Walutowe harakiri

Ostatnio największą zmorą Polaków jest gwałtownie osłabiający się złoty. Są jednak kraje, na których waluty kryzys finansowy działa dokładnie odwrotnie.

Walutowe harakiri
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | EVERETT KENNEDY BROWN

16.02.2009 | aktual.: 16.02.2009 15:32

Odejdźmy na chwilę od problemów związanych z opcjami czy rosnącymi ratami kredytów walutowych i zobaczmy, do czego prowadzi gwałtownie umacniający się jen.

Sytuacja, z jaką mamy dzisiaj do czynienia na rynku walutowym, jeszcze pół roku temu była zupełnie nie do przewidzenia. W lecie 2008 roku więcej Polaków stać było na zagraniczne wakacje, z kolei kredytobiorcy , którzy zapożyczyli się w walutach obcych, cieszyli się z powodu malejących rat. Problem mieli jedynie nasi eksporterzy, których produkty były za granicą mało konkurencyjne, i którzy pod wpływem powszechnego przekonania o dalszej aprecjacji złotówki korzystali z instrumentów mających uchronić ich przed niekorzystnymi skutkami utrzymania się tej tendencji. Umacniania się złotego byli pewni do tego stopnia, że instrumenty z definicji chroniące przed ryzykiem walutowym wykorzystywali w sposób, który to ryzyko maksymalnie zwiększał.

Dzisiaj, pół roku później, sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Zagraniczne wycieczki straciły na atrakcyjności, a raty kredytów we frankach czy euro spędzają sen z powiek kredytobiorcom. Powody do zadowolenia powinni mieć nasi eksporterzy, jednak i tu nie jest kolorowo. Tani złoty sprawia, że niezwykle opłacalna jest sprzedaż naszych towarów za granicę, jednak przez globalną recesję popyt na nie i tak jest ograniczony. Niektóre firmy bardzo boleśnie odczuwają ponadto skutki opcji walutowych, które - zamiast kupować - sprzedawały bankom pół roku temu w przekonaniu, że złotówka będzie nadal się umacniać.

Skąd zatem bierze się tak gwałtowna zmiana kursu złotówki? Kiedy rozpoczęło się zamieszanie na Wall Street, zachodnie, głównie amerykańskie fundusze i banki inwestycyjne zaczęły wycofywać swój kapitał z giełd krajów rozwijających się - w tym z warszawskiej GPW. Masowy odpływ kapitału zagranicznego wyjątkowo źle odczuł złoty. Jego wartość w stosunku do ‘silnych walut’, dolara czy euro, spadła drastycznie. Najbardziej w wyniku kryzysu finansowego umocnił się jednak japoński jen.

Rekordową aprecjację jena bardzo boleśnie odczuwa japońska gospodarka - od firm z sektora MSP po wielkie korporacje. Rząd w Tokio poinformował, że kondycja gospodarcza wszystkich 47 prefektur jest najgorsza od 1985 roku - od kiedy dostępne są tego rodzaju dane. Minister gospodarki mówi nawet o największym kryzysie od czasów II wojny światowej. Japońskie PKB skurczyło się w IV kwartale ubiegłego roku aż o 3,3 proc. Szacuje się, że od października pracę w Japonii straciło 150 tys. osób. W szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się pracownicy okresowi, którzy stanowią aż 1/3 japońskiej siły roboczej.

Dla japońskich przedsiębiorstw problemem nie jest tylko ograniczone kredytowanie czy malejący, globalny popyt na ich towary. Gwoździem do trumny jest dla nich wyjątkowo drogi jen, który sprawia, że nawet jeśli już uda się coś za granicą sprzedać, przynosi to minimalne zyski. Połączenie powyższych problemów jest dla japońskiego przemysłu po prostu zabójcze. Eksport, który był w ostatnich latach motorem napędowym japońskiej gospodarki, spadł w ciągu ostatniego roku aż o 1/3.

W efekcie z Japonii co chwilę docierają informacje o masowych zwolnieniach i przerwach w produkcji. Z ogromnymi problemami borykają się w szczególności branże motoryzacyjna I elektroniczna - symbole japońskiego sukcesu. Toyota - światowy lider w produkcji samochodów - zakłada, że w roku podatkowym, który kończy się w marcu, jej straty wyniosą 350 mld jenów (3,85 mld dol.). W efekcie zatrudnienie w japońskich zakładach Toyoty będzie zredukowane w przyszłym miesiącu do 3.000 osób - jeszcze w czerwcu koncern zatrudniał tam prawie 9 tys. pracowników. Konkurent Toyoty - Honda - do końca czerwca chce zwolnić wszystkich pracowników okresowych - 3.100 osób.

Problem mają też producenci elektroniki. Sony, który jeszcze trzy miesiące temu zakładał, że w tym roku podatkowym jego wynik będzie na plusie, dzisiaj przewiduje stratę w wysokości 260 mld jenów. Inni japońscy potentaci z tej branży mają stracić jeszcze więcej; Panasonic -380 mld jenów, Hitachi - 700 mld jenów, a Toshiba - 280 mld jenów.

Gigantyczne zwolnienia czekają trzeci największy koncern motoryzacyjny w Japonii. Nissan poinformował niedawno, że do marca 2010 roku zwolni aż 20.000 pracowników - w tym 12.000 tys. w Japonii. Jeszcze większym zwolnieniom mają zapobiec celowe przestoje w produkcji czy przejście na jednozmianowy system funkcjonowania fabryk.

Przykład Nissana pokazuje, jakim problemem dla japońskiej gospodarki jest aprecjacja jena. Drastyczny, globalny spadek popytu na samochody sprawia, że masowe zwolnienia w branży motoryzacyjnej stają się faktem na całym świecie. Nissan, którego japońska produkcja stanowi zaledwie kilka procent jego globalnej produkcji, zwalnia przede wszystkim w Japonii. Umacniający się jen sprawia, że produkcja w Kraju Kwitnącej Wiśni jest obecnie kompletnie nieopłacalna. Dostosowując się do globalnej recesji, japońskie koncerny redukują zatrudnienie, a na pierwszy ogień idą właśnie fabryki w ich macierzystym kraju.

Kłopoty wielkich, bazujących na eksporcie koncernów przenoszone są na całą gospodarkę. Kontrakty tracą firmy je obsługujące - poddostawcy czy firmy usługowe. Tylko w grudniu upadło w Japonii 1.362 firm z sektora MSP - mimo, że dwa miesiące wcześniej rząd w Tokio ogłosił gwarancje w wysokości 4,8 bln jenów dla ponad 210 tys. małych i średnich firm. Masowe zwolnienia i upadłości firm dla japońskiej gospodarki oznaczają spadek popytu wewnętrznego, a dla budżetu państwa - drastyczny spadek dochodów i wzrost wydatków socjalnych.

Japan Center for Economic Research szacuje, że 10-procentowa aprecjacja jena w stosunku do dolara zmniejsza średni zysk japońskich firm o 6 proc. Zakłada się, że zyski firm z Kraju Kwitnącej Wiśni w zbliżającym się roku podatkowym mogą spaść nawet o 20 proc., co według Dai-Ichi Life Research Institute odpowiadałoby ok. - 2,5 pkt proc. japońskiego PKB.

Borykając się z problemami, jakie sprawia nam słabnąca złotówka, warto spojrzeć, do czego w obecnych czasach może prowadzić waluta, która zachowuje się dokładnie odwrotnie. Obok drożejących kredytów, strat wynikających z opcji walutowych i innych kłopotów, które sprawia nam nasza waluta - obecna kondycja złotówki ma też pewne zalety.

Słaba złotówka może okazać się przede wszystkim zbawienna dla pracowników fabryk, które otwierały u nas w ostatnim czasie transnarodowe koncerny.

W aktualnej sytuacji niezwykle opłacalny staje się bowiem polski eksport. Z pewnością fakt ten mają na względzie władze obecnych w naszym kraju międzynarodowych firm. Firmy te, dostosowując się do kryzysu, ograniczają produkcję i zwalniają tysiące pracowników w swoich fabrykach na całym świecie. Słabnąca złotówka sprawia natomiast, że Polska jest dzisiaj jednym z najbardziej atrakcyjnych miejsc do produkowania, co oddala widmo zwolnień w ich polskich oddziałach.

IPO.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)