Japońska chemia ma szansę podbić rynek tak jak niemiecka? Pierwsze sklepy już są
Była chemia niemiecka, teraz czas na japońską. Pierwsze sklepy z proszkami czy mydłami w płynie z tego kraju są już w Polsce. - Rewelacyjnie się tym myje. Ludzie je sobie chwalą i wolą tę chemię niż niemiecką - mówi sprzedawca. Dystrybutor sprowadzający produkty do Polski przyznaje, że popyt jest duży, ale klientów trzeba edukować. - Większość myli japońskie literki z tymi chińskimi - tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską Piotr Wąż.
22.05.2017 | aktual.: 22.05.2017 13:19
Tuż przy targu w Milanówku, na którym okoliczni rolnicy sprzedają jabłka, pomidory czy truskawki wisi wielki baner "Kosmetyki i chemia japońska". Dla klientów są też ulotki, na których można przeczytać hasło "Poznaj moc japońskiej technologii". Tym razem nie są to jednak zegarki Casio, telewizory Panasonic czy samochody Mitsubishi – to po prostu proszki i żele do prania.
W ofercie sklep ma ok. 30 produktów. Poza środkami do prania są też płyny do zmiękczania o zapachu "słoneczno-kwiatowym" albo "słodkim i kwiatowym". Poza aromatami nowością na polskim rynku jest różany żel do prania, który działa także w niskich temperaturach. Na półkach znaleźć można też żele pod prysznic o zapachu miętowo-cytrusowy czy lawendy.
- To są takie saszetki. Tu się przecina nożyczkami i można się myć - tłumaczy sprzedawca. Stwierdzam, że wolałbym w butelce, bo opakowanie się przewróci i wszystko wyleje. - Ależ skąd. To jest japońska technika. Opakowanie się przewraca, a płyn nie leci. Dopiero jak pan ściśnie – odpowiada.
Kupuję żel o zapachu miętowo-grejpfrutowym za 15 zł za 400 ml i testuję w domu. Ciurkiem rzeczywiście nie leci, skapnie natomiast jedna lub dwie kropelki i jest spokój. Mydło z myjącym agari pachnie rzeczywiście inaczej niż dostępne w polskich sklepach, ale dziś na półce jest tak dużo zapachów, że japońskie aromaty nie robią na mnie wielkiego wrażenia.
Na proszkach znajduję jeszcze dopiski, że "z uwagi na specjalną technologię produkcji i pranie w niskich temperaturach" proszek trzeba wsypywać bezpośrednio do pralki. Nie próbuję jednak, bo odstrasza mnie cena. Za 5 kg ekologicznego proszku zapłacić musiałbym aż 75 zł, za 10 kg jest to 140 zł. Mniejsze opakowania są za 15 zł za 0,9 kg. To i tak dwa razy drożej niż cena markowego proszku.
- Muszą być takie ceny. Panie, to trzeba sprowadzić do Polski bezpośrednio z Japonii. Przecież wie pan, gdzie to jest?! No taniej się nie da. Ludzie jednak chwalą produkty i są w stanie na nie wydać więcej. Mamy nawet Japończyków, którzy cieszą się, że mogą u nas kupić produkty z ich kraju - mówi sprzedawca ze sklepu w Milanówku.
Za dystrybucję chemii odpowiada Piotr Wąż. Biznesmen był na wycieczce w Japonii i zachwycony tamtejszymi kosmetykami, postanowił je sprowadzić na nasz rynek. Grunt już był, bo Polacy są przecież zakochani w niemieckiej chemii. A na dodatek, moda na japońskie jest coraz większa. Wąż przyznaje, że od pomysłu do jego realizacji minęło kilka lat, bo Japończycy niezbyt chętnie chcieli z nim współpracować.
- Wcześniej handlowałem z Chinami, ale to zupełnie inny rynek. Tam trzeba mieć pieniądze i oni sprzedadzą ci wszystko. W Japonii trzech lat potrzebowałem na znalezienie firmy, która mi zaufa i będzie chciała sprzedawać swój towar do Europy - tłumaczy Piotr Wąż.
Jak dodaje, gdy już się udało, to problemy zniknęły. Japończycy przygotowali wszystkie możliwe dokumenty w perfekcyjny sposób, a akurat przy proszkach do prania jest to niezbędne, bo przez służby celne tego typu produkty są traktowane na równi z materiałami wybuchowymi.
Wąż tłumaczy, że sporo czekać musi też na sam towar – wszystko płynie do Polski statkami ok. 35 dni, do tego 2 tygodnie Japończycy potrzebują na wyprodukowanie towaru. W sumie planować musi więc wszystko na dwa miesiące do przodu.
- Część składników jest inna niż te japońskie, bo nie spełnia unijnych norm. Dlatego, że oni wszystko starają się skoncentrować, tak by opakowanie było jak najmniejsze. W Japonii mieszkania są bardzo małe, więc tam każdy centymetr się liczy. Dla nich nie do wyobrażenia jest, że ktoś u nas kupuje proszek w opakowaniu 10 kg, jaki ja mam w swoich sklepach. Tam stosuje się go tylko w pralniach - tłumaczy biznesmen.
Kolejna różnica to inna technologia prania – proszki piorą na zimno. Wynika to z tego, że japońskie pralki praktycznie nie mają grzałek. Wszystko prane jest więc w niskiej temperaturze wody.
- Jednej rzeczy tylko nie przewidziałem. Polacy mylą japońskie literki z tymi chińskimi, więc mają skojarzenia negatywne. Udaje się jednak to przetłumaczyć dużym banerem - śmieje się Wąż.
Na razie ma dwa sklepy, trzeci niedługo uruchomi w Lublinie. Szuka też kolejnych lokalizacji w całej Polsce i sprzedaje produkty w sieci. Liczy, że biznesem zainteresują się też fani mangi i kultury japońskiej. A tych w ostatnich latach przybywa.