Opiekunki kazały dzieciom jeść... wymiociny!
Tak wyglądało karmienie maluchów w żłobku
18.10.2012 | aktual.: 18.10.2012 09:23
Wpychanie butelki na siłę do buzi, zatykanie noska dzieciom i wmuszanie jedzenia. Tak wyglądało karmienie maluchów w żłobku Zaczarowana Kraina Puchatka we Wrocławiu. Jeśli maleństwo nie chciało jeść, opiekunki sadystki nic sobie z tego nie robiły. Karmiły je na siłę. Jeśli maluch coś wypluł lub zwymiotował, jedzenie i tak z powrotem lądowało w jego buzi – ujawniają inna pracownica żłobka i jedna z matek.
– Dzieci musiały zjeść wszystko. Te baby nie pozwalały nam wyrzucać jedzenia. Pomagałyśmy więc maluchom i czasami same jadłyśmy ich obiady – opowiada Faktowi jedna z pracownic żłobka. – Jeśli dziecko coś wypluło, musiało zjeść to jeszcze raz – dodaje. Wyplute jedzenie to nie jest najgorsza rzecz, jaką jadły maluszki w tym żłobku. Nawet jeśli dziecko zwymiotowało posiłek, musiało go ponownie zjeść – twierdzi jedna z matek.
Dwie opiekunki Magda Ł. i Sylwia Ł. nie tolerowały w żłóbku „marudnych” dzieci. Brutalnie radziły sobie z ich grymaszeniem podczas jedzenia. Jedną ręką zatykały nosek maluchom, a drugą wsadzały im butelkę do buzi. Tak traktowały najmniejsze dzieci, te 6-miesięczne. Starsze, które już mogły jeść normalne posiłki, wcale nie miały lepiej. Nie dość, że kobiety zamiast obiecanej zdrowej żywności kupowały najtańsze produkty z dyskontów, to jeszcze wpychały je dzieciom na siłę.
To niewiarygodne, że można w taki sposób potraktować niewinne dzieciaczki. A jednak dwie siostry Magda Ł. i Sylwia Ł. były do tego zdolne. – Podczas karmienia trzymały dzieci za nogi i ręce, i zatykały im nosy – informuje Małgorzata Klaus (36 l.), rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Maluchy nie potrafiły powiedzieć rodzicom, jak są traktowane. Za ten koszmar rodzice jeszcze dopłacali. Pobyt w żłobku bez wyżywienia kosztował 820 zł. Z jedzeniem – 950 zł. – Serce mi się kraje, kiedy pomyślę, że jeszcze za to płaciłam. Mój Oliwierek musiał przejść tam koszmar. W trakcie pobytu w przedszkolu strasznie schudł. Wracał też często bladziutki, miał biegunki. Myślałam, że choruje. Pani w żłobku tłumaczyła mi, że to może być grypa jelitowa – mówi Agnieszka, mama chłopca.
Inni rodzice też nie podejrzewali, że biegunki i wymioty są wynikiem tego, że coś złego dzieje się w placówce. – Jestem młodą mamą i to moje pierwsze dziecko. Jeśli oddałam je komuś pod opiekę, to miałam do tej osoby zaufanie. To, że córka miała biegunki czy też problemy z jedzeniem, opiekunki tłumaczyły mi, że to dlatego, że gorzej się aklimatyzuje – opowiada pani Agnieszka, mama Natalki. – Te kobiety nas po prostu oszukały i zrobiły wielką krzywdę naszym dzieciom – dodaje.