Popyt na pociąg, czyli jak wygrać wybory w Końskich
"Wybory wygrywa się w Końskich" - powiedział w 2016 roku Grzegorz Schetyna. W 2020 roku wygrał je Andrzej Duda. Końskim został po tym zwycięstwie pomalowany z jednej strony dworzec kolejowy (zamknięty), odnowiony peron i kilka szynobusów, które znów zaczynają wozić pasażerów.
W mieście nie mają wątpliwości, dzięki komu te pociągi, choć to nie do końca prawda.
W 2020 roku, na zniszczonym peronie kolejowym, z medialną pompą Andrzej Duda podpisał nowelizację ustawy kolejowej, która miała pomóc przywrócić połączenia kolejowe w Końskich.
Wybory wygrał, a pod koniec grudnia 2021 roku pociągi wróciły na tory.
- Ktoś nas w końcu zauważył, tyle wystarczyło - kwituje pan Andrzej. Czeka na pociąg do Łodzi.
O tym, że problem zauważono wcześniej, mało kto pamięta. W 2018 roku list intencyjny w sprawie odbudowy kolei na tej trasie podpisali marszałkowie woj. łódzkiego i świętokrzyskiego. Świętokrzyskie reprezentowali marszałek Adam Jarubas (PSL) i Jan Maćkowiak (PO), a marszałkiem województwa łódzkiego był wtedy Witold Stępień, też z PO.
Modernizacja odcinka Końskie - Skarżysko-Kamienna znalazła się potem na liście rezerwowej inwestycji rządowego Krajowego Programu Kolejowego. Można więc powiedzieć, że w momencie podpisywania ustawy na koneckim peronie wiadomo było, że pociągi i tak tamtędy pojadą. Dokument miał tylko ułatwić realizację planów.
– Zdecydowana większość mieszkańców uważa, że to Duda załatwił. O porozumieniu marszałków nikt nie pamięta, a lokalne media nie mają siły przebicia, żeby im to wytłumaczyć – mówi Arkadiusz Góral, redaktor naczelny lokalnego portalu informacyjnego i telewizji TKN24. – Możemy pisać o tym trzydzieści razy, ale to się i tak nie przebije. Nie dotrze tak, jak przekaz prezydenta Dudy, siedzącego na tym peronie i podpisującego ustawę.
Źródło: PAP
Źródło: Materiały WP
Korzystać, póki jeżdżą
Na peronie, pod jedną z dwóch nowych wiat, naprzeciwko starego, opuszczonego budynku dworca, stoi pan Tadeusz. Do Końskich przyjechał odwiedzić rodzinę , teraz wraca do Łodzi.
- Pewnie, że lepiej pociągiem. Wygodniej, szybciej. I można nogi wyciągnąć, nie to, co w tych małych busikach. Więc póki jeździ, to korzystam - śmieje się. - Po likwidacji PKSu to się rzadko przyjeżdżało. Niby jeździły jakieś autobusy, ale mało. A z tymi prywatnymi busikami to też różnie bywa. Raz jeżdżą, raz nie.
Wspomina czasy, kiedy pociągi w Końskich były czymś normalnym. A nie, tak jak dziś, atrakcją.
- Po całej Polsce można było jeździć. Na placu zatrzymywały się autobusy, ludzie mogli się wygodnie przesiąść. Miasto żyło. Ale powoli wszystko zamknęli, pan spojrzy. Tam same krzaki i puste rudery - pokazuje Tadeusz.
WYGASZANIE POPYTU
Na początku lat 90., zaraz po transformacji ustrojowej, rozpoczęło się w Polsce "wygaszanie popytu" na przejazdy kolejowe. Chodziło o to, by odzwyczaić ludzi od pociągów i nakłonić do tego, by przesiedli się do samochodów.
Myśl o tym, że władze państwowe czy kolejowe miałyby działać na niekorzyść transportu szynowego, wydaje się absurdalna, prawda?
A jednak.
Aby osiągnąć ten efekt, stosowano np. zmiany rozkładów jazdy w taki sposób, aby pociągi nie były ze sobą skorelowane. Przykład? Trasa Świeradów Zdrój - Jelenia Góra. Do 1994 roku rozkład jazdy ułożony był tak, by pasażerowie mieli 25 minut na przesiadkę w Gryfowie Śląskim.
Po zmianie w 1995 roku pociąg ze Świeradowa dojeżdżał do Gryfowa o 8.43. Na przesiadkę trzeba było czekać prawie 4 godziny. Pasażerowie przestali jeździć, dlatego rok później połączenie zlikwidowano, jako nierentowne. Podobnych przypadków jest znacznie więcej.
- Ludzie pracujący na kolei, widząc co się dzieje, uważali, że ktoś robi to specjalnie, bo ma jakiś "diabelski plan". Przez wiele lat funkcjonowało to jako teoria spiskowa. Aż wreszcie po latach wypłynął dokument strategiczny Polskich Kolei Państwowych, który mówił jasno, że należy wygasić popyt na podróże pociągami regionalnymi i przesunąć go na transport samochodowy - mówi Karol Trammer, autor książki "Ostre cięcie. Jak niszczono polską kolej" i redaktor naczelny dwumiesięcznika "Z Biegiem Szyn".
Chodzi o broszurę "Nasza Kolej. Dlaczego i jak ją restrukturyzować" z w 1994, sygnowaną przez dyrektora generalnego PKP Aleksandra Janiszewskiego. Słowa o wygaszaniu popytu padają w niej wprost.
W Końskich też trwało - intencjonalne lub nie - wygaszanie. Pociągów, z roku na rok, było coraz mniej, a rozkłady przestały być ze sobą skorelowane. Chcąc jechać dalej, pasażerowie musieliby czekać na stacjach przesiadkowych długie godziny.
- Jeżeli godziny przyjazdu i odjazdu nie były powiązane z żadnymi istotnymi potrzebami, np. z godzinami rozpoczęcia i zakończenia nauki, czy pracy, to trudno się dziwić, że liczba pasażerów malała - mówi Krzysztof Obratański, burmistrz Końskich.
Jak tłumaczy, PKP przedstawiały analizy, z których wynikało, że pasażerów z miesiąca na miesiąc ubywa, a utrzymywanie linii dla garstki pasażerów nie ma sensu. W końcu, w 2009 roku, kolej w Końskich ostatecznie zlikwidowano.
KOLEJOWA SZKIELETCZYZNA
Niedługo po likwidacji połączeń kolejowych upadł konecki PKS. Spółka straciła płynność finansową. Połączeń innych przewoźników z roku na rok było coraz mniej.
Ci, którzy mogli, przesiedli się do samochodów. Ale nie wszyscy mieli taką możliwość.
- Jak dzieci były małe, to nie było wyjścia, jeździłem samochodem. Ale teraz już jestem stary, nie wsiadam, bo się po prostu boję - tłumaczy pan Artur, którego spotykam na peronie, gdy czeka na pociąg do Skarżyska.
Jego dziś już dorosłe dzieci mieszkają w Kielcach i Łodzi. Wyjechały za pracą.
– To jest region, w którym jest bardzo dużo samochodów. Zwłaszcza na obszarach wiejskich, skąd pochodzi większość mieszkańców gminy. Po 2–3 samochody na rodzinę to jest właściwie norma. Ale pamiętajmy, że mieszka tu też bardzo dużo seniorów. Jesteśmy w czołówce najszybciej starzejących się gmin w Polsce – mówi Arkadiusz Góral, redaktor naczelny lokalnego portalu informacyjnego i telewizji TKN24.
- Wykluczenie komunikacyjne samemu miastu zabrało część pozycji centrum gospodarczego, handlowego i kulturalnego. Ja wiem, że bijemy rekordy pod względem liczby samochodów i mamy rozbudowany transport prywatny, ale ten transport opiera się na założeniach czysto biznesowych. Więc liczba osób, która mogła do Końskich przyjechać, znacząco się zmniejszyła. Wpływało to też na komfort życia i miało spory wpływ na decyzję zwłaszcza młodych ludzi o tym, żeby z Końskich wyjechać i poszukać sobie innego miejsca do życia. Zawsze było to miejsce biedniejsze, z którego za chlebem raczej się wyjeżdżało. Stąd zresztą prześmiewcza nazwa "szkieletczyzny" - mówi burmistrz Obratański.
Kto wyciąga wtyczkę?
"Szkieletczyznę", o której mówi burmistrz, widać w Końskich już przed godz. 18.00. Słońce zachodzi, ulice pustoszeją. Zamykają się sklepy i niewielkie bary czy restauracje. W nielicznych otwartych prawie nie ma klientów.
- W Końskich mówi się, że po 18.00 jakiś złośliwy skrzat wychodzi na ulicę i wyciąga wtyczkę - śmieje się Arkadiusz Góral.- Ludzi zobaczysz tu we wtorek i w sobotę, czyli w dni targowe. Ale to też maksymalnie do 15.00, potem wszyscy się rozjeżdżają. Depopulacja zawsze była w tym mieście dużym problemem, każdy ma w rodzinie kogoś, kto z Końskich wyjechał. I to nie tylko do dużych miast w Polsce, ale i za granicę, np. do Niemiec czy Holandii.
Hałdy żwiru
– Widzi pan tu kogoś młodego? – pyta pani Ewa, emerytka, którą spotykam na ulicach Końskich i pytam o wyludnianie miasta. W zasięgu wzroku są jeszcze trzy osoby. Na oko też w wieku emerytalnym.
– Młodzi nie mają tu czego szukać. Jak jeszcze działał przemysł i była praca, to ludzie tu przyjeżdżali, ale teraz nie ma po co – podsumowuje.
W latach swojej świetności Końskie słynęły z obróbki metali, zwłaszcza odlewni żeliwa, i produkcji płytek ceramicznych. Fabryki co prawda nadal działają, a jedną z pierwszych rzeczy, jakie rzucają się w oczy przyjezdnych, są hałdy żwiru nieopodal zakładu produkcyjnego. Drugą jest dym z kominów Koneckich Zakładów Odlewniczych.
Skala jest już jednak zupełnie inna. Podobnie jak zapotrzebowanie na pracowników.
– Największe odlewnie po intensywnej modernizacji ograniczyły zatrudnianie, przy zachowaniu wielkości produkcji. Dawne wielkie zakłady metalurgiczne Zamtal, które w szczytowym okresie zatrudniały nawet 5 tys. osób, dziś w 80 proc. wykorzystywane są przez dwie firmy produkujące ceramikę. Te hale wciąż tętnią życiem, ale ze względu na automatyzację zatrudnienie jest stosunkowo niewielkie – tłumaczy burmistrz.
Bezrobocie w Końskich wahało się w ostatnich latach na poziomie 8–9 proc. W porównaniu z rekordowymi powiatami, w których bez pracy potrafi być nawet 22 proc. mieszkańców, Końskie nie wyglądają najgorzej.
Sytuację ratuje nieco bliskość Sielpi , czyli zalewu, nad który latem przyjeżdża sporo turystów. Sezonowe biznesy zapewniają ok. 5 tys. miejsc pracy. Niektórzy mieszkańcy Końskich żyją z tego przez cały rok.
Odzyskać wygaszony popyt
Choć powrót kolei do Końskich był długo wyczekiwany, na razie pociągów jest mało. Ze stacji odjeżdża ich 9 w ciągu doby. Żeby dojechać pociągiem do Kielc, potrzeba przynajmniej godziny i 21 minut, z jedną przesiadką w Skarżysku Kamiennej.
Samochodem tę trasę pokonuje się w niecałą godzinę. Do tego rozkłady są tak ułożone, że dotarcie do pracy na godz. 8.00 rano i wygodny powrót po 16.00 jest praktycznie niemożliwe.
Do Opoczna z Końskich można dojechać w 24 minuty. Problem w tym, że pociąg nie zatrzymuje się na stacji Opoczno Południe, a to właśnie z tego przystanku można się wygodnie i szybko dostać do Warszawy czy Krakowa. Do czasu przejazdu trzeba więc doliczyć czas na przedostanie się z jednego końca miasta na drugi.
Kilka szynobusów nie załatwia więc sprawy wykluczenia Końskich z krajowej sieci kolei. Czy zatem nowe połączenia, przywrócone w ramach realizacji wyborczej obietnicy, nie zostaną znów zamknięte, jako nierentowne?
– Tego się obawiam. Nikt o zdrowych zmysłach nie odpowiedziałby na to pytanie inaczej, niż twierdząco – mówi burmistrz Obratański. – W tym mieście od zawsze słyszało się, że brak kolei to jest kolejny gwóźdź do trumny prowincjonalnego miasteczka, zlikwidowanie połączeń było odbierane źle – również w kontekście prestiżu miasta. Ale to nie prestiż będzie decydował o tym, czy ludzie faktycznie będą z kolei korzystać, tylko elastyczne, dobrze dopasowane rozkłady.
– Ja myślałem, że właśnie tak będzie. Ale statystyki mnie zaskoczyły – mówi Arkadiusz Góral. O ile połączenie ze Skarżyskiem faktycznie jest mało popularne, bo w ciągu pierwszego miesiąca sprzedało się na nim niewiele ponad 400 biletów, o tyle już pociąg do Łodzi cieszy się dużym zainteresowaniem. Na tej trasie, z samych Końskich, sprzedało się 9300 biletów.
To, że raz wygaszony popyt na transport publiczny można odbudować, pokazuje też przykład koneckich autobusów. W 2020 roku gmina uruchomiła kilka połączeń do pobliskich miejscowości. Żółto–czerwone busy jeżdżą regularnie i zatrzymują się w nowym centrum przesiadkowym.
- Od marca 2020 roku ta komunikacja ruszyła w pełnym zakresie, ale już wcześniej robiliśmy próby korzystania z programu PKS Plus. Te przewozy były organizowane autobusami szkolnymi, którymi dysponowaliśmy. Niestety, zaraz po uruchomieniu pełnej siatki połączeń przyszła pandemia, zamknięto szkoły i nastąpiło tąpnięcie zainteresowania komunikacją publiczną, nawet w pewnym momencie musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy nie zawiesić tych kursów, skoro autobusy wożą powietrze – mówi Krzysztof Obratański.
– Ale okazało się, że opłata za wozokilometr dla operatora w zasadzie pokrywa jego koszty. Operator był gotów poczekać na zyski ze sprzedaży biletów. Mieliśmy wsparcie z programu PKS Plus, więc dla nas to też było niskokosztowe. Uznaliśmy, że warto ludzi przyzwyczaić do tego, że te autobusy są czymś, co zostanie na stałe. W zeszłym roku do października mieliśmy sprzedanych około 80 tys. biletów jednorazowych. Jeśli dołączymy bilety miesięczne to okaże się, że autobusem, przynajmniej raz, przejechało 150 tys. ludzi – dodaje.
Malowanie trawy na zielono
12 grudnia, o godz. 4.44, z peronu w Końskich odjechał pociąg do Skarżyska Kamiennej. Pierwszy po 12 latach. Po cichu, bez wielkich uroczystości i wiwatów.
Na te było trzeba poczekać do następnego dnia, kiedy to na koneckim przystanku kolejowym pojawili się przedstawiciele rządu, którzy w blasku fleszy witali powracającą do miasta kolej.
- To bardzo ważny dzień dla Końskich, dla Tomaszowa Mazowieckiego, ale przede wszystkich dla wielu białych plam na mapie komunikacyjnego wykluczenia w Polsce. To wykluczenie takich miast, jak Rypin, Jelczy czy Końskie było najbardziej widoczne. 12 lat temu ze stacji Skarżysko-Kamienna do Tomaszowa odjechał ostatni pociąg osobowy, bo się nie opłacało. Historia źle się obeszła z mieszkańcami takich małych miejscowości w całym kraju. Doprowadzono do likwidacji małych linii kolejowych i zmuszono, aby na własną rękę dojeżdżali do pracy i szkoły. teraz się to zmieniło. Końskie są symboliczne – mówił wiceminister infrastruktury Grzegorz Witkowski.
- Jeszcze niedawno ten dworzec był okazją do kpin i żartów, a teraz jest symbolem spełnionych obietnic – mówił z kolei wiceminister spraw zagranicznych i świętokrzyski poseł Piotr Wawrzyk.
Obraz dworca, o którym mówił wiceminister, jest podobny do koneckiego rozkładu jazdy pociągów. Z daleka może wydaje się majestatyczny, ale gdy podejdziemy bliżej okazuje się, że czegoś w nim brak.
Na przykład farby. Budynek pomalowano tylko od strony peronów, tak, aby dobrze wyglądał w telewizji. Jest opuszczony, drzwi i okna są zamurowane a na ścianach (tych niepomalowanych) wisi napis "do wynajęcia".
Plac przed dworcem, na którym zatrzymywały się kiedyś autobusy, stoi pusty. Pomiędzy płytami chodnikowymi rosną chwasty, metalowe słupki, na których kiedyś wisiały rozkłady, jazdy są przerdzewiałe i wykrzywione. Obrazu dopełnia kilka zrujnowanych budek, w których w latach świetności koneckiej komunikacji sprzedawano lody i kawę.
– Gmina chciała ten teren odkupić od PKP, ale zażądano za niego bardzo wysokiej ceny. Później okazało się, że został sprzedany prywatnemu inwestorowi za nieco ponad 300 tys. złotych – opowiada burmistrz. – Nabywca z kolei nie chciał go Gminie odsprzedać. Był za to zainteresowany zmianą planu zagospodarowania przestrzennego, bo chciał tam postawić supermarket, na co się oczywiście nie zgodziliśmy.
Negocjacje trwają, ale na razie plac jest pusty i nie wiadomo kiedy to się zmieni.
Piłka w grze
Słowa Grzegorza Schetyny o wyborach, które wygrywa się w Końskich, wziął sobie do serca nie tylko Andrzej Duda. Małe miasteczko na Kielecczyźnie już raz stało się piłką w politycznej grze. Niedługo zapewne znów wpadnie do jednej z bramek – w 2023 roku odbędą się wybory parlamentarne. Kampania już trwa.
– Praktycznie każdy lider polityczny tutaj już był. Wcześniej przez lata może ktoś czasem przyjechał przed wyborami. Podejrzewam, że za chwilę znów przyjadą, raczej nikt sobie nie odpuści – mówi Arkadiusz Góral.
Niedawno z okazji do zagrania Końskimi w wyborczą grę skorzystał Szymon Hołownia, który przyjechał do miasta i rozmawiał z jego mieszkańcami. Głównie o Polskim Ładzie i inflacji, czyli tematach dominujących ostatnio w debacie publicznej.
"Wielu konecczan, zwłaszcza w wieku emerytalnym, przypisywało liderowi Polski 2050 wykonywane dwie kadencje wstecz, czyli około ośmiu lat temu, działania ekipy związanej z Platformą Obywatelską. Wśród nich był między innymi konecki radny Marek Kozerawski" – czytamy w relacji ze spotkania, opublikowanej przez portal TKN24.
Relikwia św. Dudy
Politycznie rozgrywane są także rekwizyty kojarzące się z pamiętną wizytą Andrzeja Dudy w Końskich.
Ławka, na której prezydent podpisywał ustawę (prawdopodobnie wypożyczona z II LO w Końskich), stała się elementem niewielkiej wystawy w budynku koneckiego starostwa.
– Tekst o tej ławce był jednym z najchętniej czytanych artykułów w historii naszego serwisu – mówi Arkadiusz Góral. – Napisaliśmy go w czwartek, około 17.00. W sobotę była cisza wyborcza, więc media głównego nurtu nie zdążyły go podchwycić przed wyborami.
Zrobiły to później. Przez kilka dni z "ołtarzyka" poświęconego prezydentowi śmiała się niemal cała Polska. A Końskie zyskiwały na rozpoznawalności.
– Niezależnie od anturażu sam fakt przywrócenia komunikacji publicznej do Końskich jest odbierany pozytywnie. Również przez tych, którzy nie są zwolennikami prezydenta Dudy czy jego środowiska politycznego – mówi Krzysztof Obratański. – A sama rozpoznawalność, jaką miasto dzięki temu zyskało, wyjdzie mu, mam nadzieję na dobre. Już widzimy wzrost zainteresowania Sielpią. Przyjeżdżają nawet osoby z Pomorza, czy z Elbląga.
***
– Pamiętajcie, że na kasie może stanąć każdy poza osobą pracującą przy wejściu – słyszę z telefonu pasażerki obok, jadącej do Łodzi. Bierze udział w szkoleniu online dla pracowników sklepu odzieżowego.
Ponad połowa miejsc jest zajęta. Ktoś jedzie do pracy, ktoś na uczelnię. Agata, studentka anglistyki, miała w poniedziałek i wtorek zajęcia zdalne. W środę wraca od rodziny, którą odwiedziła w Końskich.
– Dużo ludzi? Proszę pana, dzisiaj to właśnie jest mało. Ten pociąg to nieraz pełny jedzie – mówi konduktor.
W Końskich nieśmiało mówi się, że może teraz, jak już jest kolej i w wielu miejscach można pracować zdalnie, ludzie będą wracać.
– Jak ktoś lubi spokój, to jest dobre miejsce – mówi Arkadiusz Góral. – Ja wróciłem.