Znieczulenie dla wybranych
Brakuje anestezjologów i położnych. Kobiety, które chcą rodzić ze znieczuleniem muszą dziś dodatkowo płacić i szukać odpowiedniej kliniki.
Kobiety, które chcą rodzić ze znieczuleniem muszą dziś dodatkowo płacić w szpitalach. Niektóre na długo przed porodem zapisują się w prywatnych klinikach. Mówią, że wolą słono płacić niż cierpieć. Co mają zrobić te, których nie stać na luksus bezbolesnego porodu? Dlaczego w Polsce kobiety nie mogą wybierać darmowego znieczulenia podczas porodu?
Szefowa resortu zdrowia twierdzi, że taka możliwość byłaby bardzo problematyczna i kosztowna dla państwa. Znieczuloną pacjentkę musi nadzorować anastezjolog. Tymczasem w Polsce brakuje i anastezjologów, i położnych. Specjalistów nie interesują niskie zarobki w publicznych szpitalach. Wolą pracować na Zachodzie albo w prywatnych klinikach.
„Szpitale musiałyby zapewnić pacjentkom obsługę anestezjologów w zakresie o wiele większym niż obecnie. A jak wiemy, anestezjologów jest zbyt mało. Taka decyzja byłaby być może dobrze przyjęta, ale nie mogłaby być realizowana przez szpitale" – powiedziała „Dziennikowi” Ewa Kopacz, minister zdrowia.
Tomasz Niemiec z Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego na łamach „Dziennika” powiedział, że pacjenci mają prawo do takich standardów leczenia, jakie umożliwia współczesna medycyna. Twierdzi, że dziś polskie kobiety dzielone są na bogate i biedne. Te pierwsze stać na znieczulenie przy porodzie (koszt około 700 zł), czy opłacanie indywidualnej opieki lekarza i położnej. Uboższe często załatwiają sobie nielegalne skierowanie na poród ze znieczuleniem, które zwalnia z opłat.
Co na ten temat mówią kobiety, które urodziły lub spodziewają się dziecka?
Patrycja Nieboracka ma 26 lat, jest grafikiem i mieszka w Poznaniu. Właśnie spodziewa się dziecka. Jak twierdzi nie wyobraża sobie porodu bez znieczulenia.
Patrycja: Są dostępne takie środki, które mogą ulżyć w cierpieniu. Korzystanie z nich powinno być standardem w każdym szpitalu. Tak jest w wielu państwach. Dlaczego nie u nas? Dlaczego za luksus ulżenia sobie w cierpieniu trzeba dodatkowo płacić? To naprawdę chory system. Bardzo boję się porodu, będę rodzić po raz pierwszy. Obdzwoniłam kilka klinik, wreszcie wybrałam rekomendowaną przez koleżankę. Tylko za samo znieczulenie muszę zapłacić prawie 800 zł.
Renata Gabryś z Warszawy wspomina swój poród. Jest matką piętnastomiesięcznego Jasia. Ma 32 lata, pracowała jako sprzedawczyni.
Renata: Nie będę wskazywać jaki to był szpital. Ale to co przeżyłam trudno opisać. Niestety ojciec dziecka odszedł ode mnie i na porodówkę pojechałam sama, taksówką. Najpierw siedziałam kilkanaście minut w poczekalni, potem pielęgniarka stwierdziła, że to jeszcze nie ten czas i że mam przyjść później. Nie wiedziałam co z sobą zrobić, siedziałam w poczekalni w okropnych męczarniach. Mówiłam, że nie stać mnie na jeżdżenie taksówkami. Chyba dopiero po dwóch godzinach ulitowali się i zaproponowali kozetkę. Wreszcie nad ranem, po siedmiu godzinach czekania, rozpoczęło się.
Byłam wykończona, prosiłam o jakiś zastrzyk - dodaje Renata. Sugerowałam nawet cesarskie cięcie. Lekarz, który jednocześnie zajmował się mną i jeszcze inną rodzącą, powiedział, że znieczulenie kosztuje, a ze mną nie jest tak źle – poród odbywa się bez komplikacji. Może i tak, ale ja czułam, że nie wytrzymam do końca. Sytuacja była dla mnie bardzo upokarzająca, bo zwyczajnie nie miałam pieniędzy. W szpitalu byłam sama, bez wsparcia bliskich. Urodziłam dopiero po południu w strasznych męczarniach i w samotności. Lekarz powiedział, że niepotrzebnie histeryzowałam, inne kobiety też tak rodzą. Dziś wspominam poród jako koszmar. Nie wiem, czy zdecyduję się jeszcze na dziecko. Jeśli tak, to wcześniej zacznę oszczędzać na poród w prywatnej klinice. Jestem wściekła, gdy słyszę w telewizji, że rząd nie ma pieniędzy na refundację znieczulenia i że w szpitalach brakuje personelu do obsługi porodów. Czy na pewno wszystko jest w porządku?
Krzysztof Winnicki