Nadchodzą złote czasy
Czwartkowa sesja w Stanach w zasadzie nie byłaby godna uwagi, ponieważ rynki nadal nie obrały konkretnego kierunku i jedynym sukcesem popytu jest psychologiczne zwycięstwo w postaci zamknięcia S&P500 krok powyżej 1000 pkt.
04.09.2009 | aktual.: 04.09.2009 08:58
W sumie taki obrót wydarzeń nie powinien dziwić, ponieważ taki kierunek pokazały wczoraj dane makro. Indeks ISM z sektora usług, był lepszy od prognoz, a zarazem najwyższy od października 2008 roku, choć nie znalazł się powyżej bariery 50 pkt. oznaczających rozwój. To nieznacznie przeszkadzało rynkom.
Znacznie więcej i ciekawiej działo się na rynku surowcowym. Złoto zbliżyło się do 1000 dolarów za uncję. W zaledwie trzy dni cena tego metalu wzrosła o 4,6 proc. i jest to najlepszy wynik od pół roku. Teraz do przebicia pozostał tylko historyczny szczyt z marca 2008 na wysokości 1032 dolarów, a do tego wystarczy nieznaczne osłabienie dolara albo gorszy dzień dla akcji. Analogicznie wygląda sytuacja srebra, które osiągnęło 13-miesięczne maksimum. Tak duże zainteresowanie surowcami jest kolejnym sygnałem ostrzegawczym dla akcji. W krótki terminie oznacza to obawy o trwałość ostatnich wzrostów i ucieczkę do „bezpiecznej przystani”, a w długim prognozuje dużą inflację, co też nie jest szczęśliwym zakończeniem kryzysu.
Z kolei na GPW w cały dzień cały dzień oglądaliśmy indeksy na plusach. Skala wzrostu po dwóch dniach korekty pozostawia wiele do życzenia. Rano wydawało się, że dobre otwarcie na jednoprocentowym plusie pozwoli powrócić WIG20 powyżej granicy 2160 pkt. Dzięki temu znalazłby się dodatkowy popyt, a w konsekwencji rynek miałby szanse odrobić ostatnie straty.
Nie było jednak kapitału zdolnego do kontynuacji dobrego otwarcia co spowodowało osunięcie się indeksu. Sytuacja poprawiła się tuż po południu kiedy zachodnie indeksy zaczęły piąć się w górę. Trudno było tą zmianę tłumaczyć decyzją ECB o pozostawieniu stóp procentowych na dotychczas najniższym poziomie 1 proc., bądź też zgodną z prognozami tygodniową liczbą nowych bezrobotnych w USA. Ten drugi powód był nader wątpliwy, bo łączna liczba osób pobierających zasiłek w Stanach wzrosła. WIG20 miał już realną szansę osiągnąć 2 proc. wzrost i walczyć o negacje środowego sygnału sprzedaży, ale podaż była zbyt silna i ponownie końcówka należała do niedźwiedzi. Popyt ratował fakt, że spadek dotknął tylko największe spółki, a małym i średnim udało się utrzymać wzrosty. Dzięki temu szeroki WIG zakończył wzrostem o 0,6 proc. czyli dwukrotnie większym niż WIG20.
Patrząc na ostatnie sesje przez pryzmat otwarcia mieliśmy wczoraj siódmą z rzędu sesje spadkową. Ruch ten sprowadził indeks WIG20 już 8,5 proc. od szczytu, a popyt w nieudolny sposób próbuje wrócić do gry. Wczoraj zakończyło się to wyraźnym odbiciem od strefy 2160 pkt.. Im dłużej rynek będzie przebywać pod tym poziomem tym większe problemy będą z jego przebiciem. Jeszcze jedno tak nieudane podejście i podaż w tym rejonie znacznie się zwiększy, a to będzie sygnałem do kolejnej utraty 4-5 proc. Dziś powinniśmy ponownie z rana oglądać wzrosty, ale popołudniu niebezpieczeństwem są dane z amerykańskiego rynku pracy, które nie zapowiadają przełomu i nie będą argumentem do zwyżki, ale są ostatnim istotnym raportem w tym i kolejnym tygodniu.
Paweł Cymcyk
Analityk
A-Z Finanse