Opłata paliwowa, wyższy rachunek za prąd, droższe produkty w sklepach. Oto, ile niebawem zostanie z 500+
500+ minus nowe opłaty. Z portfeli Polaków w nieodległej przyszłości może wyparować nawet kilkadziesiąt złotych. Jak to możliwe? Przez rosnące ceny w sklepach, opłatę paliwową, wyższe rachunki za prąd i abonament RTV, od którego nikt nie ucieknie. Rząd pieniądze daje, ale i zabiera. Niedługo zamiast 500+ będzie już tylko 453+.
17.07.2017 | aktual.: 17.07.2017 14:48
Oto jak rozchodzi się 500+ w portfelu. W tym miesiącu realnie jest o 7,5 zł mniej tylko przez drożyznę. Do tego dojdzie 12,5 zł za droższe paliwa oraz 9 zł więcej na rachunku za prąd. Nie można zapomnieć też o opłacie abonamentowej za radio i telewizję. Czteroosobowej rodzinie (2 rodziców, 2 dzieci) z jednym świadczeniem 500+ zostanie na koniec niewiele ponad 450 zł. Prawie 50 zł zjedzą planowane przez rząd opłaty.
Redakcja Finanse WP krok po kroku pokazuje, ile może zniknąć z portfela w najbliższych miesiącach. Robimy to na przykładzie typowej rodziny 2+2, która pobiera świadczenie 500+ na jedno dziecko.
Żniwo od tego roku zbiera inflacja, czyli rosnące ceny produktów i usług. Według Głównego Urzędu Statystycznego w czerwcu 2017 za te same produkty i usługi zapłaciliśmy o 1,5 proc. więcej niż w ubiegłym roku.
To oznacza, że dziś de facto pobierający 500+ mają do wydania o 7,5 zł mniej. W innych słowach - za 500 zł kupią te same rzeczy, które warte były 492,5 zł rok temu, gdy wzięli udział w programie.
Trzeba przyznać, że po roku działania programu Rodzina 500+ inflacja na poziomie 1,5 - 2 proc. nie stanowi dla pobierających świadczenie istotnego problemu. To się jednak zmieni w dłuższym okresie. Jeśli tempo inflacji się utrzyma, to za dziesięć lat 500 zł byłoby warte tyle, co 400 zł w kwietniu 2016 r., a za 25 lat - 300 zł (to wyliczenia dla rocznej inflacji na poziomie 2 proc.). Rozwiązaniem może być waloryzacja świadczenia, jednak według ostatnich zapowiedzi resortu rodziny, pracy i polityki społecznej, nie ma takich planów.
Ale inflacja to nie wszystko. Z kieszeni w najbliższym czasie wypłynąć mogą kolejne pieniądze. Konkretnie za paliwo oraz prąd. Chodzi o procedowaną w Sejmie opłatę paliwową i projekt ustawy o rynku mocy.
Najpierw zajmijmy się ustawą o rynku mocy. W założeniu zmiana przepisów ma zapobiec niedoborom mocy wytwórczych. Rząd chce stworzyć ekonomiczne zachęty do budowy nowych elektrowni i modernizacji tych, które już działają. W innym wypadku za kilkanaście lat możemy mieć spore problemy z energią. Bloki energetyczne się starzeją, zapotrzebowanie rośnie. Na problem zwracała uwagę nawet Najwyższa Izba Kontroli w jednym z raportów. Za modernizację zapłacą jednak klienci.
- Ustawa o rynku mocy proponowana przez Ministerstwo Energii spowoduje wzrost cen prądu - ostrzegały organizacje zrzeszone w Koalicji Klimatycznej już w lutym. W ostatnim czasie projekt zmian w przepisach ujrzał światło dzienne, trafił do Sejmu. Więcej o jego założeniach można przeczytać tutaj. Pewnym jest, że trzeba się przygotować na wyższe ceny.
Dla przeciętnej rodziny ta ustawa to mniej więcej o 10 proc. wyższy rachunek za prąd - szacują eksperci serwisu Wysokie Napięcie. A to oznacza, że do rachunku doliczyć trzeba średnio od 7 do 11 zł więcej.
Z otrzymanych od państwa 500+ po odjęciu inflacji i opłaty mocowej zostanie już mniej więcej 481,5 zł (dla opłaty mocowej przyjęliśmy średnią 9 zł). Co ważne, wyższe rachunki za prąd mogą się pojawić dopiero za kilka lat - pierwszym rokiem obowiązywania ustawy ma być 2021.
Dla uproszczenia wyliczeń i pokazania, jak pieniądze wypływają z rządowego świadczenia, nie rozpoczynaliśmy obliczeń od potencjalnej inflacji w 2021 roku (przez 4 lata bez waloryzacji sprowadzi 500+ do poziomu 452 zł, choć w tak długim okresie jest trudna do przewidzenia).
To jednak nie koniec wycieków z rządowego świadczenia. Wciąż portfelom Polaków "zagraża" opłata paliwowa. Chodzi o projekt ustawy o Funduszu Dróg Samorządowych. W ostatnich tygodniach było o nim głośno.
Zakłada wprowadzenie nowego parapodatku w wysokości około 25 groszy z VAT za każdy litr paliwa. Niezależnie, czy będzie to benzyna, gaz czy olej napędowy.
Rocznie ma to dać około 5-6 miliardów złotych więcej do budżetu. Połowa tej kwoty trafi na remonty i budowę dróg lokalnych. Druga połowa zaś - na inwestycje w drogi o wyższych kategoriach. Jest to projekt poselski, więc nie ma tzw. Oceny Skutków Regulacji. Posłowie PiS w ten sposób uniknęli wyliczenia wprost, o ile więcej przy dystrybutorach zapłacą Polacy. Niektórzy - jak Dominik Tarczyński - przekonują, że Orlen i Lotos... obniżą nawet ceny.
Państwowe spółki raczej zapewniają, że ceny "nie muszą pójść w górę". Jak to możliwe? Wszystko przez składniki ceny paliw - wartość ropy na światowych rynkach, kurs dolara. To od nich zależy cena końcowa przy dystrybutorze.
Spółki faktycznie mogą sobie "rozkładać" nowy podatek na mniejsze części. Przykładowo - gdy ceny na stacjach powinny spadać o 20 gr, będą spadać o 5 grosz. A gdy powinny pójść w górę o 10 gr, pójdą o 20 gr. W ciągu roku więc 25 gr na litrze może zostać wtopione w naturalne ruchy cen. Nie zmienia to jednak faktu, że odbiorcy te pieniądze zapłacą.
Przyjęliśmy więc, że Polacy zapłacą przy dystrybutorze dokładnie o tyle więcej, ile wyniesie opłata paliwowa. Z raportu "Polak w drodze - wydatki kierowców" stworzonego przez Santander Consumer Bank wynika, że zdecydowana większość Polaków nie robi rocznie więcej niż 20 tys. kilometrów samochodem. Tego progu nie przebija 71 proc. kierowców. Przyjęliśmy więc, że typowa Polska rodzina zrobi więc połowę z tego - 10 tys. km w ciągu roku. To daje odrobinę mniej niż 30 km dziennie - w niedużym mieście tyle kilometrów wystarczy, by odwieźć dzieci do szkoły i dojechać do pracy.
Przy średnim spalaniu 6 litrów ropy na 100 km w ciągu roku potrzeba 600 litrów diesla. Dla ułatwienia przyjmiemy, że przez cały rok ceny wynoszą dokładnie tyle, ile w pierwszych tygodniach lipca. Jest to 4,22 zł. Za 600 litrów ropy trzeba by zapłacić 2532 zł w ciągu roku (211 zł w ciągu miesiąca). Po ewentualnych podwyżkach 25 gr na litrze - za ten sam litraż trzeba wyłożyć 2682 zł. To jest 150 zł w ciągu roku więcej. To też 12,5 zł miesięcznie więcej.
Efekt? Z 500+ zostaje już 469 zł
Przy wyliczeniach dotyczących opłaty paliwowej nie uwzględniamy potencjalnego wpływu tej opłaty na ceny produktów w sklepach. Dlaczego? Nie ma pewności, że opłata odbije się w stosunku 1 do 1 na ceny na półkach. Część opłaty na siebie mogą wziąć producenci, część sklepy, część firmy transportowe.
W tej chwili opłata paliwowa jest procedowana w Sejmie. Nie ma daty, od której zacznie funkcjonować. Nie ma też pewności, że w ogóle wejdzie w życie.
Ale to nie koniec wycieków. W perspektywie jest również uszczelnienie abonamentu. Wiele wskazuje na to, że PiS postawi na dużą ustawę abonamentową, która powiąże abonament RTV z PIT, CIT i KRUS. Rocznie ma to dać mediom publicznym do 3 mld zł. Według ostatnich zapowiedzi wicepremiera Glińskiego opłata będzie oscylować w okolicach 8 zł na osobę. Dla rodziny będzie to już 16 zł.
W tym wypadku trudno uznać, że PiS wyciąga ręce po pieniądze - obowiązek płacenia abonamentu jest od dawna, ale w Polsce jest on po prostu nieprzestrzegany. Uwzględniamy to w wyliczeniach, bo jednak będzie to dla wielu rodzin zupełnie nowa opłata. W tej chwili płaci co 10 Polak. Po zmianach ucieczki od opłaty nie będzie.
Efekt? 500+ w takim układzie przekształci się już w 453 zł+.