Zamroźcie kurs franka!
Na jego głowę sypią się gromy światowych ekonomistów, a on niewzruszenie robi swoje - premier Węgier reformuje kraj, łamiąc wszelkie zalecenia światowych funduszy finansowych.
03.06.2011 08:13
Właśnie dogadał się z bankami, by ulżyły kredytobiorcom, których zabija wysoki kurs franka. Zamroził go na poziomie niższym niż rynkowy. Polska też tak mogłaby zrobić, bo jak widać, to kwestia niezależnej decyzji rządu, która nie narusza unijnego prawa.
Wysoki kurs franka bije po kieszeni pół miliona Polaków - gdy brali kredyty, niektórzy płacili za franka tylko po dwa złote, inni po 2,5-2,8 zł. Dziś frank poszybował do 3,3 zł, a ekonomiści ostrzegają, że może być jeszcze droższy. "Frankowcy" wpadli w pułapkę bez wyjścia - ich comiesięczne raty znacznie wzrosły, w dodatku kryzys obniżył wartość ich mieszkań i domów, a na dokładkę banki tną ich jeszcze na różnicy kursów. Po latach spłacania mają więcej długu niż go brali i tańsze nieruchomości niż kupowali. Nad ich losem pochyla się tylko PSL, ale na razie kończy się na słowach.
Od słów do czynów przeszedł za to węgierski premier. Viktor Orban (48 l.) porozumiał się z bankami i zamroził kurs forinta wobec franka szwajcarskiego. Przez 3,5 roku kredytobiorcy będą spłacać długi po kursie około 180 forintów za franka, choć rynkowa cena sięga dziś 220 forintów. Różnice w kursie pokrywa bankom państwo.
- To sposób na uspokojenie rynku, na danie wytchnienia kredytobiorcom. To nie jest darowizna, ale pomoc, która pozwoli tym ludziom stanąć na nogi - ocenia w rozmowie z Faktem Janusz Szewczak, główny analityk SKOK.
Rzeczywiście, Orban nie podarował nikomu pieniędzy, bowiem zadłużeni Węgrzy będą musieli tę różnicę kiedyś oddać, ale w forintach i przy niskim oprocentowaniu.
- Orban doszedł do wniosku, że 80 tysięcy Węgrów nie poradzi sobie z rosnącymi ratami. To jedyny ratunek dla tych młodych ludzi, którzy inaczej dołączyliby do grupy finansowo wykluczonych - ocenia Szewczak.
- Rząd Orbana chce zwiększyć wewnętrzny popyt, który polską gospodarkę pcha do przodu. Węgrzy są przyduszeni kredytami, chodzi o to, żeby odrobinę ich budżetu uwolnić na konsumpcję - tłumaczył w TOK FM Paweł Majtkowski, główny analityk Expandera.
Ale większość finansistów ocenia, że ten eksperyment odbije się czkawką na węgierskiej gospodarce, osłabi banki i ostatecznie doprowadzi do kolejnego kryzysu.
Premier Węgier Viktor Orban (48 l.) nazywany przez krytyków Viktatorem znany jest z kontrowersyjnych pomysłów. Przywódca partii Fidesz ma radykalne pomysły na uzdrowienie węgierskiej gospodarki:
- podatek kryzysowy – dodatkowym podatkiem obłożył banki, firmy energetyczne, telekomunikacyjne i wielkie sieci handlowe
- nacjonalizacja OFE – dał Węgrom wybór: zostają w OFE albo przenoszą zgromadzone tam składki do państwowego systemu
- obniżenie podatków – firmy zapłacą od 2013 roku tylko 10 procent, a zwykli obywatele dostali olbrzymie prorodzinne ulgi
- dłuższa praca – wydłużył wiek emerytalny z 62 do 65 lat
- walka z Rosją – odkupił od Rosjan akcje koncernu naftowego MOL, wyrzucając ich z narodowego koncernu energetycznego
Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK
To nie darowizna, ale pomoc
Problem kredytów hipotecznych w obcych walutach to problem całego regionu Europy środkowo-wschodniej. Ten produkt był szeroko reklamowany jako tani, dostępny dla każdego sposób na kupno własnego mieszkania. Ludzie w to uwierzyli i teraz mają bardzo duży problem. Kurs złotówki wobec franka urósł z poziomu 2 złotych do 3,3 złotego, a według mnie może wkrótce osiągnąć poziom 3,50 a nawet 3,60. Kredyt we franku brali najczęściej młodzi, dobrze wykształceni ludzie z dużych miast. Teraz wielu z nich boryka się ze spłatą coraz wyższych rat. Węgrzy doszli do wniosku, że nie mogą pozwolić sobie na to, żeby aktywna część społeczeństwa zbankrutowała, żeby młodzi ludzie na długie lata zostali pozbawieni dostępu do kredytów. Często jest tak, że po 2-3 latach spłacania ci ludzie mają o 100 tysięcy więcej do spłaty niż na początku. To efekt nie tylko wzrostu rat, ale również spadku wartości nieruchomości. To, co zrobiono na Węgrzech, to sposób na uspokojenie rynku, na danie wytchnienia kredytobiorcom. To nie jest
darowizna, ale pomoc, która pozwoli tym ludziom stanąć na nogi.
Krzysztof Rybiński, ekonomista
To skończy się wielką katastrofą
To bardzo ryzykowna decyzja. Ktoś tą różnicę w kursie będzie musiał zapłacić w przyszłości. Jeżeli kredytobiorcy nie uregulują swoich zobowiązań, to na raty kredytu będą musieli zrzucić się wszyscy podatnicy. Jeżeli budżet bankom pieniędzy nie zwróci, to oznaczać będzie dla banków straty. Pogorszenie kondycji sektora bankowego, obniżenie ich wiarygodności spowoduje, że będą one udzielały mniejszej ilości kredytów. To odbije się niekorzystnie na całej gospodarce węgierskiej, która nie rozwija się przecież specjalnie szybko. Decyzja węgierskiego premiera to igranie z ogniem i musi się to źle skończyć. Mam nadzieję, że my w Polsce jesteśmy na tyle mądrzy, żeby takiego scenariusza z zamrożeniem kursu franka nie przeprowadzać. Wydaje mi się raczej, że należy się skupić na walce ze zbyt dużymi spreadami, które podnoszą koszty kredytów. Co by się stało, gdybyśmy jednak spróbowali zamrozić kurs waluty? Mogłyby wrócić czasy, kiedy na ulicach byli cinkciarze oferujący walutę po kursie 10-krotnie wyższym, niż ten
oficjalny i tylko u nich moglibyśmy kupić jej większe ilości. Eksperyment Orbana to coś bardzo ciekawego dla analityka, ale dla rynku skończy się to wielką katastrofą.