Mówi, że pobił ją prezes
Mają troszczyć się o bezdomne, chore i stare zwierzęta, ale sami potrzebują pomocy. Zamiast dbać o zostawione na pastwę losu psy i koty, od miesięcy szkalują się i kłócą.
25.09.2009 | aktual.: 25.09.2009 09:07
Mają troszczyć się o bezdomne, chore i stare zwierzęta, ale sami potrzebują pomocy. Zamiast dbać o zostawione na pastwę losu psy i koty, od miesięcy szkalują się i kłócą. Ostatnio w ruch poszły pięści, interweniowała policja, o sprawie wie już prokurator. W tle są duże pieniądze z darowizn i jednego procenta. Choć trudno w to uwierzyć, mowa o działaczach Łódzkiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Główni bohaterowie tej historii to prezes ŁTOnZ Mirosław Borczyński i działaczka towarzystwa Elżbieta Piskorz. Kobieta odważyła się głośno zadać pytania o stan finansów towarzystwa. Efekty jej dociekań to stłuczone biodro, udo i łokieć, bóle i zawroty głowy. W takim stanie trafiła do szpitala po rozmowie z prezesem Borczyńskim. - To wierutne kłamstwo - broni się prezes ŁTOnZ. - Zostałem w tę sytuację w manipulowany.
W łódzkim TOnZ od ponad roku trwają zajadłe kłótnie. Zdaniem grupy działaczy towarzystwa, prezesowi Mirosławowi Borczyńskiemu nie zależy na losie zwierząt, tylko na własnym interesie. Dlatego odeszli. Złożyli też do Prokuratury Łódź-Śródmieście zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia malwersacji przez prezesa. W grę wchodzą niemałe pieniądze. Tylko w tym roku z jednego procenta ŁTOnZ dostało 200 tysięcy złotych. Do tego dochodzą darowizny. Sprawę bada policja. Przesłuchano świadków i akta wróciły do prokuratury z prośbą o przedłużenie dochodzenia.
Prezes łódzkiego towarzystwa odpowiada: - Zatrudniamy tylko księgową, reszta członków pracuje zupełnie społecznie. Nasze finanse są czyste.
Szeregowi działacze mówią zupełnie co innego. - Ciągle brakuje pieniędzy na leczenie zwierząt, na interwencje, na środki przeciw pchłom, za to na wyremontowanie siedziby towarzystwa pieniądze jakoś się znalazły i to niemałe, bo biuro wygląda teraz jak Wersal- oburzają się eksczłonkowie . - Podejrzewamy, że pieniądze dla zwierząt, które trafiają na konto ŁTOnZ z darowizn i 1 procenta, są wydawane niezgodnie z przeznaczeniem - mówi Łucja Przycka, która od kilkudziesięciu lat opiekuje się bezdomnymi zwierzętami.
- Najbardziej znamienny jest fakt, że pan prezes nie chce informować członków towarzystwa o wysokości wpływów z 1 procenta - mówi Elżbieta Piskorz. - Kiedy chciałam się dowiedzieć, ile udało się zebrać w tym roku, odpowiedział, że ja, jako szeregowy członek ŁTOnZ, mogę się jedynie dowiedzieć czy wystarczy na moje zadania - opowiada kobieta. - Postanowiłam pytać do skutku.
Pani Elżbieta poszła do domu Mirosława Borczyńskiego. - Zostałam przez tego pana ściągnięta z krzesła i rzucona o podłogę. Uderzyłam się w głowę. Mam 10-dniowe zwolnienie. Dostałam skierowanie do neurologa, bo niewykluczone jest, że doznałam wstrząsu mózgu - opowiada Elżbieta Piskorz. - Wyniki obdukcji powinnam mieć w czwartek wieczorem. Pójdę na komisariat złożyć zeznania.
Mirosław Borczyński aż trzęsie się z oburzenia na te słowa.
- Ta pani przyszła w sobotni wieczór do mojej żony. Byłem zaskoczony, że zastałem ją w moim domu, bo ostatnio słyszałem o niej wiele niepochlebnych opinii z wielu źródeł. Wiem też, że kontaktuje się z byłymi działaczami towarzystwa, którzy stoją w opozycji do mnie - mówi Mirosław Borczyński i przekonuje, że grzecznie poprosił, żeby pani Piskorz opuściła jego mieszkanie. - Ta pani powiedziała, że jeśli będę próbował ją wyprowadzić, to wezwie policję. Wziąłem ją za rękę i chciałem poprowadzić do drzwi. Wtedy ona zrobiła jakiś wyskok i upadła na podłogę, twierdząc, że to ja ją pobiłem.
Policja czeka na dokumenty dotyczące pobicia. Ponieważ pani Elżbieta ma więcej niż 7 dni zwolnienia, sprawa zostanie wszczęta z urzędu.
Kto rozsądzi zwaśnionych obrońców praw zwierząt? Wygląda na to, że nikt, bo Łódzkie TOnZ nie ma zwierzchników. Krzysztof Lechowicz, dyrektor wydziału spraw społecznych w łódzkim magistracie, który ma nadzór nad organizacjami pożytku publicznego, a taką jest ŁTOnZ, przez sekretarkę przekazał nam, że nie zamierza wypowiadać się w tej sprawie.
Grzegorz Bielawski, inspektor Pogotowia i Straży dla Zwierząt z Trzcianki, tylko wzdycha, gdy słyszy o "piekiełku" w łódzkim towarzystwie.
- To samo jest w innych miastach. Obrońcy praw zwierząt kłócą się o władzę i pieniądze - mówi.
A gdzie dobro zwierząt? One głosu nie mają...