuczny popyt. Media społecznościowe budują mody na Air Fryery, Thermomixy i masę innych urządzeń, bez których bez problemu moglibyśmy się obejść. Przecież Air Fryer to po prostu mniejszy piekarnik. Myślę, że kiedyś nasi potomkowie będą czytali o tych modach w podręcznikach, pukając się w głowy.

Sprzedaż to jedno, ale w sieci spędzamy też coraz więcej czasu.

Wszyscy się łapiemy na te mechanizmy przyciągania. Na Instagramie wyświetlały mi się kiedyś filmiki, na których amerykańskie rodziny jadły na kolacje fast foody, bo nie chciało im się gotować. Zżymałam się, jakie to jest głupie, jakie amerykańskie... ale oglądałam dalej. Czy algorytm karmił się moim choćby nieuświadomionym poczuciem wyższości nad tymi ludźmi? Być może. Na pewno ściągał moją uwagę. Ja traciłam czas, platforma monetyzowała w tym czasie moje zaangażowanie.

Możemy się jakoś od tego uwolnić?

Rezygnacja z korzystania z platform jest bardzo trudna i prawdę mówiąc, może nieść tylko indywidualne korzyści. Globalnie nie jesteśmy dziś w stanie odciąć się nie tylko od usług społecznościowych, ale po prostu od całego ekosystemu stającego na big techach.

Sama próbowałam takiego eksperymentu z rezygnacją ze wszystkiego, co korzysta z infrastruktury należącej do Amazona, Mety, Microsoftu i Google. Wytrzymałam 4 dni. To był koszmar. Okazało się, że oznacza to blokadę ogromnej części internetu i usług technologicznych, a tym samym odcięcie od komfortowego życia.

Więc jeżeli nie rezygnacja, to co?

Warto szukać alternatyw dla produktów big techów, korzystać z wolnego oprogramowania. Bo te alternatywy wciąż w pewnym zakresie są. Czasem nawet polskie, a sięganie po nie jest też przecież przejawem patriotyzmu gospodarczego. Co więcej, pomaga w rozwijaniu innowacji. Ich naturą jest przecież to, że pojawiają się jako efekt szukania czegoś nowego poza ustalonym porządkiem, który dziś narzucają największe korporacje.

Nie chciałabym jednak, żeby to, co mówię zabrzmiało jako wezwanie do wielkiej walki z big techami. Nie chodzi o ich zniszczenie tylko o to, że zasługujemy, by mieć wpływ na to, jak działają. Tym bardziej że organizują nam życie. Możemy domagać się od platform cyfrowych większej przejrzystości. Tego, by traktowały konsumentów jako partnerów, a nie, jak ujęła to Katarzyna Szymielewicz z Fundacji Panoptykon, cyfrową biomasę.

Rozmawiał Adam Sieńko, dziennikarz WP Finanse i money.pl

Źródło artykułu: WP Finanse

Wybrane dla Ciebie

Jedna decyzja i emerytura będzie wyższa. ZUS potwierdza
Jedna decyzja i emerytura będzie wyższa. ZUS potwierdza
Ceny prądu zamrożone do końca roku. A co potem? Padła ważna deklaracja
Ceny prądu zamrożone do końca roku. A co potem? Padła ważna deklaracja
Nowy obowiązek dla budujących i remontujących domy. Chodzi o światłowód
Nowy obowiązek dla budujących i remontujących domy. Chodzi o światłowód
Tańsze sanatorium. Nowe stawki już od października
Tańsze sanatorium. Nowe stawki już od października
Seniorka zostawiła pieniądze pod śmietnikiem. Straciła oszczędności
Seniorka zostawiła pieniądze pod śmietnikiem. Straciła oszczędności
Nowa usługa w popularnej sieci. Ma być dostępna w każdym sklepie
Nowa usługa w popularnej sieci. Ma być dostępna w każdym sklepie
Zabytek oddany za złotówkę i odkupiony za miliony. Historia wieży z Mazur
Zabytek oddany za złotówkę i odkupiony za miliony. Historia wieży z Mazur
Rok się nie skończył, a limit na ścieki tak. Kłopot pod Poznaniem
Rok się nie skończył, a limit na ścieki tak. Kłopot pod Poznaniem
Zapłacił za węgiel. Sklep nagle zniknął. Policja ostrzega
Zapłacił za węgiel. Sklep nagle zniknął. Policja ostrzega
Czy do łosi będzie można strzelać? Resort rolnictwa komentuje
Czy do łosi będzie można strzelać? Resort rolnictwa komentuje
Tony truskawek z Egiptu z zakazem wjazdu. Oto co wykryły służby
Tony truskawek z Egiptu z zakazem wjazdu. Oto co wykryły służby
Koniec sporu o kebaba. Turcy wycofali wniosek z UE
Koniec sporu o kebaba. Turcy wycofali wniosek z UE