Absurd w spółdzielni. Rachunek za gaz w kuchni powiązali z powierzchnią mieszkania
- Wychodzi na to, że u nas to metry gotują obiady, a nie ludzie - skarżą się mieszkańcy spółdzielni, w której wprowadzono opłatę za gaz liczoną nie od liczby mieszkańców, ale od powierzchni mieszkania. W innych spółdzielniach również nie brakuje absurdów typu opłata za windę w budynku bez windy.
12.02.2020 | aktual.: 12.02.2020 10:28
O sprawie pisze środowy "Fakt". Spółdzielnia mieszkaniowa w Nowej Dębie na Podkarpaciu wprowadziła nowatorski system opłat za zużycie gazu. Dla ścisłości - mowa o gazie podłączonym do kuchenek, nie używanym do ogrzewania mieszkań.
Mieszkańcy płacą nie wedle zużycia, ale od powierzchni mieszkania. W efekcie mieszkania, w których żyją całe wielopokoleniowe rodziny, są tak samo rozliczane jak te, w których mieszka tylko jedna osoba. Jedni są zadowoleni, drudzy nie bardzo.
Problem - jak pisze "Fakt" - dotyczy mieszkańców 4 bloków na osiedlu Kościuszki w Tarnobrzegu. Miejscowa spółdzielnia przez 30 lat trzymała się systemu rozliczeń opartego na liczbie mieszkańców. Teraz, nie wiedzieć czemu, postanowiła przejść na rozliczanie od metra kwadratowego. Płaci się obecnie 31 groszy za metr kwadratowy mieszkania. A gaz nie służy mieszkańcom do ogrzewania, tylko do gotowania.
Czytaj też: Ceny żywności będą rosnąć. To będzie trudny rok
Zobacz także
- Dzieci się wyprowadziły, zostałam sama. Moje mieszkanie ma 48 metrów, a mój rachunek za gaz jest taki sam jak u sąsiadów, gdzie mieszka 5 czy 7 osób. Przecież wiadomo, że u nich kuchenka działa częściej i dłużej. Niestety, wychodzi na to, że u nas to metry gotują obiady, a nie ludzie - oburza się jedna z mieszkanek spółdzielni, cytowana przez dziennik.
Rozżalonych jest więcej osób - nie ma wśród nich oczywiście członków dużych rodzin.
Fakt przypomina przy okazji inne absurdy spółdzielni mieszkaniowych. Mieszkańcy jednego z bloków w Warszawie dostali kiedyś rachunek za windę, której w ich budynku nigdy nie było.
Z kolei w Zielonej Górze prezes jednej ze spółdzielni postanowił "ukarać" tych, którzy wypisali się ze wspólnoty. Karą jest opłata za chodzenie po chodniku. "Piesze myto" wprowadził prezes. Zadłużenie niektórych mieszkańców sięga kilkunastu tysięcy złotych, a konfliktom ze spółdzielnią przyglądają się sądy.
Reporterzy Polsat News porozmawiali z mieszkańcami zielonogórskiego osiedla. Decyzję o wprowadzeniu "pieszego myta" nazywają oni "wojną". Ich zdaniem prezes spółdzielni "Kisielin" wypowiedział ją tym lokatorom, którzy wykupili swoje mieszkania na własność.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl