Za drzwiami szkoły katolickiej. "W szkole panuje większa dyscyplina, są wspólne modlitwy, ale to żadna sekta", mówi mama gimnazjalisty

Mundurki, msze święte, modlitwa przed lekcją i duża dyscyplina – to najpopularniejsze skojarzenia ze szkołami katolickimi. Do tego pewna elitarność, bo za naukę trzeba płacić. Sprawdzamy, co jeszcze odróżnia je od szkół publicznych i czym kierują się rodzice, którzy decydują się na wysłanie dzieci do placówek katolickich.

Za drzwiami szkoły katolickiej. "W szkole panuje większa dyscyplina, są wspólne modlitwy, ale to żadna sekta", mówi mama gimnazjalisty
Źródło zdjęć: © East News
Martyna Kośka

02.09.2018 | aktual.: 02.09.2018 21:37

Inauguracyjny dzwonek zabrzmi w tym roku 3 września. Prawie 5 milionów uczniów zasiądzie w szkolnych ławach. 60 tysięcy przekroczy próg szkół katolickich, czyli 2,5 proc. wszystkich szkół w Polsce.

Obecnie placówek katolickich jest 608, ale ta liczba systematycznie wzrasta. W roku szkolnym 1990/1991 działała zaledwie jedna taka szkoła podstawowa oraz 18 liceów. W 2014 r. liczba ta wzrosła do 598 (196 szkół podstawowych, 203 gimnazja, 135 liceów ogólnokształcących, 50 szkół różnych typów: zawodowych, techników, dla młodzieży wymagającej specjalnych metod pracy oraz 14 specjalnych - dla uczniów z dysfunkcjami rozwojowymi).

Siła szkół katolickich wcale nie leży jednak w ich masie. Bo choć liczebnie giną w morzu „zwykłych” szkół, to okupują wysokie miejsca we wszelkiej maści rankingach najlepszych szkół czy placówek, z których wywodzi się najwięcej olimpijczyków. Co roku Fundacja Perspektywy przygotowuje ranking najlepszych liceów w kraju. W zestawieniu z 2017 r. na 400 ujętych w nim szkół około 50 to szkoły prowadzone przez Kościół lub związane z nim podmioty.

Mówi się o nich "szkoła dla elit pod auspicjami Opus Dei"

Szkołami, które najbardziej rozpalają wyobraźnię, od lat pozostają placówki prowadzone przez Stowarzyszenie „Sternik”. W powszechnej świadomości funkcjonują jako szkoły dla elit, bo dzieci posyłają do niej prominentni politycy (w przeszłości np. Roman Giertych i Radosław Sikorski) i biznesmeni. Drugim, co buduje aurę tajemniczości, są powiązania z Opus Dei, do którego mieli należeć założyciele Stowarzyszenia, które w 2004 r. uruchomiło pierwszą szkołę.

- Z tezą, że to szkoła Opus Dei, to klasyczne nieporozumienie, z którym nie ma już chyba sensu walczyć – mówi Piotr Wysocki, członek Rady Stowarzyszenia Sternik.

Wątek Opus Dei nie jest zmyślony, ale w rzeczywistości było inaczej. Wysocki wyjaśnia, że działający w Stowarzyszeniu rodzice poprosili w 2004 roku prałaturę Opus Dei o objęcie opieką duszpasterską nowo powstających placówek – i to wszystko. Tak też się stało. Księża Opus Dei jako kapelani szkół są do dyspozycji rodziców, uczniów i nauczycieli, którzy mogą szukać u nich wsparcia i porady. Odprawiają też w szkolnych kaplicach codzienne msze, ale udział w nich nie jest dla nikogo obowiązkowy.

Szkoła jest otwarta nie tylko dla katolików. Religia nie stanowi kryterium przyjęcia, ważne jest natomiast, by rodzice akceptowali, że szkoła odwołuje się do systemu wartości katolickich.

- Między placówką a rodzicami dochodzi do pewnego rodzaju kontraktu. Chcemy, by mieli świadomość, że zetkną się tu z określonymi wartościami – wyjaśnia Wysocki.

Rekrutacja odbywa się na kilku poziomach. Najważniejsza jest rozmowa, w której uczestniczy oboje rodziców.
- Jasno mówimy o fundamentalnych zasadach. Po pierwsze, szkoła nie zastępuje rodziców w wychowaniu, to zadanie rodziców. Zapewniamy przy tym, że nie chcemy zepsuć tego, co przez dotychczasowe lata wypracowali rodzice – deklaruje.

Jeszcze kilkakrotnie w trakcie rozmowy podkreśla, że w "Sterniku" panuje przekonanie, że "dzieci wychowywane, a nie tylko kształcone, osiągają lepsze wyniki edukacyjne niż dzieci pozostawione same sobie".

Model szkoły w ogóle zakłada duże zaangażowanie rodziców. Nie ma tu klasycznych wywiadówek, czyli jednoczesnego spotkania z kilkudziesięciorgiem rodziców – zamiast tego trzy razy do roku odbywają się indywidualne spotkania, na które przychodzi oboje rodziców. A jeśli jednego z rodziców nie ma?

Przed kilkoma laty Przemysław Wipler, wtedy poseł PiS, pochwalił się, że zapisał swoje dzieci do przedszkola i szkoły, w których uczą się wyłącznie dzieci z pełnych rodzin. Chodziło właśnie o szkołę prowadzoną przez Stowarzyszenie "Sternik". W sieci zawrzało i pojawiły się pytania, czy potomstwo rozwiedzionych rodziców to gorszy sort, który nie zasługuje na to, by oddychać tym samym powietrzem co dzieci, których rodzice tworzą harmonijny heteroseksualny związek.

Czy dziecko wychowywane przez samotną matkę nie jest godne mundurka szkoły w Józefowie?
Piotr Wysocki przekonuje, że rodzice nie muszą być małżonkami w świetle prawa kościelnego, ale ważne, by mieli "uregulowaną sytuację małżeńską", czyli przynajmniej ślub cywilny.

- Ojciec ma kluczowe znaczenie w procesie wychowania. Jest ważniejszą figurą, ale też jest dla dziecka bardziej interesujący niż matka, której poglądy są dziecku znane – wyjaśnia Wysocki i zapewnia, że spostrzeżenia członków Stowarzyszenia są zbieżne z poglądami psychologów.

Poza tym szkoła organizuje wiele aktywności, które angażują ojców, więc dzieci, które nie mają z nimi kontaktu, czułyby się wykluczone.

Można się z tym nie zgadzać, ale kto chce wysyłać dziecko do "Sternika", musi akceptować zasady.

Mundurek zaciera różnice

W szkołach "Sternika" nie ma koedukacji. Dziewczynki uczą się w Józefowie, chłopcy w Międzylesiu. Koedukacyjne są natomiast przedszkole i żłobek "Sternika" także działające w Józefowie.

Porządek dnia nie odbiega od planu zajęć w innych szkołach. Msze są, ale nieobowiązkowe. Dzieci noszą mundurki (najmłodsi chłopcy szare spodnie i czerwone koszulki polo, dziewczynki białe koszulki polo, spódniczki i granatowy sweterek. Po rozpoczęciu liceum chłopcy zakładają klasyczne koszule - błękitne lub białe).

Noszenie mundurków ukrywa status materialny, dzięki czemu biedniejsze dzieci nie czują się wykluczone. Bo w placówkach "Sternika" spotykają się i dzieci zarabiających tysiące złotych biznesmenów, i klasy średniej, i pracowników fizycznych.

W najdroższych szkołach prywatnych (np. Międzynarodowej Szkole Amerykańskiej w Warszawie) za rok nauki trzeba zapłacić ok. 50 tys. zł rocznie. Cennik "Sternika" to w porównaniu z nimi wręcz oferta promocyjna. Miesiąc nauki w szkole podstawowej i gimnazjum kosztuje 1290 zł (tyle samo przedszkole), liceum jest tańsze – 900 zł. To podstawowy cennik, bo są też zniżki dla rodzeństw (większość szkół katolickich promuje finansowo naukę wszystkich dzieci w rodzinie w tej samej placówce) oraz dzieci znajdujących się w najtrudniejszej sytuacji finansowej. Kilkoro dzieci nic nie płaci za naukę, a pieniądze pochodzą z funduszu, do którego dorzucają się chętnie lepiej uposażeni rodzice.

Kiedyś zasadą było, że oprócz opłaty wstępnej i miesięcznego czesnego rodzice musieli wykupić także udziały w spółce. Media przed kilkoma laty donosiły, że sięgały one nierzadko kilkudziesięciu tysięcy złotych. Wysocki zapewnia, że konieczności zakupu udziałów już nie ma, a te wniesione w przeszłości są systematycznie zwracane.

Dla jednych wartości, dla innych dyscyplina

- Nie kierowałam się "katolickością" placówki. Ważniejsze były dla mnie dyscyplina – ale w rozsądnych granicach, wysoki poziom nauczania i bezpieczeństwo, jakie zapewnia szkoła. Część rodziny odradzała wybór. "Dziecko będzie musztrowane, nie nauczy się podejmowania samodzielnych decyzji" – straszyli – opowiada Agata, której syn przez trzy lata uczył się u łódzkich Salezjanów.

Koronny argument, który przytaczali przeciwnicy, dotyczył jednak czegoś innego: że w takiej placówce (którą najbardziej nieprzekonani nazywali „wylęgarnią ministrantów”) "zrobią Adasiowi wodę z mózgu", że stanie się żarliwym katolikiem pozbawionym umiejętności krytycznego myślenia.

- O szkołach katolickich krąży wiele niesympatycznych stereotypów, ale zwykle są to opinie ludzi, którzy się z nimi nie zetknęli – wyjaśnia Agata. Jej syn ostatecznie ukończył katolickie gimnazjum, ale liceum wybrał już świeckie.

Obraz
© East News | MAREK LASYK/REPORTER

Powodem zmiany szkoły nie było rozczarowanie, ale przekonanie zarówno rodziców, jak i syna, że fajnie było doświadczyć, czym jest szkoła katolicka – zwłaszcza w okresie, w którym w młodym człowieku jest najwięcej buntu, który należy jakoś katalizować – ale czas już wrócić do bardziej egalitarnej szkoły, w której nastolatek zetknie się z kolegami pochodzącymi z różnych środowisk.

Bo o ile rejonowa podstawówka to konglomerat dzieci reprezentujących różne grupy, to uczniowie w szkołach katolickich są do siebie bardzo podobni. I dobrze to, bo zazwyczaj ludzie lepiej czują się w towarzystwie osób podobnych do siebie, i źle jednocześnie, bo uniemożliwia młodym ludziom poznanie rówieśników, którzy wyznają inne wartości.

A dziecko powinno czasem i pobawić się z urwisami z osiedla, i odwiedzić kolegę, którego rodzice prowadza jakiś szanowany biznes. Tak dla równowagi – uważa Agata i dlatego po trzech latach przygody z katolicką placówką Adam wrócił do szkoły publicznej.

Właśnie ta dyscyplina i wysoki poziom nauczania zdaje się przekonywać większość rodziców, którzy zdecydowali się na szkołę katolicką. "Za chuligaństwo, pijaństwo lub złamanie regulaminu szkoły - wyrzucają bez upomnienia. Zasady są rygorystyczne i jasne" – mówi Barbara, matka gimnazjalisty.

- Mam dwóch synów w tego typu szkole. Za szkołę płacimy prawie 1200 zł miesięcznie (na szczęście rodzeństwo może liczyć na zniżkę), nauka języków na tak wysokim poziomie, że nie trzeba płacić za prywatne kursy, do tego kółka zainteresowań. Szkoła wyeliminowała „rewię mody”, bo choć nie ma mundurków, to ujednolicono kolory i wzory ubrań. Do tego małe klasy i przestrzeganie zasad: żadnego oszukiwania, spisywania prac domowych – chwali krakowską szkołę pani Agata.

Bardzo podoba się jej to, że szkoła uczy odpowiedzialności za swoje czyny. Jeśli dziecko zostanie złapane na ściąganiu, musi liczyć się z tym, że zostanie mu to publicznie wypomniane na apelu. Przy drugim przewinieniu rodzice zostaną wezwani na rozmowę dyscyplinującą, a trzecia próba ułatwienia sobie sprawdzianu oznacza wyrzucenie ze szkoły.

- My nie jesteśmy jakoś bardzo wierzący, a chłopcy nie są przymuszani do religii. Wprawdzie modlą się codziennie rano, uczestniczą też w różnych uroczystościach kościelnych, ale nie mam wrażenia, że szkoła to jakaś sekta. Po prostu placówka z zasadami, o których każdy jest uczciwie informowany – dodaje.

Każda szkoła ma swoje mankamenty

Laura przez trzy lata uczyła się w salezjańskim gimnazjum w Łodzi. Podobało jej się podejście nauczycieli, którzy do uczniów podchodzili w sposób indywidualny i pomagali tym, którzy sobie nie radzili. Szkoła nie wymagała bardzo aktywnego uczestnictwa w życiu Kościoła (obowiązkowe msze odbywały się tylko na początku i końcu roku szkolnego, ale codziennie po pierwszej lekcji miała miejsce wspólna modlitwa), natomiast kto chciał ukończyć trzecią klasę, musiał przystąpić do bierzmowania. W szkole obowiązywał tez zupełny zakaz używania telefonów komórkowych.

Nie podobał się jej system przyjmowania do liceum i to był jeden z powodów, dla których wybrała zwykłe liceum ogólnokształcące.

- Sto osób, które zadeklarowały chęć nauki w liceum, zgromadziły się w auli. Nauczyciel wyczytywał nazwiska z listy. Jeśli uczeń nie zareagował na swoje nazwisko, to był skreślany. Przyjęto pierwsze 60-70 osób z listy, niekoniecznie z najlepszymi ocenami. Byłam dokładnie na setnej pozycji i choć miałam bardzo dobre oceny, siłą rzeczy bym się nie dostała. To niesprawiedliwe – kwituje.

Podobne zastrzeżenia mają inni rodzice. Skoro szkoła jest płatna, to niezależnie od tego, jakimi wartościami by się nie kierowali nauczyciele, w dalszym ciągu uczyć się mogą wszyscy, którzy zapłacą, więc poziom wcale nie musi być wyższy niż w szkole publicznej.

- Szkoła była w porządku. Ani świetna, ani zła – mówi Laura.

Warto pamiętać, by przy wyborze szkoły fakt, że jest ona katolicka, nie przysłonił wszystkich innych okoliczności. Szkoła szkole nierówna, są placówki bardzo dobre i średnie. I na pewno nie należy robić nic na siłę. Jeśli uczeń jest już na tyle duży, by rozumieć, jakie zasady wiążą się z chodzeniem do szkoły katolickiej (np. konieczność noszenia mundurków, wspólne modlitwy) i stanowczo się im sprzeciwia, nie warto go zmuszać, bo narzucony rygor go zmęczy, a nie rozwinie.

Ile to kosztuje

Szkoły katolickie to placówki prywatne lub społeczne, więc za naukę trzeba płacić. Wysokość czesnego jest różna i zależy od liczby zajęć dodatkowych, w których dziecko może uczestniczyć, i w pewnym stopniu od miasta. Rozbieżność jest ogromna, bo ceny wahają się od tysiąca złotych do niecałych 300, do tego większość szkół przewiduje zniżki dla rodzeństw.

I tak, nauka w Warszawskim Katolickim Zespole Edukacyjnym Federacji Sodalicji Mariańskich rodziców, którzy kształcą w niej jedno dziecko, będzie kosztowała 950 zł miesięcznie. Jeśli uczyć się będzie troje dzieci, cena spadnie do 800 zł, przy trójce – do 700 zł.

Poza stolicą jest generalnie taniej. Nauka w Zespole Szkół Katolickich w Bydgoszczy kosztuje 450 zł. Jeszcze mniej w Katolickiej Szkole Podstawowej imienia Świętej Rodziny w Szczecinie (473 zł za pierwsze dziecko, 430 zł za drugie i symboliczne 50 zł za trzecie), Tarnowie (300 zł). Za naukę w szkole podstawowej i gimnazjum prowadzone przez Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców w Gorzowie Wielkopolskim rodzice zapłacą 360 zł za pierwsze dziecko, 288 zł za drugie i 252 zł za trzecie i każde kolejne.

Są jednak szkoły w mniejszych miastach, które pobierają czesne w wysokości zbliżonej do cen warszawskich. W Zespole Szkół Katolickich w Zabrzu jest to 600 zł. Tyle samo kosztuje miesięczna edukacja dziecka w katolickiej Niepublicznej Szkole Podstawowej w Pruszczu Gdańskim (obowiązuje zasada, że im więcej dzieci, tym taniej). Za czwarte i kolejne dziecko rodzice nie zapłacą już ani złotówki.

Szacując koszty, należy mieć jednak na względzie, że czesne płatne jest nie tylko za miesiące, w których faktycznie odbywa się nauka, lecz również za okres wakacji.

Większość szkół pobiera ponadto jednorazową opłatę wpisową (rozrzut od 800 zł w szkołach prowadzonych przez Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców w Gorzowie Wlkp. do 300 zł w Zespole w Zabrzu). Szkoły deklarują, że pieniądze te przeznaczone są na zakup pomocy dydaktycznych, mundurka czy ubezpieczenie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

szkoły katolickiekościół katolickiprywatne szkoły
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (817)