Pracowników przywożę autem
Wertują strony serwisów społecznościowych, stoją na placach budów i werbują robotników lub wsiadają do auta i przywożą ich z zagranicy. P swojej pracy mówią "łowcy głów"
03.11.2008 | aktual.: 03.11.2008 17:41
„Zamiast zamieszczać ogłoszenie w prasie, weszłam na stronę internetową restauracji z naszego sąsiedztwa - opowiada Jagna Gracha, kierowniczka działu personalnego z wrocławskiej restauracji, która szukała nowych pracowników.
Na stronie głównej znalazłam zakładkę - konkurs kelnerski - wchodzę i widzę zdjęcia kelnerów z ich imionami oraz nazwiskami - dodaje Gracha. - Pozostało sprawdzić kim są ci ludzie na stronach serwisu społecznościowego i nawiązać z nimi kontakt. Przechwyciłam w ten sposób 6 z 12 najlepszych kelnerów, których doświadczenie zawodowe wynosiło od 3 do 8 lat."
Taki sposób pozyskiwania pracowników jest dziś jednym z najpopularniejszych, stosowanych przez specjalistów od rekrutacji i typowych head hunterów.
– Rekrutację rozpoczynam od lektury stron internetowych firm bezpośrednio konkurujących z moim klientem. Firmy nieświadomie ujawniają szereg danych osobowych o swoich pracownikach. Kiedy head hunter znajdzie osobę, która według jego oceny, może być interesująca, wówczas zaczyna się sprawdzanie namierzonej osoby. Szukamy kontaktu do niej i wreszcie skłaniamy, by pracowała dla naszego klienta – przyznaje jeden ze znanych head hunterów.
Internauta, będąc aktywnym na forach dyskusyjnych, redagując blogi, a nawet odwiedzając popularne strony, zawsze zostawia po sobie ślady: zamieszcza informacje cenne dla osób szukjących pracowników. „Łowcy głów” nie ukrywają, że w sieci wertują przede wszystkim profile w najpopularniejszych serwisach społecznościowych.
Jolanta Nowosielska, szefowa działu personalnego jednej z firm IT, odkrywa swoje metody - Kiedy powstają u mnie wakaty wchodzę na serwis społecznościowy, w wyszukiwarkę wpisuję nazwę tej czy innej firmy IT z mojego województwa. Wyskakuje mi 200-300 rekordów, pozostaje mi napisać posty do tych ludzi z moją ofertą i czekać. Zawsze ktoś się skusi.
- Gdy szukamy informatyka, architekta, osobę ze znajomością rzadkiego języka obcego najprościej jest wejść do serwisu społecznościowego - potwierdza Franciszek Trzaskoś, head hunter.
Head hunter dodaje, że zrekrutowanie pracownika biurowego w dzisiejszych czasach to kwestia dni, o ile sprawnie działa laptop, telefon i internet.
"Umieść profil na portalu społecznościowym, czekaj, a praca sama do ciebie przyjdzie" – apelują head hunterzy do osób, które szukają zatrudnienia. Oczywiście to stwierdzenie jest zgodne z rzeczywistością, jeżeli kandydat posiada bogate doświadczenie. Studenci, osoby bez doświadczenia powinni wykazać się większą aktywnością w poszukiwaniu pracy, niż tylko zapisanie się na popularnych stronach – zgodnie stwierdzają head huneterzy.
Ile zarabia "łowca głów"? Specjaliści zajmujący się tą profesją twierdzą, że jeśli mają namówić do zmiany pracy człowieka lojalnego wobec swojego pracodawcy, to ich honorarium wzrasta o dwieście - trzysta procent. Head hunterzy powtarzają też, że wysokość honorarium to około 150 - 200% przyszłego wynagrodzenia rekrutowanego pracownika.
Head hunterzy zarabiają jednak przede wszystkim na rekrutacji ludzi, którzy nie wykazują zainteresowania zmianą pracy. Interesują się oni nie tylko informacjami zawartymi w serwisach społecznościowych, ale korzystają też ze spisów członków związków zawodowych, organizacji pozarządowych, sympozjów, czy szkoleń. Istotne są też dla nich listy laureatów konkursów branżowych i informacje o awansach oraz nowych twarzach w firmach.
- Fachowców jest mało, popyt przewyższa podaż. W konsekwencji head hunterzy szukają pracowników dla swoich klientów, spośród tych fachowców, którzy pracy zmieniać nie zamierzają. Przyszedł do mnie prezes firmy dewelopersko - budowlanej, stwierdził, że zatrudni pięciu brygadzistów i trzydziestu pięciu budowlańców. Był na tyle zorientowany, że dał mi kartkę z wypisanymi nazwami firm, w których jak sądził, znajdę dla niego nowych pracowników – wspomina Dominik Dumański, niezależny head hunter z Warszawy – Dał mi trzy miesiące (tyle trwa okres wypowiedzenia) plus jeden tydzień, na zakończenie rekrutacji.
Dumański przyjął zlecenie. Jak twierdzi osobiście wystawał na placach budów i werbował ludzi do zmiany pracy.
Krystyna Stryjek specjalizuje się w sprowadzaniu pracowników z zagranicy. Pewnego dnia dostała ciekawe zlecenie. Miała „dostarczyć" kilkunastu murarzy i kierowców samochodów ciężarowych do pracy przy budowie jednego ze stadionów na potrzeby EURO 2012.
- Zdeterminowany klient gotów był zatrudnić ludzi od zaraz. Nie sposób było znaleźć ich w Polsce, poza tym nie chciało mi się wysilać. Wsiadłam do auta i pojechałam do Czech. Klient po tygodniu nawiązał współpracę z "przywiezionymi" z Czech kierowcami, problem był z murarzami. Sprawdziłam poziom wynagrodzeń za Odrą i sprowadziłam pracowników ze wschodniej części Niemiec. To były szybkie pieniądze - przyznaje Krystyna Stryjek.
Z nieoficjalnych informacji wiadomo, że firmy doradztwa personalnego, chociaż ze sobą konkurują, to wymieniają się bazami tak zwanych superfachowców.
Jedna z osób pracujących w firmie należącej do grupy czołowych graczy na rynku HR, opisuje, że w marcu uzupełniła wakaty w pewnej firmie logistycznej. W maju przekazała namiary do tych ludzi swojemu koledze z konkurencji. Otrzymała za to bazę nazwisk informatyków.
Pozyskiwanie pracowników to początek rekrutacji. Prawidłowo ocenić rekruta na odległość jednak nie można. Nawet najbardziej popularne narzędzia komunikacyjne - telefony 3G, czy Skype - nie zastąpią bezpośredniego kontaktu. Spotkanie jest konieczne do oceny osobowości, przeprowadzenia testów psychologicznych.
– Intenret umożliwia jedynie odnalezienie, identyfikację pożądanej osoby. W internecie nie można profesjonalnie ocenić człowieka pod kątem konkretnego stanowiska oraz oczekiwań stawianych przez klienta – dodaje Trzaskoś.
(krysiama)