Tysiąc złotych emerytury dla każdego od Morawieckiego. Szybka i ostra odpowiedź Rafalskiej
Plany emerytury obywatelskiej wcale nie zostały odłożone do lamusa. ZUS przygotowuje kształt nowego systemu. Popierają go wicepremierzy: Mateusz Morawiecki oraz Jarosław Gowin. Jednak minister Elżbieta Rafalska dementuje informacje o programie 1000+. Eksperci twierdzą jednak, że przed emeryturą uciec się nie da.
15.09.2017 | aktual.: 16.09.2017 09:21
aktualizacja 13:45
Planowane na przyszły rok przekazanie środków z OFE na indywidualne konta może być zalążkiem powstania zupełnie nowego systemu emerytalnego w Polsce. Systemu opartego na pięciu filarach, z czego państwo zapewniałoby zaledwie część wypłaty i to niekoniecznie największą. Do takich informacji dotarła "Gazeta Wyborcza".
Jak podaje, na zlecenie premier Beaty Szydło ZUS przygotował zarys nowego systemu emerytalnego, który będzie poddany pod dyskusję.
Zaprzeczyła temu minister rodziny i pracy. - Nie trwają żadne prace nad obywatelskimi emeryturami - oświadczyła Elżbieta Rafalska.
- Moment opublikowania opartego na nieprawdziwych informacjach artykułu uważam za nieprzypadkowy. Ukazuje się on w momencie, gdy setki tysięcy ubezpieczonych, którzy od 1 października będą mogli skorzystać z prawa do emerytury w wieku 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn, podejmują decyzje o zakończeniu aktywności zawodowej. Straszenie przyszłych emerytów niższą, jednakową dla wszystkich kwotą emerytury, może wpływać na podejmowanie przez nich niekorzystnych finansowo indywidualnych decyzji - oceniła pani minister.
Jak można wyczytać pomiędzy wierszami z wypowiedzi pani minister, sytuacja, gdy wielu ludzi skorzysta z przywróconego niższego wieku emerytalnego, nie jest traktowana, jako coś korzystnego. Choć Rafalska twierdzi, że jej resort nad emeryturą obywatelską nie pracuje, zobaczmy jednak, jak by miało to wyglądać. Według propozycji ujawnionych przez "GW", zakładając, że to naprawdę dzieło wyprodukowane w ZUS, tzw. "zielona księga" prezentuje system oparty na 5 filarach.
Pierwszy filar to emerytura minimalna 1 tys. zł brutto, czyli 854 zł netto, zapewniona przez państwo, czyli tzw. obywatelska. Równa dla każdego i prawdopodobnie finansowana z podatków, niewykluczone, że z jakiegoś stałego "podatku solidarnościowego". Kosztowałaby państwo około 9 mld zł miesięcznie i pewnie byłaby waloryzowana o inflację.
Drugi - emerytura związana z pracą. Tak jak dziś odkładalibyśmy składki, ale mniejsze. Zamiast około 20 proc. pensji - byłoby to 10 czy 5 proc. Utrzymanie tego filaru oznacza, że państwo nie wycofuje się całkiem ze starego systemu i związanych z nim kosztów (m.in. administracja w ZUS, koszty monitorowania wielkości składek), a jedynie zmniejsza go o połowę lub trzy czwarte.
Trzeci filar - to pracownicze programy emerytalne (PPE). Każdy zakład pracy miałby odkładać część pieniędzy na emerytury swoich pracowników i oddawać je w zarządzanie prywatnych funduszy emerytalnych.
Czwarty filar to Indywidualne Konta Emerytalne (IKE) i Indywidualne Konta Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE). Trafią tam pieniądze z OFE (75 proc. obecnych środków) i ludzie będą mogli je inwestować, np. w fundusze inwestycyjne, na giełdzie, czy w obligacje państwowe.
Piąty filar - według ZUS to "zabezpieczenie oparte na silnej rodzinie lub innych indywidualnych formach oszczędzania".
Podsumowując, z państwowego systemu pozostaną dwa filary - jeden to tysiąc złotych finansowane prawdopodobnie z podatków, drugi polegający jak obecnie na wpłacaniu składki, tyle że co najmniej o połowę mniejszej. To zmniejszałoby zobowiązania państwa w przyszłości w porównaniu z obecnym systemem. Pozostała część to już emerytury prywatne z zakładów pracy i kont indywidualnych.
Gwiazdowski: Za 20 lat gwarantuję, że i drugi filar okaże się niepotrzebny
Obraz nowego systemu emerytalnego, jaki wyłania się z przedstawionych planów, idzie w kierunku propozycji Centrum im. Adama Smitha sprzed czternastu lat, bazującym na systemie kanadyjskim i nowozelandzkim. Robert Gwiazdowski, jeden z jego twórców i były przewodniczący rady nadzorczej ZUS, wskazuje, że z pięcioma filarami może być tak jak z podatkiem od sieci handlowych. Pozostawienie wadliwego elementu wywraca sens zmiany.
- To jest propozycja w tym kierunku, do którego w końcu i tak dojdziemy. My mówiliśmy w Centrum im. Adama Smitha w 2003 r. - nie ma ucieczki od emerytur obywatelskich. To nas wyśmiewano. Teraz się okazuje, że jest pierwszy filar "obywatelski" - zauważa Gwiazdowski w rozmowie z Wirtualną Polską.
Gwiazdowski wskazuje, że według symulacji, około 2050 roku trzy czwarte emerytów w obecnym systemie dostawałoby, bez podwyższania składek, emeryturę niższą niż najniższa przewidziana obecnie w ustawie. Skarb państwa musiałby dopłacać, żeby emeryturę najniższą w ogóle wypłacić. Pozostała jedna czwarta emerytów będzie miała szanse na emeryturę - uwaga - o średnio 70 zł wyższą od minimalnej.
- Drugi filar w takim kształcie jest absurdalny - dodaje. - Może dać jednej czwartej ludzi na emeryturze średnio 70 zł więcej miesięcznie od emerytury minimalnej. Po co utrzymywać cały system, żeby garstka miała tylko trochę więcej? - pyta.
Dodał, że korzyścią państwowej emerytury obywatelskiej i tylko takiej (czyli bez drugiego filaru) byłoby, że w ZUS nie musiałoby pracować 45 tys. ludzi jak obecnie, a tylko 45 osób, by wypłacać stałą kwotę dla wszystkich osób. System informatyczny ZUS może być wykorzystany do obsługi administracji skarbowej. Przy proponowanym drugim filarze wszystko musi zostać po staremu, czyli koszt systemu nie tylko dla państwa, ale i dla firm (koszty księgowości) się utrzymają.
- Skończy się tak ja z podatkiem sklepowym - podsumowuje. - Podatek sklepowy został wprowadzony na podstawie naszego pomysłu podatku przychodowego. PiS de facto wprowadził jednak podatek przychodowy od sklepów, ale nie od wszystkich, tylko niektórych i nie zamiast CIT, tylko obok. To "ulepszanie" skończyło się, jak się skończyło - zauważa.
- Za dwadzieścia lat, gwarantuję, że sprawdzi się teza, że i drugi filar jest niepotrzebny. Przypominam, że drugim filarem były niedawno OFE. W nowym kształcie drugim filarem będzie ZUS. Emerytury to nie podwyższy - podsumowuje.
Na marginesie - system bez składek zależnych od wynagrodzenia już w Polsce obowiązuje - w przypadku sędziów, o czym przypomina Andrzej Sadowski z CAS na Twitterze.
Morawiecki i Gowin są za
- Za kilka lat może przejdziemy na system emerytur obywatelskich - zapowiadał już w listopadzie ub.r. wicepremier Mateusz Morawiecki w programie "Fakty po Faktach". Dodawał przy tym, że w systemie zachowany ma być "komponent solidarnościowy". Chodzi zapewne o wymieniony wyżej drugi filar.
Ma w swoich planach zresztą wsparcie drugiego wicepremiera - Jarosława Gowina.
- Na dłuższą metę obecny system emerytalny jest dysfunkcjonalny. Ja mam trójkę dwudziestoparoletnich dzieci i żadne z nich nie wierzy w to, że kiedyś będzie dostawało emeryturę z ZUS - powiedział pod koniec ub.r. w wywiadzie dla "Super Expressu". - Dlatego z zachowaniem praw nabytych, moim zdaniem, trzeba będzie w przyszłości, nie w tej kadencji, być może nie w następnej, ale w ciągu najbliższej dekady przejść na system emerytur obywatelskich - powiedział wtedy.
Dwóch wicepremierów jest za, minister Rafalska przeciw - zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Przestarzały XIX-wieczny system
Upadłość jest niestety zaszyta w kształt obecnego systemu emerytalnego. Wprowadzony przez Bismarcka w XIX wieku model opierał się na założeniu, że do emerytury dożywa niewielu, a rodzi się więcej ludzi niż umiera.
W dzisiejszych czasach dzięki postępowi w lecznictwie i lepszemu żywieniu ludzie żyją coraz dłużej, a jednocześnie rodzi się coraz mniej dzieci. Mamy od ponad dwudziestu lat regres naturalny. Po prostu preferencje się zmieniły, a do tego szeroko dostępna antykoncepcja umożliwia decydowanie "rodzić, czy nie". System XIX-wieczny okazuje się przestarzały, a wręcz niebezpieczny.
Polska jeszcze przez kilka lat będzie w dość komfortowej sytuacji, bo na rynku pracy jest wciąż wiele osób. Regres demograficzny zaczął się dopiero w latach 90. ubiegłego wieku. Ale co mają powiedzieć tacy Niemcy, gdzie więcej umiera niż się rodzi już od początku lat 70.? O wynikach wyborów decydują już teraz staruszkowie w wieku 70 lat i wśród wyborców stanowią obecnie aż 20 proc.
Taka proporcja konserwuje system i doprowadza do sytuacji bez wyjścia. Sprowadzanie imigrantów na masową skalę jest po prostu jednym ze sposobów ratowania przed bankructwem w przyszłości. O ile ci będą chcieli pracować.
500+ sytuacji nie uratuje
Nie łudźmy się, nie inaczej będzie u nas. Pracuje obecnie 16,5 mln ludzi, a emerytów i rencistów jest 8,9 mln. Te proporcje z roku na rok będą się zmieniały na niekorzyść systemu. Już za pięć lat w wieku poprodukcyjnym ma być o milion osób więcej niż obecnie i odpowiednio mniej pracujących. W ciągu kolejnych dziesięciu lat system będzie musiał udźwignąć utrzymanie jednego miliona emerytów więcej. W 2030 r. około 14 mln pracujących będzie musiało zarobić na prawie 11 mln emerytów.
Do tego dzieci rodzi się o wiele za mało, mimo 500+ i innych rządowych programów. W pierwszym półroczu b.r. przyszło na świat o prawie 15 tys. dzieci więcej niż rok wcześniej. Da to nieco ponad 400 tys. urodzeń rocznie - to za mało, by uratować system.
Ratunkiem może być przesuwanie wieku emerytalnego, co zrobił rząd Tuska. Tyle że myśląc realnie - do którego roku życia człowiek tak naprawdę da radę wydajnie pracować? I czy w systemie emerytalnym chodzi naprawdę o to, żeby zmuszać 70-latków do pracy?
Większość ze starszych ludzi pewnie i tak poszłaby na zasiłki i kosztowała państwo może mniej niż emeryci, ale i tak ogromne kwoty. W utrzymaniu systemu pomaga oczywiście zwiększanie produktywności, nowoczesność zakładów pracy, co da większe wpływy z podatków. Tyle że to nie wystarczy przy tej skali kosztów.
Problem jest bardzo poważny. Żeby nie być zmuszonym do drastycznych posunięć i importowania milionów ludzi z Afryki, gdzie kobiety biją światowe rekordy urodzeń, lepiej pomyśleć, jak zmienić system, póki jest na to czas.
Minister Rafalska twierdzi jednak, że systemowi bankructwo w ogóle nie grozi. - Nie jest prawdą, iż system emerytalny bankrutuje. W efekcie podejmowanych przez Rząd działań porządkujących rynek pracy sytuacja finansowa Funduszu Ubezpieczeń Społecznych jest najlepsza od wielu lat - podała w komunikacie do mediów.
Kasa ZUS jest pusta
Być może sytuacja w FUS jest najlepsza od lat, co i tak nie zmienia faktu, że tragiczna. To, co wpływa ze składek pracujących, natychmiast jest wypłacane na bieżące emerytury i renty. W tym roku Fundusz Ubezpieczeń Społecznych ma owszem dobre wyniki, bo bezrobocie spada i pensje rosną, ale i tak jest konieczność dotacji kwotą około 40 mld zł z budżetu, a fundusz będzie jeszcze na minusie 4 mld zł - czyli razem 44 mld zł trzeba dołożyć do wypłat. Doliczając do tego dotację do KRUS 17 mld zł, razem mamy 61 mld zł.
Za pięć lat, gdy pojawi się kolejny milion emerytów, będzie to minimum 68 mld zł dziury w systemie, a za piętnaście lat 75 mld zł rocznie! 14 mld zł więcej niż obecnie, czyli cały efekt uszczelniania VAT przez obecny rząd pójdzie na wypłaty dla emerytów. Nie mówiąc o tym, że rok po roku później będzie jeszcze gorzej, a składek i podatków od pracujących będzie ubywać.
To zmusi do cięć emerytur, podwyższania wieku emerytalnego, a wreszcie do podwyższania wpływów z podatków tylko celem wypłat świadczeń, albo do importu siły roboczej. Chyba że wcześniej zmienimy system emerytalny i zaufamy, że ludzie sobie sami potrafią oszczędzać na starość, podczas gdy państwo zapewni tylko minimum egzystencji.