Dekoniunktura, kryzys...

Nadchodzący rok upłynie z pewnością pod znakiem dalszych kłopotów instytucji finansowych. Również polskich. Spadną stopy procentowe, podejmie się próby ratowania gospodarki.

Dekoniunktura, kryzys...
Źródło zdjęć: © PAP

07.01.2009 | aktual.: 08.01.2009 11:56

Nadchodzący rok upłynie z pewnością pod znakiem dalszych kłopotów instytucji finansowych. Również polskich. Spadną stopy procentowe, podejmie się próby ratowania gospodarki.

O fatalnym stanie globalnej gospodarki mówią już niemal wszystkie światowe ekonomiczne ośrodki badawcze. I tak, Economist Intelligence Unit jeszcze przed świętami mocno w dół skorygował swoje prognozy z listopada, opierając się na najnowszych danych makroekonomicznych ogłoszonych pod koniec listopada i w grudniu 2008 r. EIU prognozuje obecnie, że roczny wzrost gospodarczy w globalnej skali wyniesie maksymalnie 0,7 PKB, wzrastając w kolejnym, 2010 r. do 2,5 proc. PKB. To wyliczenia w ujęciu parytetu siły nabywczej, bowiem globalny PKB liczony w cenach rynkowych nie przekroczy 0,4 proc. w 2009 r. osiągając 1,5 proc. w kolejnym. Tak niski wzrost gospodarczy w skali całego świata odnotowano wcześniej niemal 30 lat temu.

Dotychczasowi liderzy na gospodarczej mapie świata - oprócz borykających się z trudnościami USA, również gospodarka strefy euro, Japonia i Chiny - także będą mieć nie lada kłopoty. Najdynamiczniej rozwijające się Chiny z poziomem wzrostu gospodarczego przekraczającym 10 proc. w ciągu ostatnich lat, tym razem będą musiały zadowolić się wzrostem na poziomie 7 proc. PKB z nieznaczną poprawą w 2010 r. Stany Zjednoczone, Japonia i Unia Europejska spowolnią swój wzrost gospodarczy do wartości oscylujących wokół jednego procenta PKB.

Średnia wzrostu dla czterech państw Europy Centralnej plus Słowenii, EIU ustalił na 1,4 proc. w 2009 r. i 2,7 proc. w 2010 r. wobec 5,3 proc. w 2008 r. Czynnikami hamującymi wzrost tych krajów będzie spadek popytu na ich eksport i niższy napływ zagranicznych inwestycji bezpośrednich. Pięć krajów Europy Centralnej ucierpi też na skutek globalnej dekoniunktury w przemyśle samochodowym, który stanowi ważny element ich eksportu i bazy produkcyjnej.

Średnia wzrostu dla wszystkich nowych krajów UE przyjętych do UE po 1 maja 2004 r. (z wyjątkiem Malty), w ocenie EIU wyniesie 1,1 proc. w 2009 r. i 2,5 proc. w 2010 r. wobec minus 1,4 proc. oraz 0,2 proc. dla strefy euro w tym samym okresie.

Świat wpatrzony w Amerykę

Podobnie, jak pierwsze oznaki kryzysu globalnego pojawiły się w Stanach Zjednoczonych, ekonomiści spodziewają się, że również tam będzie widać pierwsze oznaki końca recesji. Tymczasem zza oceanu nie docierają do Europy dobre wieści. Martin Feldstein, ekonomista Harvard University, członek komitetu, który określa cykle koniunkturalne w USA, do czerwca prezes National Bureau of Economic Research ocenia, że gospodarka USA prawdopodobnie nie powróci do ożywienia z fazy recesji przez co najmniej kolejny rok. Ale nawet, kiedy ożywienie gospodarcze rozpocznie się na dobre, zmiany na tamtejszym rynku będą bardzo powolne, bowiem konsumenci muszą zwiększyć swoje oszczędności. Feldstein ocenia, że w ciągu następnych 12-18 miesięcy stopa bezrobocia w USA osiągnie 8-9 procent.

Henry Paulson, sekretarz skarbu USA, optymistycznie twierdzi, że działania amerykańskiego rządu spowodowały wstrzymanie cyklu bankructw banków i nie upadnie już żadna duża firma finansowa. Paulson zapowiada również, że amerykańskie firmy motoryzacyjne otrzymają pomoc z federalnego pakietu wsparcia tak szybko, jak tylko rząd opracuje odpowiedni plan dotyczący tego sektora.

Jednak sytuacja na rynku producentów aut nie jest aż tak dobra. Świadczy o tym opcja kontrolowanego bankructwa całej branży samochodowej, którą rozważa rząd USA w ramach planu pomocy dla sektora. Według Białego Domu istnieje uporządkowany sposób urzeczywistniania bankructwa, który zapewnia bardziej miękkie lądowanie i choć ostateczna decyzja w tej sprawie nie została jeszcze podjęta, jest jedną z najpoważniejszych opcji zażegnania kryzysu w USA. Spośród wielkiej trójki amerykańskich koncernów samochodowych na razie tylko Chrysler ogłosił, że zamknie swoje fabryki na ponad miesiąc deklarując jednocześnie, że bez wielomiliardowych pożyczek rządowych nie uniknie rychłej upadłości. Publicznej pomocy domaga się także General Motors, zaś ostatni wielki producent - Ford - twierdzi, iż utrzymuje w tej chwili płynność finansową, ale musi mieć zapewniony dostęp do kredytu na wypadek nieoczekiwanego pogorszenia się sytuacji.

Bez względu na decyzje dotyczące wielkiej trójki z Detroit sytuacja w amerykańskiej gospodarce może się i tak pogorszyć. Taki scenariusz przedstawia John Lipsky, wicedyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Krótko mówiąc IMF uważa, że najgorsza część kryzysu jest dopiero przed Amerykanami. To zaś oznacza pogłębienie recesji w pozostałych powiązanych z USA gospodarkach.

Z pewnością rozwiązaniem części problemów jest dynamiczne zmniejszanie stóp procentowych. Tak agresywna polityka monetarna największych graczy na gospodarczej mapie świata może przyspieszyć koniec recesji, tak aby prognozy ogłaszane na koniec ostatniego kwartału 2009 r. były już prognozami zwiększającego się wzrostu gospodarczego.

Plany Wschodu

Obniżenia stóp procentowych, które falami przetoczyły się przez wszystkie kontynenty, mogą pomóc gospodarce. Ostatnie - polskie, amerykańskie i japońskie oznaczają bicie rekordów ostatniej dekady.

Rezerwa Federalna obniżyła tuż przed świętami benchmarkową stopę procentową do przedziału 0,0-0,25 proc. z 1 proc. To - zdaniem ekonomistów - jeszcze zbyt mało, aby pobudzić gospodarkę. Ale oznacza mocne powstrzymanie dalszej recesji.

Również przed świętami bank centralny Japonii obniżył główną stopę procentową do 0,1 proc. z 0,3 proc. To druga obniżka stóp procentowych w Japonii w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. BoJ w specjalnym komunikacie poinformował też, iż będzie kupować papiery komercyjne, aby pomóc w odblokowaniu rynków kredytowych.

Jedna z czołowych gospodarek Azji i druga potęga gospodarcza w świecie w przyszłym roku osiągnie zerowy wzrost gospodarczy. Ta wiadomość, ogłoszona przez rząd Japonii w przedostatnim tygodniu grudnia 2008, zmroziła wielu inwestorów. To pierwsza taka prognoza od kilku dekad. Prognoza, którą poprzedziło ogłoszenie danych makroekonomicznych, z których wynikało, że japoński PKB spadł po raz pierwszy od siedmiu lat.

Jeszcze na przełomie października i listopada 2008 r. japoński rząd ogłosił, że przeznaczy 27 bilionów jenów - w przeliczeniu 275 miliardów dolarów, na fundusz mający wspomóc japońską gospodarkę i rozwiać obawy związane ze światowym kryzysem finansowym. W ramach funduszu przewidziane jest przeznaczenie 2 bilionów jenów (20 mld dolarów) na stałe świadczenie dla każdego gospodarstwa domowego - oznacza to przeznaczenie około 60 tys. jenów (600 dolarów) na czteroosobową rodzinę. Fundusz ma także zagwarantować zwiększenie pożyczek i kredytów dla małych i średnich przedsiębiorstw.

Nie bez znaczenia dla gospodarki będzie miała sytuacja na rynku ropy naftowej. Kryzys 2008 r. - rekordy cen ropy, zarówno te górne, jak te dolne doprowadziły do destabilizacji rynku i pierwszej w historii decyzji ministrów państw OPEC o zmniejszeniu dostaw ropy na międzynarodowy rynek. Decyzję o redukcji 2,2 mln baryłek ropy dziennie OPEC podjęła w ostatnim tygodniu grudnia. Ma to, zdaniem producentów, zrównoważyć podaż z gwałtownie malejącym światowym popytem na ten surowiec.

Plany producentów zakładają, że ropę, której cena oscylowała w 2008 r. od 40 do niemal 150 dolarów za baryłkę, będą sprzedawać za 75 dolarów.

Polskie drogi

Ostatnia decyzja Rady Polityki Pieniężnej o obniżeniu stóp procentowych o 75 punktów bazowych była zaskakująca niemal dla wszystkich graczy na polskiej scenie gospodarczej. Nie dlatego, że RPP zdecydowała się obniżyć stopy - możliwość takiego ruchu Sławomir Skrzypek, prezes Narodowego Banku Polskiego deklarował już w listopadzie podczas debaty "Gazety Bankowej" poświęconej kryzysowi światowemu i jego wpływowi na Polskę. Zaskakujący był poziom zmiany, bo większość ekspertów spodziewała się obniżki na poziomie 50 punktów. Po decyzji RPP stopa referencyjna spadła do 5 proc. i jest najniższa od roku. Wtorkowa obniżka jest drugą w tym roku. W listopadzie RPP obniżyła stopy procentowe o 25 pkt bazowych, pierwszy raz od lutego 2006 r.

Wcześniej RPP podnosiła stopy - w styczniu, lutym, marcu i w czerwcu 2008 r. oraz cztery razy w 2007 roku - w kwietniu, czerwcu, sierpniu i listopadzie - łącznie o 200 pkt bazowych.

Bankowcy zgodnie przyznali, że decyzja RPP była bardzo dobra, szczególnie, że w Polsce rozpoczęło się bardzo odczuwalne spowolnienie gospodarcze. Rząd podkreślił, że obniżka stóp procentowych ułatwi jego działania, dla samej gospodarki stanowi zaś bardzo dobry sygnał.

Prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek uważa, że obniżenie stóp procentowych przez RPP daje szanse, że klienci banków zapłacą niższe odsetki za kredyty. Bank inwestycyjny JP Morgan spodziewa się dużych obniżek podstawowych stóp procentowych w pierwszym półroczu 2009 r. Do połowy 2009 r. główna stopa, zdaniem analityków banku, obniży się do 3,5 proc., choć nie wykluczają, że faktyczne cięcia mogą okazać się głębsze.

Czy decyzje RPP faktycznie popchną bankowców do zmiany polityki kredytowej? Na razie rynek skarży się, że akcja kredytowa banków nad Wisłą została mocno ograniczona. Coraz trudniejsze jest otrzymanie kredytów konsumpcyjnych i inwestycyjnych, a te już przyznane trudniej jest klientom indywidualnym i przedsiębiorcom spłacać.

Minął rok

2008 r. oznaczał dla polskiego sektora finansowego znaczne zmiany. Już styczniowa rezygnacja z funkcji wiceprezesa NBP Krzysztofa Rybińskiego zapowiadała przetasowania w sektorze. Dwa miesiące później zastąpił go Piotr Wiesiołek.

W lutym Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów uznał, że banki postępują niezgodnie z prawem pobierając opłaty za wpłaty na własny rachunek w kasie banku.

Początek drugiego kwartału oznaczał zmiany w zarządzie banku PKO BP, największego polskiego detalisty. Odwołanego Rafała Juszczaka zastąpił Jerzy Pruski, były wiceprezes NBP.

Pod nosem liderów rynku zaczął wyrastać nowy bank. Grupa Carlo Tassara otrzymała zgodę Komisji Nadzoru Finansowego na utworzenie nowego banku pod nazwą Alior Bank. W sumie nad Wisłą do końca roku rozpoczęły działalność dwa nowe banki - Alior i Allianz.

Miesiąc później rząd zmienił Prawo bankowe zobowiązując instytucje finansowe do udzielania dotychczas niejawnych informacji o klientach sądom i prokuraturze.

We wrześniu Komisja Nadzoru Finansowego - nauczona przykładem zza oceanu - rozpoczęła pracę nad dokumentem, który miałby zwiększać bezpieczeństwo polskiego sektora bankowego i odbiorców usług finansowych. Jednak krokiem milowym w walce z możliwym kryzysem okazał się "pakiet zaufania" przygotowany przez Narodowy Bank Polski, który wraz z pakietem aktów prawnych przygotowanych przez Komitet Stabilności Finansowej i rząd wzmocniły stabilność finansową w kraju. Niezależnie od tego zmieniła się ustawa o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, która przewiduje stuprocentową gwarancję dla depozytów bankowych o równowartości 50 tys. euro.

W drugiej połowie października Komisja Nadzoru Finansowego zaczęła patrzeć bankom na ręce w sprawie procedur udzielania kredytów - wszystko po to, aby uniknąć "nadmiernej ekspozycji na ryzyko". Stąd zaostrzenie polityki kredytowej banków, co odczuły przede wszystkim polskie przedsiębiorstwa.

NBP zapewnił natomiast, że będzie - bank lub rząd - udzielać gwarancji na transakcje na rynku międzybankowym. Banki mogą także liczyć na pomoc ze strony rządu, który przygotował w ostatnim tygodniu października 2008 projekt ustawy zawierający mechanizmy wsparcia dla banków. W tym również umożliwił wsparcie instytucji finansowych przez Skarb Państwa.

Grudzień 2008 był miesiącem podsumowań dotychczasowych działań antykryzysowych. Zaostrzona polityka kredytowa banków odbiła się na gospodarce, zaś rząd zaczął rozważać ewentualne dokapitalizowanie banku PKO BP, co miało bankowi pomóc w inwestycjach. KNF oceniła, że sytuacja sektora bankowego pozostaje relatywnie korzystna i stabilna, jednak zwróciła uwagę na konieczność weryfikacji zarządzania ryzykiem i jego dostosowanie do aktualnych warunków rynkowych.

W połowie grudnia natomiast Komisja Nadzoru Finansowego przyjęła Rekomendację S II, wprowadzającą m.in. dodatkowe zalecenia informowania klientów o spreadach walutowych. Rekomendacja wprowadza dodatkowe, w stosunku do Rekomendacji S, zalecenia dotyczące informowania klientów o spreadzie walutowym, obciążeniach oraz ryzyku związanym z istnieniem różnic między kursem sprzedaży a kursem kupna walut obcych przed zawarciem oraz w trakcie trwania umowy o kredyt w przypadku kredytów udzielnych w walucie obcej lub indeksowanych kursem waluty obcej.

Zmiany na gorsze

Jakie są przewidywania analityków wobec 2009 r.? Według analityków Home Broker rok 2009 będzie kontynuacją spadków cen mieszkań. Ograniczenie w udzielaniu kredytów hipotecznych zmusi wiele osób planujących zakup własnego mieszkania do odroczenia tej decyzji. Sytuacja taka dotyczy zwłaszcza mieszkań z sektora popularnego (1-2 pokoje), ponieważ często są to dla ich nabywców pierwsze mieszkania, a ci nie zawsze dysponują wkładem własnym, który coraz częściej będzie potrzebny do zaciągnięcia kredytu. Co więcej, nadchodzące spowolnienie gospodarcze może pogorszyć sytuację ekonomiczną potencjalnych nabywców mieszkań.

Jak pisze w swoim raporcie Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker, popyt na nieruchomości będzie ograniczony (nawet 20-30 proc. mniejszy niż w 2008 r.), a z drugiej strony wciąż będziemy obserwować dużą podaż mieszkań z puli deweloperów. Zagrożeniem może być wstrzymanie inwestycji deweloperów z powodu braków środków na realizację i ich problemów finansowych, co dla ich klientów może w najgorszym wypadku oznaczać stratę zarówno przyszłego mieszkania, jak i zainwestowanych środków. Wzrostu cen nieruchomości możemy spodziewać się dopiero na przełomie lat 2009 i 2010. Do tego czasu zobaczymy efekty tego, że deweloperzy ograniczają nowe inwestycje. Prezes Polskiego Związek Firm Deweloperskich zapowiedział, że cztery na pięć planowanych inwestycji w Warszawie wcale się nie rozpocznie. Można spodziewać się, że zostaną one uruchomione dopiero wtedy, kiedy uda się wyprzedać znaczną część mieszkań będących obecnie w ofercie oraz tych, które pojawią się w 2009 r. Pod koniec przyszłego roku może
nas więc czekać ograniczenie podaży nieruchomości, co zahamuje spadki cen mieszkań, a nawet może być początkiem niewielkich wzrostów cen. Może się do nich również przyczynić przewidywany spadek oprocentowania kredytów hipotecznych w złotych, co pozytywnie wpłynie na możliwości kupujących. Rada Polityki Pieniężnej już rozpoczęła cykl obniżek stóp procentowych, obcinając główną stopę z 6 na 5,75 proc. Można się spodziewać, że w przyszłym roku główna stopa zejdzie w okolice 4 proc., co spowoduje, że trzymiesięczny WIBOR spadnie do poziomu 4,5-5 proc. Dla kredytobiorcy oznacza to, że miesięczna rata kredytu w kwocie 300 tys. zł zaciągniętego na 30 lat spadnie z 2100 obecnie na 1700 zł w przyszłym roku. Do tego dochodzi jeszcze planowana nowelizacja rządowego projektu "Rodzina na swoim", czyli możliwości uzyskania kredytu hipotecznego w złotych na takich warunkach, że przez osiem lat państwo spłaca połowę miesięcznych odsetek. Nowelizacja przewiduje zwiększenie maksymalnej ceny za metr kwadratowy mieszkania,
które może być objęte tym programem (np. w Warszawie wzrośnie z 6632 zł do 7143 zł). Dzięki temu pula mieszkań kwalifikujących się do takiego kredytu znacznie się powiększy. Budżet do poprawki?

Według Alfreda Adamca z Noble Banku, budżet państwa na 2009 r. nie był tworzony w warunkach zapowiadających dramatyczne spowolnienie gospodarcze. Grudniowe poprawki mimo wszystko nie zmieniły charakteru tego budżetu. Pozostaje on nadal raczej planem wydatków i kosztów na okres cechujący się w miarę normalnymi warunkami gospodarczymi (wprawdzie słabszym wzrostem, ale dość zrównoważonym). Tymczasem w wielu krajach świata rządy przestawiają się na działanie w ramach planów analogicznych do planów gospodarki wojennej. Sytuacja jest nietypowa i dla rozwiązania problemów konieczne będzie zastosowanie niestandardowych środków. Nadal największy wkład w tworzenie PKB w naszym kraju będzie miała konsumpcja. W Polsce mało elastyczny rynek pracy chroni pracowników przed wstrząsami w postaci nagłych zwolnień z pracy - wspomaga więc konsumpcję gospodarstw domowych. Ale w 2009 r. odbije się to dosyć wyraźnie na rentowności firm. A za tym pójdzie obniżenie (w stosunku do prognoz) wpływów podatkowych CIT. Poza tym, mimo
małej elastyczności rynku pracy, dojdzie do wzrostu bezrobocia. A to spowoduje słabsze wpływy z podatku PIT, jak również wzrost wydatków o charakterze socjalnym. Dużą szansą dla wzrostu gospodarczego są inwestycje - głównie te finansowane przez budżet państwa przy udziale funduszy europejskich. Intensyfikacja programów inwestycyjnych prowadzonych przez rząd i samorządy terytorialne mogłaby doprowadzić do zminimalizowania negatywnych skutków osłabienia tempa wzrostu eksportu czy spadku inwestycji podmiotów komercyjnych. Deficyt budżetowy nawet o skali 25-30 mld zł, który wydaje się dziś najbardziej realny (w porównaniu z zaplanowanymi 18 mld zł), nie doprowadziłby do zachwiania stabilności finansów publicznych, ani nie przekreślił naszej drogi do strefy euro. Jednak najważniejszą kwestią pozostaje cel zwiększenia deficytu. Jeśli będą to wydatki inwestycyjne wspierające rozwój w następnych latach, to nie ma powodów do niepokoju. Jeśli natomiast będzie prowadził do zwiększenia wydatków sektora budżetowego i na
osłony socjalne, to takie działanie przyniesie wyższą inflację w warunkach słabego tempa wzrostu PKB. Problem polega na tym, że nawet racjonalne wspieranie inwestycji może trafić na mur niekompetencji w administracji rządowej i samorządowej. Bardzo słaba realizacja projektów inwestycyjnych w 2008 r. stanowi poważne ostrzeżenie, że nawet najlepsze programy stymulacyjne nie pomogą gospodarce przy słabości organizacyjnej i kadrowej komórek administracji odpowiedzialnych za wdrażanie inwestycji.

Finanse a rzeczywistość

Co z rynkiem bankowym? Według Noble Banku lokaty bankowe przynoszą obecnie bardzo wysokie zyski z powodu bezprecedensowego załamania się płynności obrotu na rynku pożyczek międzybankowych. Banki będą potrzebować kapitału do działalności kredytowej również w 2009 r. Jednak nieuchronne odblokowanie rynku pożyczek międzybankowych (trudno niestety oszacować kiedy to się stanie) będzie oznaczało powrót stawek depozytów w pobliże oficjalnej stopy referencyjnej. Wszystko wskazuje, że ta stopa w przyszłym roku będzie malała. W takich warunkach można z dużym prawdopodobieństwem zakładać znaczny spadek oprocentowania lokat bankowych. Nie można jednak całkowicie wykluczyć, że ten proces będzie miał miejsce dopiero w 2010 r. Ale to byłoby niemal równoznaczne z dramatycznym (znacznie gorszym od dzisiaj oczekiwanego) stanem niektórych rynków, np. akcji i nieruchomości.

Nie najlepiej będą się miały także fundusze inwestycyjne. Według analityka Open Finance Bernarda Waszczyka fundusze inwestycyjne w przyszłym roku nie będą mieć wiele do powiedzenia, a jedyna niemrawo rysująca się na horyzoncie szansa na wygranie rywalizacji z depozytami może trafić się funduszom obligacji. Spowolnienie gospodarcze, wypełzające właśnie z gęstwiny przeróżnych wskaźników i danych, w połączeniu z coraz niższą inflacją, może popchnąć Radę Polityki Pieniężnej do obniżania stóp procentowych. Ekonomiści mówią nawet o obniżkach rzędu 1-1,5 punktu procentowego w przyszłym roku. Doprowadziłoby to niechybnie do spadku rentowności obligacji, a to z kolei przełożyłoby się na wzrost cen papierów wyemitowanych wcześniej, na czym skorzystałyby fundusze obligacji. Jak uważa Bernard Waszczyk istnieje ryzyko, które może zmniejszyć szansę na realizację tak pozytywnego dla funduszy obligacji scenariusza, a jest nim potencjalna i zarazem całkiem realna możliwość nowelizacji ustawy budżetowej w trakcie roku 2009.
Konieczność zwiększenia deficytu budżetowego i zwiększonej podaży obligacji, może mieć negatywny wpływ na ich ceny.

Teoretycznie, w przyszłym roku na giełdzie może dojść do gwałtownego odreagowania spadków z ostatniego roku. Szansa na to jest jednak niewielka. Zbyt wiele niewiadomych odnośnie faktycznego stanu gospodarki powoduje, że w przyszłym roku równie dobrze może dojść do dalszych spadków, jak i do odbicia, albo zwyczajnie - nic znaczącego się nie wydarzy.

BCC uprzedza o skutkach

Skutki kryzysu na światowych rynkach finansowych są odczuwane przez firmy działające w Polsce. Począwszy od września każdy tydzień przynosi nowe informacje o skali problemu. Business Centre Club sprawdził, jak wiele firm dotknęły problemy i jakiego rodzaju. Internetowy sondaż został przeprowadzony w dniach 12 - 19 grudnia wśród prawie 2 tys. członków BCC - menedżerów i właścicieli firm z całego kraju.

Jak komentuje Marek Goliszewski, prezes BCC, w ciągu niecałych trzech miesięcy liczba firm odczuwających skutki kryzysu podwoiła się. Według sondażu przeprowadzonego przez BCC na początku października było to 39 proc. firm, a teraz już 83 proc. Aż 84 proc. spośród tej liczby deklaruje jednocześnie, że problemy są bardzo poważne lub poważne, lecz niezagrażające przyszłości firmy, a tylko 16 proc., że problemy nie są poważne. Wyniki te ilustrują wielkość i dynamikę problemu.
_ Interesujące są odpowiedzi dotyczące przyczyn problemów polskich firm. 43 proc. wskazuje na pogorszenie sytuacji rynkowej, tj. spadek zamówień, popytu, ograniczenia eksportu itp. Jednak dla 15 proc. problem stanowi ograniczenie dostępności kredytów bankowych, a dla 25 proc. kłopoty wynikają z trudności zaplanowania najbliższej przyszłości _ - tłumaczy Marek Goliszewski. _ Oznacza to, że aż 40 proc. firm odczuwających skutki kryzysu tak naprawdę ma do czynienia jedynie ze skutkami reakcji na kryzys. Dla uratowania sytuacji tych firm potrzebne i być może wystarczające są odpowiednie działania rządu, NBP, KNF i instytucji finansowych, uspokajające nastroje na rynku i odblokowujące działalność kredytową banków. Niebezpieczny paradoks sytuacji polega bowiem m.in. na tym, że zdrowe firmy, z wiarygodną historią kredytową, pewnymi kontraktami i dobrymi perspektywami potrafią zostać z dnia na dzień odcięte od kredytowania. Uniemożliwia to ich rozwój, a często niestety zagraża nawet bieżącej działalności. Bez zmiany
tej sytuacji bardzo trudno będzie w przyszłym roku utrzymać wzrost gospodarczy na przyzwoitym poziomie, nie mówiąc o ograniczaniu wywołanych nią groźnych skutków ekonomicznych i społecznych, takich jak np. wzrost bezrobocia. _

Na potrzebę odpowiednich działań ze strony instytucji państwowych wskazują także odpowiedzi na pytania o ocenę dotychczasowej działalności tych instytucji. W grudniu 29 proc. przedsiębiorców uważa te działania za wystarczające, podczas gdy w październiku - a więc m.in. na długo przed ogłoszeniem rządowego Planu stabilności i rozwoju - takie zdanie wyrażało 45 procent.

Skrupulatna analiza

Według analizy prof. Stanisława Gomułki, głównego ekonomisty BCC, budując plany finansowe na rok 2009 i inwestycyjne na najbliższe lata, polscy przedsiębiorcy mają wyjątkowo dużą trudność w ocenie ryzyka biznesowego. Jak wynika z analizy "Należy bowiem oczekiwać dużych zmian dotychczasowych trendów popytu, stóp procentowych i kursów walutowych, a czasem także cen surowców i półproduktów".

Ocenę ryzyka, zdaniem prof. Gomułki, można ułatwić zakładając warunki makroekonomiczne, według których "w sferze realnej mamy na razie dość płytką recesję. W USA trwa ona już około roku, w krajach UE około pół roku. I potrwa jeszcze przez rok 2009, a częściowo także w 2010 r. Kryzys finansowy w tych krajach jest głęboki, ale będzie trwał dużo krócej niż w sferze realnej. Podstawowe korekty zawyżonych cen akcji spółek już nastąpiły, w przypadku cen nieruchomości spore spadki są prawdopodobnie jeszcze przed nami. Głównym celem władz centralnych poszczególnych krajów jest spowodowanie, aby korekty te miały przebieg kontrolowany (to znaczy nie poszły za daleko) oraz podtrzymanie zaufania do systemu bankowego i sprawności jego funkcjonowania, a także ograniczenie skali recesji w sferze realnej. Podjęte działania to niezwykle ekspansywna polityka fiskalna (wzrost deficytów budżetowych z poziomów 2-5 proc. PKB do poziomów 5-10 proc. PKB, zwiększone gwarancje kredytowe i depozytowe, skup złych długów i akcji
instytucji finansowych) oraz niezwykle ekspansywna polityka monetarna (zmniejszenie bazowych stóp procentowych banków centralnych o około 2-3 punkty procentowe, do poziomów 0-2 proc., skup od instytucji finansowych papierów dłużnych, czyli operacje otwartego rynku zwiększające płynność i zmniejszające różnicę między rynkowymi i bazowymi stopami procentowymi). Te działania spowodowały już pojawienie się pierwszych symptomów stabilizacji, a nawet poprawy w światowym systemie finansowym. Czynnikami stabilizującymi w USA, w strefie euro i Japonii, są też silne spadki cen surowców, niska presja płacowa oraz duża wiarygodność instytucji tych krajów, skutkująca dużym popytem na ich skarbowe papiery wartościowe i spadkiem kosztu obsługi długu publicznego oraz wzrostem ceny dolara. Równocześnie bardzo ekspansywna polityka fiskalno-monetarna praktycznie wyeliminowała ryzyko potencjalnie destabilizującej deflacji. W Polsce duży udział eksportu w PKB, większy niż w latach poprzednich powoduje, że znaczne spowolnienie
wzrostu gospodarczego jest nieuniknione. Prognozy tempa wzrostu PKB w roku 2009 znajdują się ciągle w bardzo szerokim przedziale od -1 proc. do +4 proc."

- Największe wątpliwości dotyczą wzrostu inwestycji. Inwestycje publiczne stanowią około 5 proc. PKB i według budżetu państwa wzrosną o około 10 proc. Inwestycje zagraniczne stanowią około 2,5 proc. PKB i raczej się zmniejszą - wynika z dokumentu głównego ekonomisty BCC. - Krajowe inwestycje prywatne to w tym roku około 15 proc. PKB. Oczekiwałbym spadku tych inwestycji o jakieś 2-3 punkty procentowe PKB. Jeśli tak, to zamiast początkowo zakładanego przez projekt budżetu wzrostu inwestycji w roku 2009 o 10 proc., nastąpiłby o około 10 proc. ich spadek. Trudna do oszacowania jest też zmiana eksportu netto, bo prawdopodobnie zmniejszy się zarówno import, jak i eksport. Wzrost konsumpcji (prywatnej i publicznej) powinien wynieść około 3 proc.

Przy tych założeniach wzrost PKB na poziomie 2,5 proc. jest możliwy. Jeśli jednak przedsiębiorstwa, w celu poprawy sytuacji finansowej, zdecydowałyby się na znaczące obniżenie zapasów, to bardziej prawdopodobny byłby wzrost około 2 proc., a nawet 1,5 proc. Z kolei gdyby NBP i rządowi udało się zmniejszyć znacząco ograniczenia w dostępie do kredytów, to wzrost PKB w przedziale 2 do 3 proc. byłby możliwy. Na marginesie, Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju przewiduje dla Polski tempo wzrostu PKB w roku 2009 na poziomie 2,8 proc. W Polsce wszystkie kredyty bankowe wynoszą około 560 mld zł, w tym kredyty dla przedsiębiorstw to około 210 mld zł. W relacji do PKB to dużo mniej niż średnia w UE. Niski jest także udział tzw. złych (non-performing) kredytów. W odniesieniu do przedsiębiorstw udział ten spadł w ciągu pięciu lat z około 27 proc. do 5,7 proc. obecnie. Te dane oznaczają, że nie ma dobrych powodów do podwyższania marż zysku przez banki, czy wprowadzania podwyższonych zabezpieczeń. Tego typu restrykcyjne
działania mogą w obecnej sytuacji przyśpieszyć powstawanie złych długów.

Narażone na spowolnienie będą szczególnie te sektory, które dużo eksportują albo są bardzo zależne od finansowania bankowego. Do pierwszej grupy należy na pewno przemysł samochodowy, do drugiej budownictwo mieszkaniowe. Ale w całym przemyśle przetwórczym i w całym budownictwie spadki produkcji nie powinny być duże, z pewnością dużo mniejsze niż w latach 2001-2002. W porównaniu z tamtym okresem mamy teraz dwie korzystne różnice podtrzymujące aktywność: osłabienie złotego i dużo niższe stopy procentowe.

Problemem dla wielu polskich przedsiębiorstw w latach 2009-2010 będzie też prawdopodobnie recesja w Rosji, republikach bałtyckich i na Ukrainie, być może także na Węgrzech, w Rumunii, Bułgarii, Czechach i Słowacji. W niektórych z tych krajów może być całkiem głęboka.

Marne prognozy

BCC prognozuje również, że przy wzroście PKB w tempie około 2,0 do 2,5 proc. trzeba się liczyć ze wzrostem stopy bezrobocia w roku 2009 o około 2 punkty procentowe, do około 11 proc. pod koniec roku oraz o dalsze 2 punkty procentowe, do około 13 proc. pod koniec roku 2010. Stopa bezrobocia może jednak być jeszcze wyższa, jeśli dojdzie do dużych powrotów z Wielkiej Brytanii czy Irlandii. - W tej sytuacji spadnie tempo wzrostu płac nominalnych, z około 10-12 proc. w roku bieżącym, do około 3-5 proc. w roku 2009 i może nawet 2-4 proc. w roku 2010 - pisze prof. Gomułka. - Spadnie też inflacja CPI do poniżej 2,5 proc. pod koniec roku 2009 i być może do około 1,5 proc. pod koniec roku 2010. Temu spadkowi będzie towarzyszyć spadek stopy referencyjnej NBP z obecnego poziomu 5,75 proc. do około 4 proc. w połowie roku 2009 i może nawet 3 proc. pod koniec roku 2010. Dla kredytobiorców ważna jest 3-miesięczna stopa WIBOR. Zwykle jest ona niewiele wyższa od stopy referencyjnej. Najtrudniej chyba prognozować poziomy
kursów walutowych.

Wejście Polski do ERM-2 w roku 2009 jest obecnie mało realne, głównie ze względu na ewidentny brak entuzjazmu ze strony PiS dla potrzebnych zmian w Konstytucji. Ale nawet gdyby takie zmiany nastapiły lub gdyby wbrew obecnej opinii ministra finansów i prezesa NBP Polska weszła do ERM-2 bez zmiany Konstytucji, to wykonanie kryterium fiskalnego w roku 2010 byłoby bardzo trudne - chociaż nie niemożliwe - w sytuacji dużego spowolnienia gospodarczego. Rynki finansowe zapewne to dostrzegają. Stąd m.in. bierze się osłabienie złotego wobec euro. Teoretycznie można sobie wyobrazić albo podwyżki podatków, albo cięcia wydatków. Ale z racji zbliżających się wyborów prezydenckich i parlamentarnych tego typu działania rządzącej koalicji wydają się mało realne.

Według prof. Gomułki "drugim powodem osłabienia złotego jest odpływ z Polski (i innych krajów typu emerging markets) kapitału portfelowego do USA. Jest on przejściowy i chyba zbliża się do końca, więc umocnienie się złotego w ciągu 2009 r. jest możliwe, a nawet prawdopodobne. Obniżka cen surowców oraz wywołane recesją zmniejszenie importu do USA spowodują, że silnie spadnie deficyt obrotów bieżących Stanów Zjednoczonych. Ten spadek może podtrzymać atrakcyjność dolara w najbliższych dwóch latach. Z drugiej strony mniejszy stanie się popyt zagraniczny na amerykańskie papiery wartościowe, które w ostatnich kilku latach były podstawowym "artykułem" eksportowym. Te dwa czynniki będą oddziaływać na kurs dolara wobec euro i innych walut w przeciwnych kierunkach, z niepewnym wynikiem końcowym".

Paweł Pietkun
Gazeta Bankowa

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)