Graj w I lidze. Jak GROM

W tych miejscach pracuje się, gra i służy bez większego wysiłku i stresu

Graj w I lidze. Jak GROM
Źródło zdjęć: © Thinkstock

16.11.2012 | aktual.: 19.11.2012 13:18

Państwowa firma z przerośniętą biurokracją, najniżej notowana drużyna piłkarska w okręgu, jednostka w wojsku zajmująca się administracją rezerw osobowych. W tych miejscach pracuje się, gra i służy bez większego wysiłku i stresu. Ale mierne wymagania nie dają nadziei na spektakularny sukces.

Jesteśmy dumni z tego, że w „Medal of Honor Warfighter” znaleźli się także polscy komandosi. Zadecydowali o tym w USA główni konsultanci tej niezwykle popularnej gry – członkowie Navy Seals. Zostali zapytani, którą jednostkę specjalną na świecie jako jedyną widzieliby w trybie fabularnym gry – i w siedmiu na siedem przypadków padła nazwa GROM. Polska formacja wyróżniła się już niejednokrotnie, walcząc u boku Amerykanów w misjach w Afganistanie czy Iraku.

Przetrwają najsilniejsi

Nie tylko na wojnie, ale także w biznesie i na rynku pracy zawsze warto grać z najlepszymi, czyli w pierwszej lidze. Potwierdza to Marek Nowak, który robi karierę w jednej z firm informatycznych w Berlinie. Kilka niemieckich koncernów IT dosłownie biło się o niego. I to nie tylko dlatego, że za Odrą od lat brakuje programistów. Najważniejszym atutem Polaka jest jego doświadczenie zawodowe zdobyte w IBM i Cisco.

- Są takie uczelnie i firmy, których nazwy otwierają drzwi na całym świecie – mówi Nowak. – Nawet nikt szczególnie nie pyta, co tam robiliśmy i jakie odnieśliśmy sukcesy. Wszyscy zakładają, że jeśli ktoś trafił to tej czy innej renomowanej instytucji, stosującej różne sita rekrutacyjne, i wytrwał w niej kilka lat, to musi mieć kwalifikacje i klasę.

- Nie oceniam kandydata tylko na podstawie dotychczasowych miejsc pracy, biorę również pod uwagę ich osobiste kwalifikacje i zalety – dodaje dr Marek Suchar, szef firmy doradczo-rekrutacyjnej IPK. – Z punktu widzenia wielu pracodawców, lepiej jednak mieć w CV ekskluzywne projekty i prestiżowe spółki, choćby się było w nich tylko gońcem, niż sprawować bardziej eksponowane funkcje w firmach, o których nikt nic nie wie

Dostać się do grona wybrańców to nie lada sztuka. Ale jeszcze większe wyzwanie tam się utrzymać. I dostosować swe tempo pracy do dynamizmu koleżanek i kolegów.

- Nie wolno liczyć na taryfę ulgową, głaskanie po głowie, zawsze miłą atmosferę – ostrzega prezes Marek Suchar. – Przeciwnie. Trzeba się przygotować, przynajmniej z początku, na odwalanie najbrudniejszej roboty i sporą dawkę uwag krytycznych ze strony starych wyjadaczy. To rodzaj selekcji, gra typu „Przetrwają najsilniejsi”. Kto z tej próby wychodzi zwycięsko, może liczyć na szacunek współpracowników i partnerów.

Doświadczyli tego również nasi chłopcy z Jednostki Wojskowej GROM. Ich pierwsza wspólna z Amerykanami operacja bojowa, z 2002 roku, polegała na kontroli, poprzez abordaż, jednostek płynących z Iraku i z tego kraju płynących. Jak piszą Marcin Rak i Michał Romanek w książce-albumie „Elitarni” (wydawnictwo Znak), początkowo SEALsi i GROMowcy podchodzili do siebie z rezerwą. Jednak już pierwsze ćwiczenia i akcje rozwiały wątpliwości obu stron. Po sukcesie jednej misji przyszły następne. A sojusznicy zaczęli traktować Polaków jako jednostkę do zadań o najwyższym priorytecie.

Zarządzanie czasem: Jak efektywnie planować i realizować zadania?
Marek Nowak też czuł się jak żołnierz elitarnej jednostki, przynajmniej wtedy, gdy pracował w IBM. Koncern dużo płacił, ale też niemało wymagał. W biurze spędzał nieraz po kilkanaście godzin dziennie, a i tak robotę zabierał z sobą do domu. Zaś największe zaangażowanie nie gwarantowało wcale pochwał ze strony przełożonych.

- Odbiło się to na moim zdrowiu, nerwach, psychice – opowiada Nowak. – Nieraz miałem ochotę zrezygnować. Zawziąłem się jednak. Postanowiłem, że choćby nie wiem co, zapłacę taką cenę za swoją przyszłość. Powtarzałem sobie: dziś musi być strasznie, aby jutro było łatwo – i ten scenariusz się sprawdza.

Trampolina do sukcesu

Niestety, nawet zdobycie podrzędnej pracy w prestiżowej firmie to nie bułka z masłem. Nieraz o jedno miejsce walczą dziesiątki, jeśli nie setki kandydatów, którzy ukończyli dużo lepsze szkoły niż my, mogą się pochwalić bogatszym doświadczeniem zawodowym, znają więcej języków i pod każdym innym względem wbijają nas w kompleksy. Mimo to nie jesteśmy bez szans. Pod warunkiem, że wykażemy się ponadprzeciętną determinacją i pokorą.

Paul Arden, były dyrektor kreatywny agencji reklamowej Saatchi & Saatchi, w książce „Cokolwiek myślisz, pomyśl odwrotnie” (wydawnictwo Insignis) przekonuje: Jeśli chcesz pracować w firmie, która nie chce cię przyjąć, kręć się w pobliżu tej firmy. Biegaj na posyłki, rób innym herbatę, pokaż, że się nadajesz. Poznaj się z ludźmi. Twoja wytrwałość wzbudzi nie tylko szacunek, ale i sympatię. W końcu cię przyjmą, ponieważ staniesz się częścią ich społeczności. Może to potrwać długo, nawet rok, ale w końcu się uda.

Taką ścieżkę przeszła Agnieszka, szefowa działu konferencyjno-szkoleniowego, działającego w jednej z ogólnopolskich spółek medialnych. Zaczęła od recepcji. Pokazała, że jest sumienna i obrotna, więc została poproszona o wsparcie przy organizacji eventów wyjazdowych. Woziła po różnych Poznaniach, Wrocławiach i Koszalinach banery i materiały konferencyjne. A że przy okazji poznała mnóstwo lokalnych samorządowców, biznesmenów i innych VIP-ów, dostała nowe zadanie – pozyskiwania partnerów kolejnych sympozjów, zjazdów i kongresów. Znowu sprawdziła się, więc awansowano ją na producentkę konferencji (taka osoba m.in. opracowuje koncepcję i program tego typu wydarzeń). Wreszcie została dyrektorem merytorycznym całego działu, a branża konferencyjna chce złowić menedżerkę.

- Droga od krzesełka w recepcji do fotela dyrektorki merytorycznej zajęła mi zaledwie trzy lata – nie kryje dumy Agnieszka. – Nie przewidziałam tak szybkiego sukcesu. Ale od początku swoją obecną firmę traktowałam tylko jako trampolinę do… jeszcze lepszych miejsc pracy i jeszcze ważniejszych wyzwań. Mogłam się zatrudnić w spokojniejszym miejscu, z lepszą atmosferą, fajniejszymi ludźmi. Wtedy jednak, choćbym miała na koncie równie imponujące osiągnięcia, nikt pewnie nie zwróciłby na mnie uwagi. A moim celem jest praca w londyńskim City. Daję sobie na to rok, góra dwa lata.

Również żołnierze GROM nie muszą się martwić o pracę po zakończeniu służby wojskowej. Firmy konsultingowe, szkoleniowe, agencje detektywistyczne, wywiad i menedżerskie stanowiska stoją przed nimi otworem. Są skazani na sukces. Jak każdy, kto z zasady gra tylko w pierwszej lidze.

mk/MA

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)