Pszczelarze chcą dopłat za zapylanie. W USA "wypożyczalnie pszczół" to duży biznes
Pszczoły zapylają rośliny, taka kolej rzeczy – uważają rolnicy. Z kolei pszczelarzom nie podoba się, że inni korzystają z pracy pszczół i nic za to nie płacą. Wystąpili do ministra środowiska z wnioskiem o dopłaty za zapylanie roślin.
09.07.2020 | aktual.: 09.07.2020 20:22
Pszczoły wykonują swoją pracę za darmo. Obowiązkowość jest wpisana w ich DNA i żadne dni wolne nie wchodzą w grę. I dobrze, bo jak by wyglądał świat, gdyby pszczoły zastrajkowały, wiedzą już dzieci, które obejrzały "Film o pszczołach" z 2007 r. Niby animacja, a jednak wizja świata, w którym ludziom w oczy zagląda głód, bo pszczoły nie zapylają roślin, jest bardzo sugestywna.
Albertowi Einsteinowi przypisuje się następujące słowa: "Jeśli z Ziemi zniknie pszczoła, człowiekowi pozostanie tylko parę lat życia; nie ma więcej pszczół, nie ma więcej zapylania, nie ma więcej roślin, nie ma więcej zwierząt, nie ma więcej ludzi…".
O ile pszczoły za swoja pracę nie wystawią nam rachunku, to pszczelarze już owszem. Polski Związek Pszczelarski w czerwcu zwrócił się do ministra środowiska z prośbą o rozważenie wprowadzenia dopłat dla pszczelarzy.
Hodowcy doszli do wniosku, że powinni otrzymywać ekwiwalent finansowy za pracę pszczół w procesie zapylania.
Brzmi kuriozalnie? Liczby sprowadzają nas na ziemię: pracę jednej pszczelej rodziny przy zapylaniu upraw w UE ocenia się na 1070 euro rocznie (ok. 4800 zł). Korzystają rolnicy, a pszczelarze nic z tego nie mają. Oczywiście, zarabiają na sprzedaży miodu i wosku, ale uznali, że skoro z pracy pszczół korzysta tylu ludzi dookoła, to powinni mieć coś z tego tytułu.
Na wyobraźnię polskich pszczelarzy działają opowieści ich kolegów po fachu z USA. Z powodu nadużywania nawozów i innych środków chemicznych w rolnictwie, w Stanach kilometrami ciągną się tereny, na których nie ma pszczół. Dość powiedzieć, że zaraz po II wojnie światowej liczbę uli za oceanem szacowano na 5 mln, dziś są ich zaledwie 2 mln.
W tej sytuacji pszczoły wypożyczane są do regionów, w których ich brakuje. Komercyjni pszczelarze podróżują po całym kraju ze swoimi ulami, rozstawiają je na pewien czas, a później udają się do kolejnego miejsca.
Branżowy "Portal Pszczelarski" informuje, że największe zapotrzebowanie na pszczoły jest w Kalifornii, a większość pszczelarzy w całych Stanach Zjednoczonych współpracuje właśnie z producentami migdałów właśnie w tym stanie.
Pieniądze ze sprzedaży miodu nie wystarczają
Polscy pszczelarze uznali, że to nie w porządku, że w Polsce traktujemy obecność pszczół jako coś oczywistego i danego raz na zawsze. Skoro w USA trzeba za ich usługi płacić, to nie ma powodu, by o podobnym systemie nie pomyśleć i u nas.
Wprawdzie pszczelarze otrzymują refundacje w ramach Krajowego Programu Wsparcia Pszczelarstwa – mogą je przeznaczyć np. na zakup leków do zwalczania warrozy, zakup królowej, bez której nie może istnieć żaden ul i zakup sprzętu pszczelarski. Pszczelarze skarżą się jednak, że pomoc ta nie jest wystarczająca.
Tak problem opisuje serwis "Ceny Rolnicze": "Współczesnemu pszczelarstwu potrzebny jest spójny system udzielania pomocy finansowej na inwestycje, który będzie chronił pszczelarzy przed bankructwem w latach słabych zbiorów miodów, a takie będą się zdarzały z uwagi na zmiany klimatu, oraz zapewni środki na szybszą odbudowę pasiek po stratach spowodowanych przez klęski żywiołowe i nieumiejętne stosowanie chemii w rolnictwie".
Pszczelarze zwracają uwagę, że susze, przymrozki, podtopienia powodują szkody nie tylko u rolników, lecz i u nich. Tymczasem w takich sytuacjach na pomoc mogą liczyć rolnicy, a pszczelarze są pominięci.
Pszczelarze czekają na stanowisko ministra środowiska.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.