Nadmiar informacji zaszkodził giełdom
Rachuby na to, że publikacja danych dotyczących gospodarki oraz spora dawka wyników finansowych amerykańskich firm wskażą kierunek zmian na giełdach, spełniły się na razie tylko częściowo.
Wygląda na to, że zbyt duża porcja informacji może prowadzić do „niestrawności”, a z mieszanki danych trudno wyciągnąć jednoznaczne wnioski. Tym bardziej, że sposób ich interpretacji przez inwestorów i reagowania na nie bywają bardzo zmienne. Widać to szczególnie mocno w ostatnich dniach. Wczoraj indeksy na Wall Street rosły o ponad 1 proc., dziś tyle samo idą w dół.
Polska GPW
Przez większą część dnia na warszawskim parkiecie trwały niezdecydowane wahania indeksów w niewielkim zakresie. Szczególnie „aktywny” w tym zakresie był wskaźnik największych spółek. Rozpoczął sesję od spadku o 0,25 proc., w pierwszej godzinie handlu dotarł do nowego rekordowego poziomu, przekraczając nieznacznie 2500 punktów, po czym wszedł w fazę korekty. Nieco bardziej stabilnie zachowywały się pozostałe indeksy, przebywając niemal cały czas na niewielkich plusach. Rekordu nie udało się „dotknąć” jedynie wskaźnikowi średnich firm.
Spośród największych spółek najlepiej radziły sobie akcje PKO. Początkowo zyskiwały prawie 1,5 proc., z czasem jednak skala zwyżki topniała. Inwestorzy nie mogli się zdecydować w kwestii wyceny walorów BRE, które raz zyskiwały niemal 2 proc., to znów traciły ponad 1 proc. Poszukiwanie konsensusu odbywało się przy sporych obrotach. Liderami w tym zakresie były walory KGHM, tracące 0,8-0,9 proc. i PKO. Gwiazdą WIG20 był jednak Getin. Jego akcje rosły o prawie 3 proc. przy obrotach przekraczających 90 mln zł - najwyższych od maja ubiegłego roku.
Spadający pod koniec dnia o 0,2 proc. indeks największych spółek w wyniku fixingowej rozgrywki wyszedł na zero. WIG zyskał 0,17 proc., tyle samo „zarobił” mWIG40. Wskaźnik małych spółek zwiększył swoją wartość o 0,6 proc. Obroty na rynku akcji wyniosły 1,7 mld zł.
Giełdy zagraniczne
Wtorkowa sesja w Stanach Zjednoczonych przypieczętowała kolejnym rekordem indeksów bycze nastroje na rynku. Kiepskie wyniki Citigroup nie zraziły inwestorów. Choć S&P500 wzrósł o 1,25 proc., to jednak wygląd wykresu sugeruje wyraźnie ruch wskaźnika w bok. Wciąż więc nie widać zdecydowanego sygnału, w jakim kierunku rynek miałby podążyć w najbliższym czasie. Pełzanie po szczytach musi się kiedyś skończyć bardziej dynamicznym ruchem. Mieliśmy okazję taki ruch obserwować dziś na giełdzie w Chinach. Shanghai B-Share stracił nieco ponad 1 proc., a Shanghai Composite niemal 3 proc. To reakcja na rozpoczęcie „przekonywania” banków przez tamtejsze władze, by zmniejszyły tempo udzielania kredytów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że działania w tym kierunku podejmowane są coraz bardziej energicznie i w szybkim tempie. Można chyba już zacząć wyglądać pierwszej podwyżki stóp procentowych. I czekać na reakcję rynków. Indeks w Hong Kongu zareagował dość nerwowo, zniżkując o 1,8 proc. Spadki na pozostałych rynkach były
znacznie mniej dynamiczne, ale ich przewaga zaznaczyła się dość wyraźnie. Nikkei wciąż kreśli spadkową korektę. Dziś powiększył ją o kolejne 0,25 proc.
Indeksy głównych europejskich parkietów niemal dokładnie powtórzyły dziś wczorajszy scenariusz. Paryż i Frankfurt rozpoczęły od spadku o prawie 0,4 proc. Londyński FTSE wystartował na poziomie wtorkowego zamknięcia i po nerwowych wahaniach doszlusował do kolegów. Do południa sytuacja niemal się nie zmieniała.
Na giełdach naszego regionu do południa było znacznie lepiej. W Budapeszcie, Pradze i Sofii indeksy zyskiwały po około 0,5 proc. Wskaźnik w Tallinie po wczorajszej korekcie dziś powrócił do energicznych wzrostów, zwyżkując o ponad 3 proc. Najsłabszy był moskiewski RTS, który tracił prawie 1 proc.
Obfity napływ informacji zza oceanu i zdecydowanie niekorzystny dla byków początek handlu na Wall Street, doprowadził do wyraźnego pogorszenia się nastrojów. Tuż po godzinie 16.00 paryski CAC40 tracił prawie 1,5 proc. DAX zniżkował o 1,3 proc., a FTSE jedynie o 0,4 proc. Znów niespokojnie zrobiło się w Atenach, gdzie indeks spadał o 3,8 proc. Hiszpański IBEX35 zniżkował o ponad 2 proc.
Waluty
Na światowym rynku robi się coraz ciekawiej. Trwa zdecydowana ofensywa amerykańskiej waluty. Po wczorajszym dynamicznym umocnieniu się z 1,441 do 1,429 dolara za euro, dziś mieliśmy kontynuację tego ruchu z niemniejszym impetem. Do południa doprowadził on cenę wspólnej waluty do 1,413 dolara. Taki poziom notowano ostatnio sierpniu ubiegłego roku. Euro niemal nie próbowało się bronić.
Na tak duże zmiany nasza waluta oczywiście nie mogła pozostać obojętna. W ciągu dwóch dni dolar zdrożał o ponad 7 groszy, z czego aż 5 przypadło na dzisiejsze przedpołudnie. W najgorszym momencie za „zielonego” trzeba było płacić 2,85 zł. W przypadku euro szło nam znacznie lepiej, czemu trudno się dziwić. Mocno osłabione przez dolara nie miało powodu by drożeć wobec naszej waluty. Po wczorajszych silnych wahaniach w przedziale 4-4,33 zł, dziś było nieco spokojniej i za euro trzeba był płacić od 4,01 do 4,02 zł. Franka wyceniano na 2,71-2,73 zł.
Podsumowanie
Zachowanie się indeksów w okolicach szczytów może wywoływać pewną konsternację. Dzisiejsze próby pokonania rekordowych poziomów trwającej od połowy lutego ubiegłego roku zwyżki kończyły się kontratakiem niedźwiedzi. Dzieje się tak nie po raz pierwszy i nie tylko w przypadku wskaźników naszego parkietu. Było tak niedawno w Paryżu, Frankfurcie i Londynie. Cały czas trwa podobna „przepychanka” na Wall Street. Rekordy trendu nie pobudzają byków do odważniejszego ataku, ale próby te powodują kontrakcję podaży. Istnieje coraz większe ryzyko, że może to oznaczać wkraczanie rynku w fazę dystrybucji, poprzedzającą spadki.
Roman Przasnyski
główny analityk
Gold Finance