Urzędnicy dostaną podwyżki!
Klawe życie urzędnika: pewna praca, pensje wypłacane w terminie, dodatkowe trzynaste wynagrodzenia. A teraz jeszcze podwyżki.
22.06.2013 06:23
252 tysiące urzędników samorządowych może uważać się za szczęśliwców - jako jedyni w przyszłym roku mogą liczyć na wzrost pensji. Przeciętnie o 100 złotych miesięcznie. Teraz, gdy gruchnęła o tym wiadomość, że rząd daje podwyżki ruszyła wojna o pieniądze. Pensje urzędników samorządowych mają w przyszłym roku wzrosnąć o wskaźnik inflacji - czyli 2,4 proc. - tak wynika z założeń do budżetu na 2014 rok, które właśnie przyjął gabinet Donalda Tuska. To pierwsza podwyżka od kilku lat. Podwyżka, która będzie nas słono kosztować.
Dziś na pensje ponad ćwierć miliona osób pracujących urzędach gmin, miast, starostwach powiatowych czy urzędach marszałkowskich wydajemy ok. 13 miliardów złotych rocznie. Przeciętna płaca takiego urzędnika, jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, wynosi 3902,83 zł. Dzięki podwyżce zyska 94 zł miesięcznie. W skali całego kraju oznacza to wyższe koszty o 312 milionów.
Skąd taka szczodrość rządu? Jesienią przyszłego roku odbędą się wybory samorządowe. Może w ten sposób politycy chcą zadbać o swoich potencjalnych wyborców? A może dać więcej zarobić kolegom pracującym na najwyższych szczeblach samorządów? Zwłaszcza, że za podwyżkami dla szeregowych urzędników, mogą iść wyższe płace prezydentów, burmistrzów, wójtów czy marszałków województw. Ich pensje ustalają dziś rady odpowiednio miast, gmin i sejmików wojewódzkich. Nie mogą ich jednak windować dowolnie. Obowiązują limity. I tak, taki prezydent, starosta czy marszałek nie może zarobić więcej niż siedmiokrotność kwoty bazowej obowiązującej w ustawie budżetowej. Obecnie limit ten wynosi 12 365,22 zł. Ale do tego naliczane są jeszcze różnego rodzaju dodatki - za staż pracy czy sprawowaną funkcję. Dlatego faktyczna pensja może być nawet o kilka tysięcy wyższa.
I tak np. prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz–Waltz zarabia 12 305 zł (z dodatkami), spokojnie może więc jeszcze liczyć na kilkaset złotych podwyżki. Podobnie jest z marszałkiem województwa mazowieckiego - Adam Struzik, słynący z codziennych podróży z Płocka, gdzie mieszka, do Warszawy, gdzie pracuje, zarabia dziś 12 365,22 zł brutto. I podobnie jak koleżanka z Warszawy może jeszcze dostać podwyżkę.
- Mamy trudne czasy, rośnie bezrobocie, bankrutuje wiele firm. W czasie kryzysu nie ma miejsca na podwyżki płac, szczególnie takie, które mogą skutkować wyższymi podatkami. A jeżeli już ktoś planuje wzrost płac w sektorze publicznym, to te podwyżki powinny być ściśle powiązane z osiąganymi wynikami pracy. Czasy „czy się stoi czy się leży dwa tysiące się należy” już dawno minęły, tylko nie wszyscy to dostrzegli - podkreśla ekonomista prof. Krzysztof Rybiński, rektor uczelni Vistula.
Ale skoro rząd daje, to trzeba brać! Teraz jednak za urzędnikami samorządowymi w kolejce po pieniądze ustawiają się kolejni pracownicy budżetówki. Związek Nauczycielstwa Polskiego chce na ten temat pilnie rozmawiać z minister edukacji Krystyną Szumilas. - W założeniach do budżetu państwa na przyszły rok nie ma informacji o podwyżkach dla nauczycieli (poza wykładowcami - przyp. red.). Jest za to informacja o możliwym wzroście wynagrodzeń pracowników samorządowych - mówi prezes ZNP Sławomir Broniarz. Jego zdaniem, jest to dziwne w sytuacji, gdy samorządy ciągle mówią o tym, że brakuje im na wszystko pieniędzy. Nauczyciele nie są jednak w złej sytuacji: po raz ostatni dostali podwyżkę we wrześniu 2012 r. Płaca zasadnicza w zależności od stopnia awansu zawodowego wzrosła od 83 zł do 114 zł.
Innego argumentu używają urzędnicy administracji rządowej. - Już cztery lata nie rosły tu wynagrodzenia - alarmuje Rada Służby Cywilnej. I domaga się od premiera odmrożenia płac także w urzędach centralnych. Czy przed ich żądaniami ugnie się premier, który rozpaczliwie chce poprawić sondażowe wyniki?