Co tak naprawdę robią praktykanci w firmach?
Parzenie kawy, kserowanie dokumentów, odwożenie przełożonego do domu. Oto co robią niektórzy praktykanci.
Studenci muszą obowiązkowo obywać praktyki na wielu uczelniach. Są one konieczne w szkołach zawodowych, ale też w niektórych liceach technicznych. Mają przygotować młodego człowieka do pracy. Dzięki nim uczeń lub student ma nabyć wiedzę praktyczną. Ale jak jest naprawdę? Co młodzi mówią o praktykach?
Tania siła robocza
Uczniowie szkół zawodowych bardzo często umawiają się z szefem i właściwie nie odbywają w jego firmie praktyk, ale dla niego pracują jak etatowi pracownicy. Często wolą zarobić niż chodzić do szkoły. Tak przynajmniej mówi Alina, która uczy się w szkole handlowej.
Rok temu załatwiła sobie praktyki uczniowskie w sklepie mięsnym. Przez dwa miesiące uczyła się zawodu zgodnie z założeniami praktyk: w wyznaczone dni uczyła się w szkole, w pozostałe w sklepie. Zależało jej i szef szybko zauważył, że ma doskonałego pracownika.
- Zaczęłam pracować właściwie we wszystkie dni tygodnia. Jeździłam do szkoły, ale po szkole pracowałam w sklepie nawet do 22. Następnego dnia to ja otwierałam sklep o godzinie 6, popracowałem 2-3 godziny i do szkoły. Po szkole do sklepu. Pracowałam też w sobotę i niedzielę. Oczywiście, że na czarno. Ale szef dobrze płacił – mówi Alina, ma 20 lat, postanowiła rzucić szkołę, szef zatrudnił ją na cały etat.
Jak twierdzi, w szkole niczego się nie nauczyła. A dylom nie był jej do niczego potrzebny.
- Nigdy nie miałam głowy do nauki. Pochodzę z ubogiej rodziny, potrzebowałam pieniędzy. Dlatego zrezygnowałam z nauki i poszłam do pracy. Mam poczucie, że szef trochę mnie wykorzystywał, bo za stosunkowo małe pieniądze pracowałam więcej i ciężej niż inne sprzedawczynie. Ale musiałam. Teraz też pracuję dłużej niż 8 godzin dziennie - opowiada dziewczyna.
"W szkole marnowałem czas, w warsztacie mogłem zarobić"
Tomasz, który uczył się zawodu mechanika samochodowego w jednym z warsztatów, uważa że jego nauka w zawodówce była bez sensu.
- Strata czasu. A w warsztacie czekało kilkanaście aut i wszystkie do zrobienia "na wczoraj", dlatego zrezygnowałem ze szkoły. W warsztacie wszystkiego się nauczyłem, teraz dobrze zarabiam, zostanę kierownikiem drugiego warsztatu, otwieranego przez szefa – mówi Tomasz Piórko, mechanik z Poznania.
O ile uczniowie szkół zawodowych przedkładają praktyki i możliwość zarobienia w firmie nad naukę w szkołach, o tyle studenci wręcz przeciwnie. Trudno znaleźć wśród nich osobę, która powiedziałby że czegoś się nauczyła na praktykach.
Parzenie kawy - taki kawał?
Wioletta, studentka piątego roku administracji publicznej, odbywała praktyki studenckie w jednym z urzędów skarbowych w Warszawie:
- Myślałam, że parzenie kawy to taki symbol, mit... Ale pierwszego dnia moich praktyk, szefowa zażądała, żebym jej zrobiła kawę z mlekiem. Myślałam, że żartuje, że to taki kawał dla praktykanta. Ale nie. Miałam też chodzić po obiady dla niej i całego zespołu do pobliskiej restauracji. A jako że przyjeżdżałam własnym autem, miałam czekać aż szefowa skończy pracę i odwieźć ją do domu. Do moich obowiązków należało też kserowanie dokumentów i wprowadzanie danych do komputera. Gdy powiedziałam, że nie będę tego robić, wyrzuciła mnie, twierdząc, że takiej "roszczeniowej księżniczki" jeszcze nie miała na praktykach – mówi Wioletta Przychodzka, absolwentka, od roku szuka pracy w administracji.
Janek, student prawa, miał praktyki w sądzie.
- Akurat wtedy było bardzo dużo praktykantów i czekaliśmy w kolejce, by obsługiwać interesantów. Gdy się nie obsługiwało, to trzeba było siedzieć i czytać książkę, niektórzy przynosili laptopy i pisali coś do pracy magisterskiej lub sobie grali. Generalnie to był stracony czas. Chociaż wiem, że nie wszyscy z roku trafili tak fatalnie – mówi Jan Wysocki, obecnie pracuje w jednej z kancelarii radcowskich w Toruniu.
Patrzeć i milczeć
Weronika, która studiuje pedagogikę miała praktyki w szkole. Mogła patrzeć jak nauczycielki prowadzą lekcje i tyle.
- Właściwie moja opiekunka praktyk już pierwszego dnia powiedziała mi, że podpisze zaświadczenie odbycia praktyk i nie muszę przychodzić. Powiedziałam, że jednak chcę się czegoś nauczyć. Traktowano mnie trochę jak piąte koło u woza. Mogłam się przyglądać. Miałam też ... milczeć. Moje koleżanki w innych szkołach mogły poprowadzić zajęcia, ja nie. Czułam się oszukana, bo te praktyki można było dobrze zorganizować. Wydaje mi się, że praktyki to zawsze problem dla firm czy instytucji. Traktują studenta jak intruza, kogoś kto przyszedł na chwilę, kto tylko zawraca głowę – mówi Weronika Rogulska.
"Ważne żeby przynieść papier, że gdzieś się było"
Ale nie wszędzie tak jest. Alicja, która studiowała biotechnologię w Gdańsku, dobrze wspomina swoje praktyki. Odbywała je w jednej z firm farmaceutycznych. Codziennie musiała dojeżdżać godzinę do przedsiębiorstwa. Ale mówi, że było warto.
- W tej firmie mają program odbywania praktyk. Każdy praktykant musi "zaliczyć" listę obowiązków. Potem w CV można konkretnie napisać co się robiło, co się potrafi. Firma przyjmuje też do pracy swoich byłych praktykantów. Wszyscy studenci konkurowali o to, by tam właśnie odbyć praktyki. Nasza uczelnia po prostu podpisała umowę z tą firmą, zapisano jasno czego mamy się nauczyć. Nikt nie tracił czasu, nikt się nie obijał. Wydaje mi się, że problem z praktykami mają humaniści. W ich profesji czasem trudno ustalić jasny zakres obowiązków. Często sprawę zaniedbują też uczelnie, które nie dbają o to, gdzie odbywane będą praktyki i czego praktykant się nauczy. Ten problem częściej pojawia się na uczelniach prywatnych, studenci są pozostawieni sami sobie, ważne, żeby przynieśli papier, że gdzieś się zaczepili, dostali pieczątkę i tyle – mówi Alicja Jamroż.
Krzysztof Winnicki/ak