"Kasa albo wrzucam telefon do studzienki"
Warto pilnować swoich rzeczy, bo odzyskanie zguby może kosztować sporo czasu i... pieniędzy.
11.09.2014 | aktual.: 11.09.2014 10:54
Zgodnie z polskim prawem znalazcy przysługuje kwota znaleźnego w wysokości 10 procent wartości zgubionego przedmiotu. Przykładowo stracimy drogi smartfon. Osoba, która go odnajdzie, może od nas żądać nawet kilkaset złotych w ramach podziękowania za zwrot.
O takich zapisach nie wiedziała kobieta, której opowieść przedstawił niedawno serwis wawalove.pl. Pani ostro skrytykowała taksówkarza, który chciał od niej pieniędzy za znaleziony telefon:
"Spotkała mnie dziś w nocy (8 września, około 3.30 nad ranem) bardzo nieprzyjemna sytuacja. Jeden z kierowców znalazł telefon, który przy wsiadaniu do taksówki wypadł mi z torebki, po czym zażądał ode mnie 200 zł, jako "zapłatę" za zwrócenie mi mojego własnego (!) telefonu.
Pan był bardzo nieprzyjemny, nie chciał nawet dać mi telefonu do ręki żebym mogła sprawdzić, czy rzeczywiście jest mój. Ze względu na dużą wartość multimediów, które zawierał telefon oraz późną porę i agresywne zachowanie kierowcy, wpłaciłam 200 zł przy pomocy karty płatniczej (a więc bez problemu mogę udowodnić uiszczenie podanej kwoty).
Przyjechałam, jako gość do Warszawy na weekend i jest mi bardzo przykro, że spotkało mnie takie chamstwo".
Na oskarżenia turystki szybko zareagowali taksówkarze. Na facebookowym profilu Związku Zawodowego "Warszawski Taksówkarz" pojawił się komunikat, także bardzo emocjonalny w tonie:
"Pani nie zgubiła telefonu w taksówce tylko na ulicy. Była kompletnie pijana. Nie jechała z oskarżanym taksówkarzem. Zadzwoniła na zgubiony telefon i znalazca odebrał. Pani przyjechała inną taksówką i wyceniła telefon na 1500-3000 złotych. Pomówiony taksówkarz zażądał 200 złotych tytułem znaleźnego. Całkowicie zgodnie z polskim prawem. Pani zapłaciła, a po ponad dobie zrobiła aferę. Do korporacji nie dzwoniła z reklamacją. Całe zdarzenie miał miejsce w nocy z 7 na 8 września, a nie ostatniej nocy. Nawet tego szanowna klientka nie pamięta. A łatwo to zweryfikować, ponieważ płaciła kartą".
Na razie sprawa jest wyjaśniania przez Miejskie Przedsiębiorstwo Taksówkowe, dla którego pracuje oskarżony przez kobietę kierowca. Przedstawiciele firmy przyznają, że nie ustalili jeszcze wszystkiego, ale - jak twierdzą - w sporze rację ma raczej taksówkarz.
Niezależnie od emocji pomiędzy zainteresowanymi sprawą osobami, przepisy prawa dotyczące znaleźnego są jasne. Jak wyjaśnia nam Grzegorz Czekaj z Biura Opieki Prawnej kiosk-prawny.pl: - Prawo cywilne dokładnie określa, jak należy się zachować w przypadku wejścia w posiadanie cudzej rzeczy. Każdy znalazca powinien niezwłocznie o tym zawiadomić właściciela przedmiotu. W momencie jego oddawania ma prawo zgłosić żądanie wypłaty znaleźnego w wysokości 10 procent wartości rzeczy. Jeżeli tego nie zgłosi w momencie oddawania zguby właścicielowi, to traci prawo do późniejszego domagania się znaleźnego. Uprawnienie to przysługuje każdemu, kto zachowuje się zgodnie z prawem i stanowi swoistą nagrodę za uczciwość.
Znalazca zachowuje się nieuczciwie tylko wtedy, gdy domaga się znacznie większych pieniędzy, niż jest to przyjęte: - Takie postępowanie jest przywłaszczeniem rzeczy, za które grozi do trzech lat więzienia. W każdym przypadku, kiedy ktoś uzależnia zwrot naszej własności od wcześniejszego przekazania pieniędzy, należy wezwać policję, która podejmie stosowne działania, mające na celu zatrzymanie sprawcy przywłaszczenia i odzyskanie naszej własności. Należy odróżnić prawo do domagania się znaleźnego od żądania swoistego okupu za zwrot rzeczy. To pierwsze jest naszym prawem, natomiast to drugie jest przestępstwem - podkreśla Grzegorz Czekaj.
Nawet, jeśli właściciel nie chce zapłacić określonej kwoty nie oznacza to, że można mu danego przedmiotu nie oddać. Gdyby znalazca nie chciał go oddać, to właściciel może wezwać policję. Przecież rzecz znaleziona należy do niego.
Jednak ten, który znalazł nie jest bez szans. Jeżeli właściciel w zamian za zwrot zguby nie wypłaci znaleźnego, o które wystąpiliśmy, wówczas można pozwać go do sądu. Dowodem może być świadek, który był obecny przy zwrocie rzeczy i zgłoszeniu żądania.
W wielu przypadkach lepiej więc po prostu zapłacić, nawet jeśli kwota nie jest mała. Oczywiście, znalazcy czasem mogą być po prostu uprzejmi. Wielu ludzi przecież nawet nie myśli o tym, by za oddanie przedmiotu domagać się pieniędzy.
Taksówkarze najwyraźniej jednak nie tracą okazji do dodatkowego zarobku. Świadczą o tym chociażby wypowiedzi na wspomnianym profilu. Koledzy mocno wspierają kierowcę. Jeden z nich otwarcie stwierdził, że zawsze żąda od klientów znaleźnego. Jeśli zaś nie chcą zapłacić, to po prostu wyrzuca zgubę (pisownia oryginalna): "Po tych paru latach spedzonych w taxi zawsze gdy cos znalazlem czekałem na kontakt od pasazera (czasami sie zdazy ze znajdziesz cos po calym dniu itp), od samego poczatku informowalem ze oczekuje znaleznego + za dojazd...w momencie gdy klient sie zgadzal..odwozilem, kiedy zaczynal sie burzyc, ze znalezne sie nie nalezy itp... telefon lądował w studzience kanalizacyjnej. Od razu chciałbym zaznaczyc ze nie robiłem tego ze złośliwosci tylko dla zasady".
Wyrzucając zgubę taksówkarz naraża się na kłopoty. Właściciel przedmiotu może wystąpić na drogę sądową.
Dlatego jeszcze raz podkreślamy - znalazcy przysługuje znaleźne w wysokości 10 proc. wartości przedmiotu. A jeśli właściciel nie chce płacić, to może zdecydować się na proces. Gdy zaś znalazca chce za dużo pieniędzy - jest to wymuszenie.
Paweł Rybicki