Państwo dwóch prędkości
U podnóża wzgórz Konstantynopola rozpościera się Azja i Europa. Jak na strategicznej mapie
Europejscy turyści ogromnymi grupami walą do Hagia Sofia i Błękitnego Meczetu. Później dalej, w kierunku wybrzeża. Żyje z nich nie tylko Sultanahmed, dzielnica, która jest odpowiednikiem Starego Miasta, ale cały Stambuł.
16.12.2014 | aktual.: 16.06.2015 11:37
Oczywiście nie tylko z nich, ale też z handlu, strumieni kapitału i pośrednictwa w biznesie. Stambuł to ogromne, liczące blisko 15 mln mieszkańców, pełne rozmachu miasto, gdzie spotykają się Europa z Azją, nowoczesność z tradycją, wojna z pokojem, islam z pozostałościami chrześcijaństwa. To niezwykłe miejsce i większość Europejczyków wraca stąd pełna energii. Stambuł kapitalizuje swoją pozycję geograficzną, stając się jednym z ważniejszych węzłów transportowych, gdzie łączą się autostrady, szybka kolej i niezwykle nowoczesny port. Dzięki strategicznej pozycji, Turcja ma się stać w roku 2023 dziesiątą gospodarką świata. Milczący Turek, właściciel hotelu, co rano pobiera opłatę za najgorszy pokój w mieście, w którym zamieszkałem, ciesząc się, że cena wynosi mniej niż 15 euro. Pytam się o hasło dostępowe do internetu, spokojnie podaje mi hasło do sieci sąsiedniego hotelu dla bogatszych gości i ta jego nienerwowa zapobiegliwość budzi moje zastanowienie.
Korupcja towarzyszy tureckiej energii i przedsiębiorczości. – Gdzie idziecie? – pyta się; na początku tłumaczę mu coś o Adampolu, polskiej wiosce, zamieszkałej przez rodziny powstańców, którzy chcieli walczyć z Rosjanami, nawet pod turecką flagą. Nie bardzo rozumie, więc macham ręką, że idę na most Galata przerzucony przez Złoty Róg. Z hotelu na most jest kilka minut. Na Bosfor można patrzeć zza pleców wędkarzy, którzy okupują szczelnie most od rana do wieczora.
Janusowe oblicze gospodarki
Z ruchu statków i okrętów w cieśninie można wnioskować, co się dzieje na światowej scenie politycznej. Można też obstawiać, w której fazie cyklu koniunkturalnego znajduje się gospodarka światowa. Kiedyś, gdy świat cywilizacji zamykał się w basenie Morza Śródziemnego, było to łatwiejsze. Ale i dzisiaj można wiele odgadnąć, choć ta wiedza odnosi się raczej do Europy i Azji Mniejszej. Przede wszystkim zaś do samej Turcji. Ruch na Bosforze wskazuje, że Turcja należy do „kruchej piątki”, krajów szczególnie uzależnionych od przypływu i odpływu kapitału; oprócz Turcji znajdują się w niej: Brazylia, Indie, Indonezja i RPA. Luzowanie ilościowe, które polegało na dodrukowaniu przez amerykańską Rezerwę Federalną dolarów, a w istocie na masowym wykupie obligacji rządu oraz samorządów lokalnych czy hipotecznych listów zastawnych, obniżyło do zera stopę procentową. Inwestorzy ruszyli więc w świat w poszukiwaniu bardziej atrakcyjnych stóp zwrotu i znaleźli takie m.in. w Turcji. Paradoksalnie, Ankara zaczęła korzystać z
kryzysu krymskiego i regularnych starć miedzy Rosją i Ukrainą, kiedy jednak Ben Bernanke, szef Fed zapowiedział powolną likwidację programu luzowania ilościowego, robiono zakłady, który kraj z „kruchej piątki” ucierpi najbardziej. Wskazywano na Turcję, ale ta, po słabej końcówce ubiegłego roku, szybko wróciła do formy. Turecka lira wzmocniła się w relacji do dolara; zwiększył się zwrot z obligacji. Zarówno banki, jak i rząd przyciągają uwagę inwestorów na międzynarodowym rynku długów.
Wzrost w tym roku
eksperci oceniali na ok. 4 proc. Bólem głowy jest deficyt na koncie obrotów bieżących, który sięga ok. 7 proc. GDP. Martwi defi cyt handlowy. Niekiedy inwestorów powstrzymuje polityczna niepewność i przeświadczenie o korupcji na szczytach władzy.
Wybory, które byłemu premierowi Recepowi Erdoğanowi dały fotel prezydencki, wzbudziły niepokój, czy dotychczasowe zasady nie zostaną radykalnie zmienione. Są miejsca, gdzie Stambuł fascynuje nowoczesnością. Ostatnio, na terenie świeżo oddanej do użytku fabryki, wybudowanej za ponad pół miliarda dolarów (sic!) spotkały się elity tureckiego biznesu i polityki. Trudno o lepszą demonstrację, że Turcja chce być państwem nowoczesnym. Przyjechał Erdoğan, wtedy premier, przyjechali członkowie rodziny Koç, którzy kontrolują największy turecki konglomerat oraz Bill Ford, obecny prezes Forda. Świętowano, bo znany od dziesięcioleci związek Ford-Koç uruchomił produkcję nowego minivana i samochodu dostawczego. Ford Otosan sprzedaje do ponad 100 krajów. Ale temu wydarzeniu towarzyszyło ponure memento. Prawie każdy mówca wspomniał o pożarze kopalni w Soma, w której zginęło ponad 300 górników.
Bo turecka gospodarka jest dualna. Stambuł, Ankara i szereg miast produkują z powodzeniem na eksport i na potrzeby klasy średniej. Ale duży udział ma też rozległy, niedoinwestowany sektor o małej wartości dodanej, gdzie nie ma poszanowania jakichkolwiek zasad bezpieczeństwa. Tworzą go firmy z pogranicza szarej strefy, konkurujące niskimi płacami, śmieciowymi umowami dla pracowników i lekceważeniem wszelkich reguł. – Ten sektor ciągnie całą gospodarkę w dół – mówi dla „Financial Times” Daron Acemoglu, profesor ekonomii na MIT, współautor książki „Dlaczego narody upadają”. Produkty wysokiej technologii to zaledwie 4 proc. wszystkich eksportowanych przez Turcję, mniej od wielu porównywalnych z nią gospodarek.
Co gorsza, słaby poziom inwestycji utrzymuje ten trend. Brak standardów w zarządzaniu i poziomie rozwiązań prawnych może sprawić, że Turcja wpadnie w pułapkę, która czeka na wiele krajów (łącznie z Polską) nie mogących utrzymać wcześniejszego wysokiego tempa wzrostu. Turcja stosowała przez ostatnie kilkadziesiąt lat różne modele polityczne i ekonomiczne. Od modelu przewag komparatywnych opartych o niskie płace w latach 90., przez model napędzany falą inwestycji zagranicznych, do wzrostu napędzanego kredytami i inwestycjami w sektor budowlany. Obecnie kraj ten stoi przed pytaniem, czy nowy model wzrostu rozwinie możliwości właściwe dla grup, takich jak Ford Otosan, czy czerpać będzie z gospodarki, ujawnionej przez dramat kopalni w Soma. Republika czy mocarstwo Kiedy na początku października widziałem przepływającą Bosforem turecką fregatę „Gelibolu”, ktoś prawidłowo odgadł, że kieruje się na Cypr, by uczestniczyć w manewrach mających na celu „zapewnienie bezpieczeństwa we wschodniej części Morza
Śródziemnego”.
Przyczyną rajdu „Gelibolu” był ogromny statek wiertniczy Saipem 10 000, zbudowany w Korei Płd. za 250 mln dolarów, płynący pod flagą Bahamów, który w tym czasie wpłynął do Specjalnej Strefy Ekonomicznej na Cyprze i zaczął wiercenia realizując licencję włosko-południowokoreańskiego konsorcjum ENI-KOGAS. Rząd cypryjski miał nadzieję, że nowe odwierty, które mają trwać 1,5 roku wystarczą, by wybudować tam terminal gazu płynnego, sprzedawanego głównie na eksport. Ale w tym samym czasie władze Turcji oświadczyły, że statek wiertniczy naruszył turecki obszar jurysdykcji morskiej i wysłały korwetę „Bafra”, by monitorowała operację.
Minister spraw zagranicznych Cypru, Ioannis Kasoulides, powiedział, że pomimo postawy Turcji, odwierty będą kontynuowane. 3 października 2014r., turecki NAVTEX (ostrzeżenie nawigacyjne) powiadomił, że od 20 października Turcja będzie prowadzić własne badania sejsmiczne, rozpoczynając od obszarów morskich, które wchodzą w skład specjalnych stref ekonomicznych Cypru. Prezydent Cypru, Nicos Anastasiades, poprosił o interwencję sekretarza generalnego ONZ.
Anastasiades Poinformował również, że nie będzie uczestniczyć w dalszych rozmowach z przywódcą Turków cypryjskich Eroglu, mających na celu zakończenie podziału wyspy. Dlaczego Turcja eskaluje napięcia w tym momencie, kiedy cypryjscy przywódcy zaczęli szukać rozwiązania podziału wyspy? Najprostszym wyjaśnieniem, sugerowanym przez obserwatorów z otoczenia tureckiego MSZ, jest to, że Ankara konsekwentnie sprzeciwia się próbom eksploracji dna morskiego blisko swoich granic, póki sprawa ta nie znajdzie formalnego i dyplomatycznego uregulowania. Inni wskazują, że w ten sposób Turcja stara się przenieść kwestię wydobycia podmorskich zasobów do negocjacji w sprawie Cypru. Jeszcze inni twierdzą, że jest to ważny czynnik dla Turków cypryjskich w momencie przygotowania się do wyborów w kwietniu 2015 r.
Jednak szerszy kontekst geopolityczny może również być istotny. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan może sygnalizować, że z siłą Turcji należy się liczyć nawet wtedy, gdy staje w obliczu wielu poważnych komplikacji. W październiku w sześciu tureckich prowincjach została wprowadzona godzina policyjna. Przyczyna: demonstracje przeciwko bezczynności rządu wobec ataków bojowników z Islamskiego Państwa (ISIS) na Kobane, tuż przy granicy z Syrią. Przez granicę, w wyniku walk, przedzierały się tysiące uchodźców.
Erdoğan stwierdził, że „ISIS i PKK (Partia Pracujących Kurdystanu) to dla Turcji to samo”, co oznacza, że w jego mniemaniu Turcja traci na tym konflikcie, bez względu na to, kto wygra konfrontację wzdłuż jej granicy. Inne wydarzenia, które miały miejsce po wakacjach, również irytowały Ankarę. Ustępująca Komisja Europejska wydała już roczne sprawozdanie w sprawie postępów Turcji w spełnianiu warunków członkostwa w Unii Europejskiej.
Konstruktywne w tonie i uznane przez tureckiego ministra ds. UE jako obiektywne, opracowanie wyraża poważne zaniepokojenie próbami zakazu aktywności dla mediów społecznościowych, ograniczeniami wolności prasy, niewystarczającymi gwarancjami praw mniejszości, a także brakiem niezależności wymiaru sprawiedliwości, szczególnie w wypadku rozstrzygania skarg o korupcję. Tak jak w przeszłości, Komisja „wezwała Turcję do unikania wszelkiego rodzaju działań przeciwko państwu członkowskiemu, które mogłyby narazić na szwank stosunki dobrosąsiedzkie oraz pokojowe rozwiązywanie sporów”.
Ankara zdecydowała się nie słuchać tej rady i potępiła cypryjskich Greków za zawieszenie ich udziału w rozmowach. Turcja uważa, że Cypr blokuje w części negocjacje akcesyjne. Nie ufa Cyprowi, mimo, że przywódcy Greków cypryjskich potwierdzili, że morskie zasoby surowców energetycznych powinny być wykorzystywane przez wszystkich mieszkańców: zarówno Greków, jak i Turków. Sprawa Cypru, wobec konfliktów w Syrii, Iraku i na Ukrainie, wydaje się sprawą trzeciorzędną, a jednak eskalacja tego sporu mogłaby dla Europy być trudna do udźwignięcia. Już dziś więc, zarówno ONZ, jak i Stany Zjednoczone powinny wykorzystać swoje wpływy, by zneutralizować wieloletni spór o podwodne zasoby energetyczne. Z siły gospodarki i cech Europy i Turcji wynikać będą wzajemne relacje. Dzisiaj trudno określić, czy Turcja wybierze swoje mocarstwowe ambicje (nawet jeżeli ograniczone do regionu Azji Mniejszej), czy też wybierze drogę proeuropejską. Na razie wydaje się, że jasno określona przez Kemala Atatürka na początku XX w. droga ku
Europie ulega rozmyciu, ale nie tylko Turcy są za to odpowiedzialni. Europa również...
Paweł Badzio