Wolę iść na wojnę niż do mojej firmy
Człowiek w chwili autentycznej szczerości mówi, że gdyby miał wybór, wolałby jutro iść na wojnę niż do swojej firmy.
01.02.2010 | aktual.: 01.02.2010 15:08
Od listopada do stycznia w warszawskiej Bibliotece Uniwersyteckiej można było obejrzeć wystawę „Wojenne rozstania – polskie losy podczas II wojny światowej”. Ukazywała ona losy rodzin obywateli Polski różnych narodowości, które to rodziny zostały doświadczone przez wojnę. Ludzie ginęli, zaginęli, wyjechali z nadzieją że wrócą i nigdy tego nie zrobili. Pozostały po nich zerwane więzy, niewypowiedziane słowa, przeterminowane uśmiechy. Zranione serca.
I oto przy jednej z ekspozycji stoi mężczyzna w średnim wieku. Ogląda zdjęcia, widzi ludzi, których tak boleśnie doświadczył los, i mówi ni to do siebie, ni to do innych, że wolałby iść jutro na wojnę niż do swojej firmy.
Dlaczego? Trzy zarzuty, trzy wyrzuty dla korporacyjności, kampanii pracodawczych i pojęcia kapitału ludzkiego.
Brak nadziei. Bezsilność. Poczucie straconego czasu.
Ludzie wyruszający na wojnę nie chcieli wyjeżdżać. Mieli jednak nadzieję, że wrócą, i że gdy wrócą, wszystko będzie tak jak kiedyś. Zapanuje spokój, radość. Będą mogli cieszyć się życiem, cieszyć się rodziną, prostym życiem, pieniędzmi – kto co lubi i kto co zostawił za sobą. Gdy rano wychodzisz do pracy, zwykle brakuje ci tej nadziei. Praca nie skończy się szybko, nie za rok, ani za pięć lat. Co najwyżej zmienisz firmę, może zmienisz miasto. Ale nie odejdą codzienne przeprawy przez miasto, codzienne przedzieranie się przez zasieki do klientów, codzienne niedogodności w postaci braku czasu na normalny posiłek w ciągu dnia, na rozprostowanie kości, na moment oddechu dla umysłu. Emerytura też przestała kojarzyć się ze spokojnym dożywaniem swoich dni. Nad sielanką reklam funduszy emerytalnych wisi widmo konieczności pracy do oporu.
Ludzie wyruszający na wojnę mieli konkretne działanie do wykonania. Mieli walczyć bronią na froncie lub umysłem w sztabie przeciwko wrogowi, który miał postać zastępów w czarnych błyszczących mundurach prowadzonych przez małego człowieczka ze śmieszną grzywką i śmiesznym wąsikiem. Wiedzieli, że każdy metr przybliżał ich do końcowego sukcesu, każda ulica oznaczała postęp w działaniu, a każdy dzień był dniej bliżej do rozkazu powrotu.
Gdy pracujesz, masz przed sobą najbliższe działanie, ale zwykle nie masz tego wielkiego celu powiewającego na wietrze niczym flaga zwycięstwa. Wzrost wartości firmy? Kreowanie zysku dla akcjonariuszy? Budowanie przewagi konkurencyjnej w oparciu o satysfakcję klientów? Pustka. Nasze działania są pozbawione treści, nie czujemy energii do działania, robimy coś ale nie czujemy się właścicielem tego działania. Na tym rośnie siła konsumpcji i konsumpcyjnego stylu życia. Zakupy stały się bowiem jedynym działaniem, które wykonujemy i nad którym mamy całkowitą kontrolę. To my decydujemy co wpada do koszyka a co nie. To my wyciągamy pieniądze. To my stoimy przed kasjerką, która patrzy na nasze zakupy, i to my czujemy nieświadomą przyjemność z tego, że ktoś obcy widzi na ile nas stać i na jakie dobre rzeczy nas stać, gdy odchodzimy od kasy obładowani zakupami.
Ludzie wyruszający na wojnę byli gotowi oddać ze swojego życia tyle ile trzeba, by doprowadzić sprawę do końca. Miesiąc, rok, dwa, pięć, dziesięć. Nieważne jak długo. Nieważne, że kochali i że tęsknili. Czas rozstania był czasem miłości do tych których tutaj nie ma, czasem radości z myśli o domu, czasem docenienia tego co było – i tego co jest wokół, mimo że pękają bomby, że błoto szczypie w oczy i że zatrucie zamokłym chlebem wykręca wnętrzności na drugą stronę. Wieczór w domu – telewizja. Oczywiście każdy ogląda coś innego. Wolna sobota – każdy rozchodzi się do własnych zainteresowań. Kłótnia z partnerem kto ma wynieść śmieci. Sprzeczka z dzieciakami, że nie sprzątnęły ubrań w swoim pokoju. Złość na siebie, że znów nie obejrzałeś ulubionego serialu, bo trzeba było naprawić przeciekający kran. Dni zlewają się w bezkształtną masę, mijają tygodnie i miesiące, kłótnie, sprzeczki i złość są ciągle takie same, raz mocniejsze, raz słabsze. Zmieniają się tematy, emocje pozostają. Czas – stracony.
Gdyby zebrać to wszystko w całość, z jednej strony – nadzieję, płonący cel, wdzięczność za to co jest, z drugiej strony – brak nadziei, cykle bezsilności przemieszane z erupcjami konsumpcji, poczucie traconego czasu i życia, czy jeszcze dziwisz się temu człowiekowi z wystawy? Dziwisz się, że wolałby mieć nadzieję, cel i radość w życiu zamiast ciężaru, pustki i destruktywnej złości? Czy przyznasz z ręką na sercu, że nie masz podobnych myśli? Czy możesz coś z tym zrobić? Każdy może zmienić swoje życie. Tak jak każdy mógł pójść na wystawę. Każdy może zacząć myśleć co zrobić, by ułożyć plan dający radość i frajdę z życia. Każdy może zacząć go realizować małymi kroczkami, niewielkimi działaniami, drobnymi zmianami. Każdy może zacząć cieszyć się domowymi rzeczami i robić je wspólnie z innymi. Śmieci do wyniesienia? Chodźmy przy okazji na mały spacer. Bałagan u dzieciaków? Zróbmy igrzyska w rzucaniu skarpetkami do celu i opowiadaniu dowcipów o gumkach od majtek. Naprawa kranu? Przygotujmy razem szkolenie z naprawy
kranu, żeby każdy mógł w miarę go naprawić. Nie potrzeba na raz wiele, by zmienić wszystko. Trzeba tylko wiedzieć, że jest to możliwe. Tak jak ci, którzy jednak z wojny wrócili do swoich rodzin.
Mirosław Sikorski