Po co duchownym biznes?
Duchowni coraz częściej biorą udział w szkoleniach z przedsiębiorczości. Sprzedają własne produkty, wynajmują pomieszczenia plebanii lub zakonu. Ksiądz - biznesmen nie jest już rzadkością.
30.09.2008 | aktual.: 30.09.2008 22:14
Źródłem dochodów Kościoła w Polsce są wpływy m.in. z tzw. „tacy”. Księża otrzymują ofiary za odprawiane msze, udzielone chrzty, śluby i pogrzeby. Często czerpią też wpływy z eksploatacji kościelnych nieruchomości. Księża otrzymują również wynagrodzenie z budżetu państwa, jeśli pracują np. w szkołach. Dodatkowo wielu duchownych prowadzi własny biznes. Niektórzy twierdzą, że to konieczne, by np. odrestaurować świątynię lub plebanię. Czy rzeczywiście to konieczne, tym bardziej, że za każdym razem, gdy ksiądz bierze się za interesy, pojawiają się kontrowersje?
Kościelny bilans
Całość datków z niedzielnej tacy przeznaczona jest na utrzymanie parafii. Ofiary kancelaryjne, czyli te, które dają parafianie na ślub, chrzest, pogrzeb dzieli się pomiędzy wszystkich księży pracujących w parafii. Jeśli jest ich dwóch (proboszcz i wikary), ofiary dzieli się najczęściej na trzy części: dwie trzecie otrzymuje proboszcz, a jedną trzecią wikariusz. Księża są zobowiązani odprowadzać część swoich dochodów do kurii biskupiej oraz na rzecz Seminarium Duchownego.
W naszym kraju nie ma dobrowolnych podatków na kościół, które istnieją np. w Niemczech. Tam podatnicy w zeznaniu podatkowym wskazują kwotę, która ma powędrować na konto wybranej wspólnoty. Nikt się nie sprzeciwia, że z jego podatków finansuje się np. budowę kościoła. W Polsce taki system podatkowy na razie nie ma szans na realizację. Księża biorą się za interesy, bo jak mówią, bez tego nic by w parafii nie zrobili. Tym samym jednak narażają się na krytykę.
Ksiądz jak menedżer
Kodeks prawa kanonicznego traktuje prowadzenie biznesu przez księdza w kategorii wyjątku. Każda inwestycja duchownego musi być zaakceptowana przez biskupa, jednak ci nie mają zazwyczaj nic przeciwko interesom księży. Z założenia pozyskane środki mają być przeznaczone na budowę czy remonty świątyni, plebanii albo na działalność stricte duszpasterską, np. prowadzenie przytułku, zorganizowanie sportowego, czy teatralnego klubu parafialnego.
Jednak w biznesie trzeba czasem posłużyć się kodeksem spółek handlowych. Dla większości duszpasterzy wolny rynek nie jest już czarną magią. Dzisiaj księża często są bardzo zdolnymi menedżerami. Do prowadzenia działalności przygotowują się w szkole - na przykład w nowosądeckiej Wyższej Szkole Biznesu. Można tam ukończyć podyplomowe Studium Ekonomii i Zarządzania dla Duchownych. Absolwentami uczelni było kilkaset osób w sutannach i habitach. Od tych ludzi w dużej mierze zależeć będą w przyszłości finanse polskiego Kościoła.
Według ustawy o podatku dochodowym Kościół jest zwolniony z tego obciążenia, jeśli zyski przeznaczone są na cele kultu religijnego, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, charytatywno-opiekuńcze lub konserwację zabytków. Aż się prosi, aby przepis wykorzystać zakładając interes. Przy okazji też stworzyć nowe miejsca pracy. Być może tym tropem podążył utalentowany biznesmen i wizjoner Ojciec Tadeusz Rydzyk. Osoba wzbudzająca niewątpliwie wielkie emocje. Warto pamiętać, że kościelna osoba prawna nie musi prowadzić dokumentacji wymaganej przez przepisy ordynacji podatkowej. Tak naprawdę nie wiadomo, w jakiej mierze kościoły zarabiają na działalności gospodarczej, a ile na „działalności typowo kościelnej”. Drugim znanym księdzem-przedsiębiorcą jest prałat Henryk Jankowski. Jego pomysły na zarabianie pieniędzy wywołały ambiwalentne uczucia. Należy jednak pamiętać starą maksymę, że cel uświęca środki. Jednym z nich była renowacja ołtarza w kościele św. Brygidy w Gdańsku. Na jego rzecz miały być przekazywane
pieniądze ze sprzedaży wina "Monsignore". Prałat wraz z producentem wód wprowadził do sklepów kolejny produkt: wodę mineralną "Jankowski".
Księża wykorzystują swoje interesy, w większości przypadków w dobrych intencjach. Choć zdarzają się wyjątki, jak na przykład duchowni skazani za przemyt samochodów, czy ksiądz z pomorskiego, który prowadził firmę transportową i miał dwa tiry o jednakowych numerach rejestracyjnych.
Krótka historia przedsiębiorczości
Zakonnicy mają wielowiekowe tradycje gospodarowania, zarządzali niekiedy ogromnymi majątkami. Przez cały ten czas doskonalili technologie produkcji, uprawy ziemi, hodowle. Niektóre klasztory były sprawnymi przedsiębiorstwami, duchowni rozpowszechniali wiedzę gospodarczą. Zajmowali się m.in. wytwarzaniem dóbr, które z krzewieniem wiary niewiele miały wspólnego. Sporo szlachetnych trunków ma swoje klasztorne korzenie, jak choćby „benedyktynka” z normandzkiego Fecamp, piwa Franzischkaner, czy Paulaner. Działalność gospodarcza Kościoła ma swoją długą, zazwyczaj pozytywną, historię.
Biznesmen w habicie
W niektórych klasztorach praca jest źródłem utrzymania mnichów i sposobem doskonalenia wewnętrznej dyscypliny. Z zakonów chrześcijańskich wyróżniają się na tym tle benedyktyni, którym do momentu powstania towarzyszy hasło ora et labora (módl się i pracuj). W myśl tej zasady mnisi z polskiego opactwa w Tyńcu prowadzą działalność gospodarczą, otwierając sklepy w całym kraju. Są oni liderami w biznesie i to nie tylko w sektorze spożywczym Niedawno panowały trendy na proste i naturalne produkty chłopskie, obecnie moda ta zwraca się ku produktom klasztornym.
Niebo dla brzucha
Mnisi zapewniają, że średniowieczne receptury nie zmieniły się, natomiast dystrybucja ich produktów przebiega już inaczej. Pojawiają się wyspecjalizowane punkty handlowe. Niejedno opactwo specjalizuje się w produkcji ciastek, syropów, serów, miodów, także pitnych i herbat, ziołowych nalewek, ale także wędlin. Sklepów oferujących tynieckie wyroby jest w Polsce coraz więcej. Benedyktyni sprzedają swoje dobra również w Internecie. Zaradni bracia otworzyli także kawiarnie w Tyńcu. Oprócz jedzenia można tam nabyć ozdobne wyroby ręczne wykonywane przez zakonników. W ten sposób mnisi zbierają pieniądze na remont opactwa, jednak nie tylko to jest ich celem. Istotne jest przede wszystkim umożliwienie gościom spotkania z pradawną tradycją benedyktyńską. Cystersi specjalizują się natomiast w wyrobach mięsnych. Tu jednak sposób na sprzedaż jest nieco inny, propozycje braci zostały włączone do oferty supermarketów spożywczych Bomi. Interes jednak się rozwija. Duszpasterze zapewniają, że oferta ich produktów zostanie
rozszerzone o nabiał na bazie mleka od krów z ich własnej hodowli. Przysmaki będą sprzedawane w Polsce, oraz w Europie.
Niebo dla ucha
Zgromadzenia zakonne oferują też m.in. szkolenia biznesowe. Oferty kierują do przedstawicieli różnych szczebli firmowej hierarchii, w tym także do prezesów. Ciekawostką są projekty katolickich telefonii komórkowych. Prekursorem w tym biznesie jest ks. Henryk Jankowski, który przygotowywał oferty pre-paid pod marką Prałat Mobile. Wkrótce jednak wystartować ma projekt innego autorstwa. Nowy operator będzie tzw. operatorem wirtualnym, bez własnej infrastruktury telekomunikacyjnej. Mimo że pomysłodawcy podkreślali ewangeliczną funkcję swych inicjatyw, nie ulega wątpliwości, że myśleli też o zyskach. Oba telekomunikacyjne przedsięwzięcia budzą właściwie największe kontrowersje nie tyle wśród osób świeckich, co duchownych.
Niebo dla ducha
Zakonnicy dbają również o ducha, w tym celu otwierają podwoje opactw. Użyczają pokoje gościnne dla pragnących odetchnąć w klasztornej ciszy od zgiełku świata dóbr doczesnych. Mnisi oferują swoim gościom wypoczynek w surowych warunkach. W pokoju, przygotowanym dla złaknionych spokoju, może znaleźć się drewniane łóżko, podłoga z desek, mały stolik i krzesło. Żadnej telewizji, komputerów czy radia. Świat wirtualny nie ma tam wstępu. Mimo surowych warunków trudno o miejsce w zaciszu klasztoru. Ojcowie ze zgromadzenia Kamedułów zaczęli robić nawet rezerwacje. Do urlopu za murami przyciąga nie tylko egzotyka miejsca, ale też sami bracia, od których spokój aż bije. To dobre miejsce nie tylko by odpocząć, ale też by zastanowić się nad sobą, znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania. Pobyt w klasztorze jest opłacany "co łaska", mimo, że potrzeby mnichów są duże, zabytkowe klasztory aż proszą się o remont. Mnisi jednak nie mają cennika.
Plebanię wynajmę
Innym źródłem dochodu może być wynajem nieruchomości kościelnych. Dzierżawią je przeróżnej maści agencje nieruchomości, kancelarie adwokackie, biura turystyczne. Niektórzy zaś proboszczowie wynajmują pokoje na plebanii studentom. W Głogowie, w jednej z sal kościoła, utworzona została filia prywatnej kasy pożyczkowej. Parafianom ten pomysł nie przypadł do gustu, natomiast proboszcz parafii uważał inaczej. Jego zdaniem, to dobra inwestycja - zagospodarowano nieużywane pomieszczenie, dzięki czemu powstało kolejne miejsce pracy. Parafie coraz częściej wynajmują swoje lokale, gdyż ich utrzymanie jest coraz droższe. Troska o finanse dobrze świadczy o proboszczach. W dzisiejszych ciężkich czasach nie można liczyć wyłącznie na tacę i opłaty za posługi sakramentalne. Koszty ogrzewania dużego kościoła często przekraczają wpływy od wiernych. Kapłan administrator musi zdać się na własną inwencję i znajomości. Bez społecznego zaplecza sam proboszcz niczego nie zdziała. Musi wzbudzić wśród wiernych aktywność, chęć pomocy
i zaangażowania na rzecz parafii. Filantropi nie rodzą się na kamieniu, trzeba ich szukać i przekonać o tym jak przyjemnie dzielić się własnym, czasem ciężko wypracowanym zyskiem.
A na ścianie wisi baner
Kościół może też liczyć na sponsorów, zarówno indywidualnych, jak i firmy. Banery reklamowe wiszące na kościelnych wieżach to już nic nadzwyczajnego. Sponsorzy chcą reklamy zewnętrznej, dlaczego więc jej nie dać? Duchowni coraz chętniej korzystają też z unijnych pieniędzy. Zanim wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, Kościół był podzielony w opiniach na jej temat. Oficjalnie popierał wejście do Wspólnoty, ale z ambon wielu kościołów płynęły słowa zaniepokojenia. Dziś jest ich mniej, natomiast księża przechodzą szkolenia dotyczące pozyskiwania funduszy z Unii Europejskiej, lub też korzystają z pomocy świeckich ekspertów. Uzyskane w ten sposób środki przeznaczone są na przykład na remont zabytkowych obiektów sakralnych.
(AB)