Praca na czarno w ministerstwie sprawiedliwości
Praca jest, tylko że na czarno! To już wiemy, sprawdziliśmy to w wielu firmach. Ale ręce nam opadły, gdy taką „lewiznę” dostaliśmy na budowie zleconej przez... resort sprawiedliwości. Nasz dziennikarz wcielił się w rolę poszukującego pracę tynkarza i trafił pod ministerialny budynek, który ma odnawianą elewację. Na umowę nie miał żadnych szans, ale na ścianę mógł wejść nawet z marszu! Bez ubezpieczenia, bez przeszkolenia...
24.09.2013 07:16
Przeglądamy ogłoszenia. Szukają ludzi na budowę. Dzwonimy. Robota jest dla tynkarza, trzeba przyjść na spotkanie, dogadamy wtedy szczegóły. Nasz dziennikarz wybiera się na rozmowę z pracodawcą... - Robiłeś już przy tym? To od kiedy byś chciał zacząć, ciuchy jakieś masz? - zapytał jeden z budowlańców widząc naszego dziennikarza. - To jutro bym cię już wpuścił na tę ścianę - usłyszał po chwili reporter Faktu.
Robota była od ręki! A robotnicy szybko zaczęli opowiadać "nowemu" o stawkach, o czasie pracy, przerwach. Zdradzili też że... remontują budynek ministerstwa sprawiedliwości, więc potrzebne będą przepustki od ochrony. A co z umową o pracę? No, z tym był problem...
- Nie, na razie nie, na razie zobaczymy. Nooo... chłopaki też nawet robią z nami już ponad 3-4 miesiące i... - nasz "szef" wił się jak piskorz. Ale zapewnił, że nikt nikogo tu nie oszuka. Może na wypłatę szansa była, ale to wszystko. Przecież zatrudnionego na czarno tynkarza nie obejmuje żadne ubezpieczenie zdrowotne, a praca jest na... wysokości. Co w razie wypadku, czy pracodawca umyje ręce? I to wszystko pod okiem urzędników ministerstwa sprawiedliwości! To nawet tam lekceważą przepisy?
Dziś w Fakcie polecamy też: Śrutwa dla Faktu: Niektórzy nie radzą sobie z presją!