Bez pracy, bez domu - z czego żyją?

Dlaczego trafiają na ulicę?

Bez pracy, bez domu - z czego żyją?

17.01.2012 | aktual.: 17.06.2014 10:34

Zenon Lewna, bezdomny od ponad pół roku

- Praca to jest moje największe marzenie. Szukam teraz pracy. Codziennie jestem w urzędzie, ale tylko mnie odsyłają. – A jest Pan zarejestrowany? – Nie, ale chciałbym się zarejestrować – mówi Pan Zenon, bezdomny.

- Ja to jestem inny, bo potrafię reklamować – mówi z rozbrajającą szczerością Pan Zenon. – Dzień dobry Państwu, witam serdecznie! Zapraszam, bardzo ciekawe artykuły i świeże wiadomości. Oooo, proszę. Miłego dnia Państwu życzę – mówiłby co dzień, gdyby był roznosicielem gazet. – Bo to się ludziom podoba – twierdzi. - Inni dają gazety bez słowa, wyciągają rękę i jeszcze głowa w drugą stronę. I to jest straszne – opowiada Pan Zenon. Twierdzi, że ma talent w dziedzinie reklamy, ale jego życie potoczyło się zupełnie inaczej. Dlatego często przechodząc przez tunel, pomaga roznosić kolporterom ulotki i codzienną prasę. Robi to zupełnie bezinteresownie, dla czystej przyjemności. - Potrafię w pięć minut rozdać duży plik, aż dziwią się Ci, co robią to na co dzień. Bardzo chciałbym mieć taką pracę. Mam podejście do ludzi – przyznaje.

O swojej bezdomności i jej powodach mówi niechętnie. Jest byłym wychowankiem domu dziecka. Jak twierdzi, urząd gminy zameldował go w nieistniejącym miejscu, po śmierci jego prawdziwych rodziców. Bez stałego miejsca pobytu, zawsze szukał pracy, która dawała możliwość zakwaterowania. Każdy okres pomiędzy zatrudnieniem, skazywał go na ulicę.

Z zawodu mechanik maszyn urządzeń górniczych. To państwo wybrało mu szkołę. – Takie było wtedy podejście do ludzi, żeby jak najwięcej robotników wykształcić – wspomina. Po szkole zahaczył się w kopalni, jako pracownik na powierzchni, przy pracach remontowych. Trwało to pięć lat. Potem wędrował po Polsce, pracując w różnych zakładach. Trafił do Morpaku w Łapinie.

– Tam pracowaliśmy 6 godzin, co było liczone jako osiem, bo to była praca szkodliwa dla zdrowia, ze względu na azbest. Mieliśmy 9 dni dodatkowego urlopu, cztery kostki masła na miesiąc i litr mleka dziennie, jako rekompensatę za szkodliwe warunki pracy. Potem zarabiał jako dozorca - palacz w OSP Stępowo.

– Lubię spokojną, zaciszną pracę, mówi z uśmiechem. Dlatego dobrze wspomina pracę jako ochroniarz obiektu budowlanego. – To była wspaniała praca. Pilnowałem terenu, sprzątałem, wykonywałem drobne roboty ogrodowe, do czasu wprowadzenia się właścicieli posesji – opowiada.

Ostatnio, w ubiegłym roku, pracował w ogrodnictwie, dzięki czemu miał zakwaterowanie u właścicieli plantacji. Jednak okazało się, że była to praca sezonowa.

– Muszę Pani powiedzieć, że bardzo dużo osób tam pracowało, na czarno – opowiada Pan Zenon. Płacili 5 zł na godzinę. Na przeżycie starczyło.

- Praca to jest moje największe marzenie. Szukam teraz pracy. Codziennie jestem w urzędzie, ale tylko mnie odsyłają. – A jest Pan zarejestrowany? – Nie, ale chciałbym się zarejestrować. - Jaką pracę by przyjął? - Wszyściuteńko.

Janusz, nie chce ujawniać nazwiska, bezdomny od 4 lat

- Pracowałem za 8 zł za godzinę. Nadal bym pracował gdyby nie chamskie zachowanie szefa. Ale wiem, że hydraulicy zarabiają nawet 12zł - 15zł za godzinę – mówi Pan Janusz.

Hydraulik z wykształcenia, pracował w zawodzie przez całe życie, ma 52 lat. Odkąd jest na ulicy, łapie dorywcze prace w zawodzie. Schludnie ubrany. Nie wygląda na osobę bezdomną. Jedynie czarny worek na śmieci, zapakowany całym dobytkiem, daje do myślenia.

Pochodzi z Międzyrzecza Wielkopolskiego. Na Wybrzeże przyjechał ponad dwadzieścia lat temu za pracą i mieszkaniem. Załapał się w Stoczni Komuny Paryskiej. Praca, mieszkanie, ale w między czasie zmarła mu żona i wszystko zaczęło się sypać. Walka z teściową o dzieci, zakończyła się porażką. Straconej, wieloletniej relacji z synami nie udało się nadrobić. Pan Janusz nie mógł sobie sam poradzić z wychowaniem dorastających, zbuntowanych chłopaków. Załamał się i zaczął pić, co jeszcze zaostrzyło relację z synami.

– To, co było między nami, było nie do wytrzymania. Wyzwiska, nieraz dochodziło do rękoczynów – wyznaje Pan Janusz. Zmęczony bezustannymi awanturami, sam podjął decyzję o wyjściu na ulicę. Wymeldował się z mieszkania i zaczął nocować w przytułkach. W zamian za trochę świętego spokoju. Przez całe życie pracował w zawodzie, ale z przerwami. – To się napiłem i straciłem pracę, to znowu nie poszedłem.

Mimo, że mieszka na ulicy, nadal pracuje. Śpi w noclegowniach, ogrzewalniach. Choć jak przyznaje, z pracą jest coraz gorzej. Ostatnio pracował od maja do końca 2011 roku. W zawodzie, jako hydraulik. Zrezygnował, bo nie mógł wytrzymać podejścia przełożonego, który nie szczędził mu wyzwisk przy klientach.

– Pomijając to, płacił mi raptem 8 zł za godzinę. Jako hydraulikowi. Oczywiście na czarno. Ale dobre i to. Lepiej cokolwiek robić, niż wyjść z noclegowni o ósmej rano i się włóczyć – wyznaje Pan Janusz. Szuka nowej pracy. – Nawet dziś byłem w urzędzie pracy. Dostałem jedną ofertę, ale trzeba mieć prawo jazdy. Rozglądam się po budowach, pytam się, czy nie potrzebują hydraulików. Alkohol nie pomaga znaleźć pracy. – Żeby to było takie proste, jak się komuś wydaje, wyjść z alkoholizmu. Powstrzymuję się, chodzę na terapię, ale nie zawsze mi wychodzi …

Pan Janusz ma dość pracowania na czarno. Gdyby dostał legalną pracę, za 1500 zł, wynająłby jakąś stancję. Na życie by starczyło dla jednej osoby. – Bo kto mi później, na starość, jakieś pieniądze da…?

Nie chciałby się znaleźć w sytuacji, żeby prosić ludzi na ulicy.

Andrzej Warakomski, bez zawodu, całe życie handlował, bezdomny od kilkunastu lat

- Pogodziłem się z losem, który sam sobie wybrałem. Nie mam pretensji do rządu, ani do rodziny, tak jak niektórzy. - Nie chciałby Pan zmienić swojej sytuacji? – A co tu zmieniać? Nie mam żadnych obowiązków, opłat. Rano wstaję, kawę sobie kupuję w automacie, bułkę i zaczyna się dzień …

Pan Andrzej był handlarzem. Całkiem dobrze mu się wiodło. Firma „Handel Obwoźny”, posiadała dwa samochody. Córka pomagała mu prowadzić interes. W hurtowniach i na giełdach kupowali owoce, warzywa i kwiaty, i sprzedawali je na okolicznych targach. To trwało trzydzieści lat. Co stało się, że jego życie zmieniło nagle bieg? – Wódka się stała – opowiada Pan Andrzej. Była sposobem na odreagowanie stresu. Tego codziennego, w pracy, w domu.

– Klientowi nigdy się nie dogodzi. Narzekali, że drogo, że nakupił i teraz drożej sprzedaje, wyzywali – wspomina Pan Andrzej.

– Może miał Pan za wysokie ceny?

–Trzeba było na życie jakoś zarobić – mówi.

Pił. Do pracy nie chciało się wstawać. Prawo jazdy policja zabrała, bo nie wytrzeźwiał do rana, gdy jechał po towar. Nie wytrzymał wreszcie stresu związanego z pracą. Z dnia na dzień podjął decyzję o wyjechaniu w Polskę. Ze Świdnicy pojechał najpierw do Wrocławia, potem do Sopotu. Interes zostawił córce. Odkąd mieszka na ulicy, nigdzie nie pracował. W sezonie zbiera puszki i butelki. Dziennie potrafi zarobić 60 zł. 4,2 zł za kilogram puszek. To 55 dużych puszek od piwa. – Trzeba je zgniatać, o tak, nogą, bo wtedy więcej wejdzie do worka – tłumaczy Pan Andrzej. Za butelkę płacą 35gr. Ale nie wszędzie je skupują. Trzeba mieć chody, albo paragon. Ale Pan Andrzej ma to pierwsze. Tak jest jednak tylko od maja do sierpnia. Poza sezonem zdany jest na Caritas i jadłodajnie dla bezdomnych. Chyba, że znajdzie coś cenniejszego od puszki. Na przykład torebkę prokurator krajowej.

– Odniosłem ją na adres wskazany w dowodzie. Ze wszystkim, co w niej było – dokumenty, pieniądze, telefon. I dostałem 100 € znaleźnego – opowiada z zadowoleniem Pan Andrzej. Czy gdyby dostał propozycję pracy, przyjąłby ją? To zależy jakiej. Bo takiej na budowie, to nie, ale gdzieś w ogrodnictwie z zakwaterowaniem to chciałby.

- Chociaż tak jest mi wygodnie. Śpię na klatce schodowej. Mieszkańcy mnie nie gonią, bo wiedzą, że jestem czysty. - Nie chciałby Pan zmienić swojej sytuacji? – A co tu zmieniać? Nie mam żadnych obowiązków, opłat. Rano wstaję, kawę sobie kupuję w automacie, bułkę i zaczyna się dzień …

W Polsce jest prawie pół miliona osób bez dachu nad głową. Ale nie da się dokładnie oszacować skali zjawiska bezdomności. To nie tylko ofiary społecznych patologii. Najczęściej byłego systemu, który zapewniając robotnikom hotele i mieszkania składał obietnicę wiecznego szczęścia. Co powoduje, że człowiek - poza zdarzeniami losowymi – trafia na ulicę? Do bezdomności przyczynia się nieumiejętność radzenia sobie z kryzysem, uzależnienia. Michał Chabel, kierownik schroniska dla bezdomnych przy Towarzystwie Pomocy im. Św. Brata Alberta wymienia również choroby psychiczne, bezdomność pokoleniową, długotrwałe bezrobocie. Na ulicach żyją też byli więźniowie.

Według ankiety przeprowadzonej przez Barbarę Dzideczek z Wydziału Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego, tylko 19 proc. ankietowanych bezdomnych zadeklarowało, że nie zamierza podjąć pracy, mimo pełnej sprawności psychofizycznej.

- Osoby bezdomne często boją się podjąć pracę, jednocześnie wstydzą się, że jej nie posiadają – komentuje Michał Chabel. - Kilkukrotne odmowy pracodawców przyczyniają się do powstania tzw. wyuczonej bezradności. Po kilku takich odmowach osoby zaprzestają podejmowania prób szukania zatrudnienia. Utrata pracy jest także związana z ich uzależnieniami. Zdarzają się przypadki, że bezdomni pracują, jednak pracodawcy nie chcą zatrudniać ich na umowę o pracę lub zlecenia. Często bezdomni nie chcą pracować, gdyż takie rozwiązanie jest dla nich wygodne– mówi Chabel.

- Ciężko jest wyjść z bezdomności. Te wszystkie programy to jest bzdura, fotomontaż. Wziąłem kiedyś udział w programie i nic nie pomogło – mówi Pan Janusz. – A co może pomóc w zmianie sytuacji życiowej?

– Zero alkoholu. I jakaś praca, legalna, na dłuższy czas, która pozwoli wynająć mieszkanie - odpowiada.

Michał Chabel, kierownik Schroniska: - Urzędy pracy, miasta, stowarzyszenia, fundacje często podejmują się organizacji różnego rodzaju szkoleń, kursów dla osób bezdomnych. Często są to kursy z reintegracji społecznej - spotkania z psychologiem, terapeutą, warsztaty szkoleniowe, ale także przystosowujące takie osoby do zmian na rynku pracy. Mają one na celu pomoc w uzyskaniu zatrudnienia oraz pomoc w przystosowaniu się w społeczeństwie. Jeżeli osoba bezdomna chce tej pomocy, jeśli nie zraża się pierwszymi porażkami, takie akcje mogą przyczynić się do uzyskania pracy oraz wyjścia z bezdomności. Bo praca może pomóc wyjść z bezdomności, lecz tylko wtedy, gdy bezrobocie jest jedyną jej przesłanką.

Michalina Domoń/JK

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (181)