Hejt na właścicielkę lokalu po wizycie premiera. "Teraz boję się iść do pracy"
- To, czy premier może usiąść przy stole w towarzystwie wojewody, jest ostatnią rzeczą, nad którą się zastanawiałam – mówi Aleksandra Wróbel, właścicielka gliwickiej restauracji, którą odwiedził Mateusz Morawiecki. Ta wizyta premiera wywołał burzę w internecie, a na restaurację i jej szefową wylała się fala absurdalnego hejtu.
25.05.2020 | aktual.: 25.05.2020 16:01
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów kilka dni temu opublikowała na Twitterze zdjęcia Morawieckiego siedzącego przy stole w gliwickiej restauracji. Premier spożywał obiad w towarzystwie trzech osób, które nie są jego rodziną – wśród nich jest na przykład wojewoda śląski. To on zaprosił premiera na spotkanie, przy okazji wizyty w jednej z gliwickich firm.
Tymczasem na rządowych stronach dotyczących obostrzeń związanych z pandemią jest jasno napisane, że można iść do restauracji, ale nie wolno siedzieć przy stoliku z obcymi osobami, a jedynie z członkami najbliższej rodziny. Identyczna informacja znajduje się na stronach Głównego Inspektora Sanitarnego. Są tam też opisane wymagane odległości między stolikami (2 metry), a także precyzyjna informacja o tym, że stoliki można zagęścić, ale pod warunkiem zainstalowania między nimi ścianek, na przykład z pleksi.
Lokal pod ostrzałem
– Kiedy urząd wojewódzki zarezerwował stolik, do głowy by mi nie przyszło weryfikować, czy wojewoda może siedzieć z premierem przy jednym stoliku. Nie było w tym żadnej polityki, ja się od 10 lat zajmuję się karmieniem ludzi. Nie prowadzę ankiety, kto, z jakiej jest partii, do nas przyjść może każdy i każdy zostanie obsłużony najlepiej, jak potrafimy. Zapraszam wszystkich, zawsze miło i sympatycznie. Ale teraz zastanawiam się, czy chcę dalej prowadzić restaurację, bo jeśli żyję wśród ludzi, którzy życzą to mi źle, to mi się po prostu odechciewa – mówi Aleksandra Wróbel, właścicielka lokalu w rozmowie z Wirtualną Polską.
To efekt hejtu, jaki wylał się w internecie na nią i jej restaurację.
- Dowiedziałam się, gdzie mam iść w wulgarny sposób, że wielu ludzi nie zamierza nas już odwiedzać. Od 10 lat nie mam czasu zajmować się polityką, mediami, ale jestem przerażona, że coś takiego dzieje się w polskim społeczeństwie. Nie mam czasu, żeby oglądać telewizję, może nie zawsze jestem na bieżąco. No to teraz już jestem, bo wiem, że można propagować nienawiść do mnie i mojej restauracji - dodaje.
Niestety – jest to prawda. W opiniach restauracji w mediach społecznościowych zawrzało. Jest nazywana gościńcem PiS-u, niespełniającym norm sanitarnych, ludzie piszą o koronawirusie. "Po wizycie Morawieckiego więcej nie przyjdę do Wanilii" – krzyczy napisem jeden z obrazków na Facebooku.
- Kiedy premier przychodzi do restauracji, to wydawało mi się, że to sympatyczne, niezależnie od tego za jakiej partii jest. Wydawało mi się, że to nawet dobrze, bo to jakieś potwierdzenie tego, że u nas jest bezpiecznie, że spełniamy wszelkie wymagania. I choć dziś boję się iść do pracy, będę trzymać się stanowiska, że moja restauracja jest otwarta dla wszystkich i ugoszczę każdego, niezależnie od poglądów czy opcji politycznej! – mówi Aleksandra Wróbel.
Wymogi spełnione, gości nie ma jak kontrolować
- Przed ponownym otwarciem spełniliśmy wszystkie zalecenia opublikowane na rządowych stronach: odległość między stolikami, brak serwetek i przypraw na stołach, sztućce podawane tylko bezpośrednio do posiłku. Ale zwróciłam uwagę na to, że tam pojawia się wiele sformułowań typu: "wskazówka", "zalecenie", a nie "obowiązek" – mówi właścicielka lokalu.
Dodaje, że kwestią sporną dla wielu restauratorów jest zalecenie dotyczące tego, by przy jednym stoliku siedzieli wyłącznie członkowie najbliższej rodziny albo osoby mieszkające ze sobą.
- Nie wiem, na jakiej podstawie miałabym o to pytać gości. To niezręczne, przecież w grę wchodzi też ochrona danych osobowych. My po prostu nie mamy prawa tego sprawdzać. A jeśli ktoś nie jest z rodziny, to co mamy zrobić? Wyprosić? – pyta Aleksandra Wróbel.
Dodaje, że po analizie z pracownikami doszła do wniosku, że goście wchodzący do restauracji wiedzą, co robią.
- To nie są jakieś tajemne wytyczne, które dostali tylko restauratorzy, wiedzą o tym wszyscy. To zalecenie społeczne, takie samo jak to, że stoimy w kolejkach 2 metry od siebie, że zachowujemy dystans, nie gromadzimy się w jednym miejscu. Wydaje mi się, że to przepis, który dotyczy każdego obywatela. Tak do tego podchodzę, ja nie jestem z żadnej służby, żebym miała ludzi sprawdzać. Jeśli przychodzi do mnie trójka młodych ludzi, to może są to studenci, którzy razem mieszkają, może to rodzeństwo, a może nie. Ale czy ja mam narzędzia, żeby to sprawdzać? – pyta.
Faktem jest, że to, co jest zawarte na rządowych stronach, nijak ma się do rządowego rozporządzenia. Jest ono opublikowane w Dzienniku Ustaw z datą 16 maja, podpisał je Mateusz Morawiecki. Który – jak się okazuje – mógł nie wiedzieć, co podpisuje. Najpierw bowiem premier tłumaczył, że przecież rządowe wytyczne to tylko zalecenia, a nie obowiązujące prawo. Potem jego kancelaria tłumaczyła, że w restauracji był służbowo. A na koniec rzecznik rządu wyjaśnił, że otoczenie premiera wprowadziło go w błąd i faktycznie złamał on przepisy.
Tymczasem większość restauratorów i właścicieli punktów gastronomicznych nie ma pojęcia, co jest dozwolone, a co nie. W rządowym rozporządzeniu jedyny punkt dotyczący gastronomii mówi o maksymalnej liczbie gości – najwyżej 1 na 4 metry kwadratowe restauracji.
Zobacz także
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie