NIK: łódzki Caritas ma oddać pieniądze

Łódzki Caritas pod ścianą.

19.10.2009 | aktual.: 19.10.2009 16:14

Organizacja, która na co dzień pomaga biednym i niepełnosprawnym łodzianom, musi oddać ponad 38 tys. zł do kasy PFRON. To rezultat kontroli NIK, która uznała, że Caritas dwa razy wyciągał ręce po pieniądze na dofinansowanie składek ZUS swoich niepełnosprawnych pracowników. - To nie nasza wina, tylko nieżyciowych przepisów - bronią się pracownicy Caritasu.

Łodzianie są jedną z kilkunastu organizacji, którym Najwyższa Izba Kontroli wytknęła błędy przy wykorzystaniu publicznych pieniędzy, z których finansowane są tzw. zakłady aktywności zawodowej. W takich zakładach posady mogą znaleźć osoby niepełnosprawne, które przygotowywane są tam do życia i pracy na wolnym rynku.

Łódzki Caritas jako jeden z pierwszych w Polsce uruchomił taki zakład. Kontrolerzy NIK zwrócili przede wszystkim uwagę na to, że Caritas wyciągał dwa razy rękę po pieniądze, które mógł dostać tylko raz. Chodzi o dofinansowanie składek ZUS niepełnosprawnych pracowników, zatrudnionych przez zakład łódzkiego Caritasu. Pieniądze wypłacał Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Zdaniem kontrolerów NIK, Caritas z kasy PFRON dostał 38 tys. zł, które de facto mu się nie należały. Teraz organizacja musi oddać każdą złotówkę. - Już dogadaliśmy się z PFRON co do warunków spłaty długu. Spłacimy go w ratach - przyznaje Monika Hoffmann--Grabowska, kierownik zakładu aktywizacji zawodowej, zorganizowanego przez łódzki Caritas.

Hoffmann-Grabowska tłumaczy, że organizacja od lat alarmowała do centrali PFRON, że dofinansowanie na składki księgowane jest dwukrotnie. Za każdym razem organizacja odbijała się od muru milczenia ze strony urzędników i w rezultacie brała pieniądze. - Wiedzieliśmy, że kiedyś to wyjdzie na jaw, ale musimy trzymać się przepisów. Robiliśmy wszystko zgodnie z ministerialnymi wytycznymi - tłumaczy kierowniczka łódzkiego ZAZ.

Hoffmann-Grabowska nie zgadza się również z kolejnym zarzutem. Zdaniem kontrolerów NIK, organizacja zatrudniała pracowników w wymiarze przekraczającym jeden etat. Dla przykładu mężczyzna zatrudniony na pełen etat jako kierowca, pracował na kolejne pół etatu jako pracownik gospodarczy. W pracy spędzał po 12 godzin. Graficy dorabiali jako agenci reklamowi. Pracowali po 10 godzin dziennie. - ZAZ zatrudniał pracowników w wymiarze przekraczającym jeden etat, w obawie przed utratą statusu zakładu aktywności zawodowej - czytamy w raporcie NIK.

Monika Hoffmann-Grabowska przyznaje, że taka sytuacja panuje od 2000 r. i znów była spowodowana nieżyciowymi przepisami. - Gdybyśmy tak nie zrobili, stracilibyśmy status ZAZ i możliwość pomagania niepełnosprawnym - tłumaczy kierowniczka i przyznaje, że po kontroli Najwyższej Izby Kontroli... nic w tej kwestii się nie zmieniło.

Raport NIK nie pozostawił suchej nitki na funkcjonujących w Polsce ZAZ. Urzędnicy uznali, że wydawały one źle publiczne pieniądze i słabo przygotowywały niepełnosprawnych do pracy na wolnym rynku.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)