Plaga bezrobocia w USA: sztuczne dane i faktyczne nadzieje

Spadek bezrobocia w USA jest warunkiem koniecznym dla zażegnania recesji i uniknięcia przez amerykańską gospodarkę drugiego dna. Czy jest to możliwe w 2010 roku? Tak. Czy efekt ten będzie długotrwały? Niekoniecznie.

Plaga bezrobocia w USA: sztuczne dane i faktyczne nadzieje
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

04.02.2010 | aktual.: 04.02.2010 18:21

Nie trzeba być profesorem ekonomii by wiedzieć, że stopa bezrobocia jest jednym z najważniejszych wskaźników opisujących kondycję gospodarki. W gospodarkach kapitalistycznych rynek pracy jest niezwykle elastyczny, ponieważ przedsiębiorcy, zmagając się z konkurencją, na bieżąco dostosowują do aktualnej koniunktury liczbę zatrudnionych pracowników, wysokość wynagrodzenia oraz czas pracy. Dlatego też ekonomiści uznają bezrobocie nie za wyprzedzający wskaźnik, lecz za opóźniony, czyli taki, który reaguje na inne zjawiska zachodzące w gospodarce.

Wyborcze obietnice

Barack Obama już w kampanii wyborczej w 2008 roku wyznaczył utworzenie ok. 2 milionów nowych miejsc pracy na jeden z głównych celów przyszłej prezydentury. W miarę, jak w kolejnych miesiącach bezrobocie rosło do najwyższych poziomów od lat 80. ubiegłego wieku, na coraz ostrożniejszą zmieniała się również retoryka urzędników i obecnie mówi się już o "utworzeniu bądź ocaleniu etatów". Na początku lutego poznamy najświeższe dane z amerykańskiego rynku pracy - ekonomiści przewidują, że stopa bezrobocia pozostanie na poziomie z grudnia i wyniesie 10 proc. W założeniach budżetowych administracja Barack'a Obamy prognozuje stopniową poprawę kondycji na rynku pracy i uznaje, że właśnie obserwujemy dołek. Powrót do normalności będzie powolny i żmudny - dopiero w 2014 roku bezrobocie w USA ma spaść poniżej 7 proc.

Obraz
© Stopa bezrobocia w USA w proc.

Milion pewnych miejsc pracy

O ile szacunki danych makroekonomicznych sporządzane przez urzędników, często służą za "podkładkę", uzasadniającą inne decyzje, np. zwiększenie wydatków budżetowych, to przynajmniej na początku 2010 roku, w odniesieniu do rynku pracy optymizm może być uzasadniony. Pytanie tylko, ile nowych miejsc prac powstanie w sektorze prywatnym i jak długo będzie trwać ożywienie. W listopadzie 2009 roku, po blisko dwuletniej zapaści odnotowano dodatnią dynamikę, ale już w grudniu, pomimo wzrostu liczby tymczasowych miejsc pracy, związanych z obsługą przedświątecznych wyprzedaży, przedsiębiorcy nadal zwalniali pracowników. W pierwszej połowie 2010 roku w obniżeniu bezrobocia pomoże sektor publiczny, ponieważ rozpocznie się sporządzany co dziesięć lat powszechny spis ludności. Tylko dzięki temu przedsięwzięciu zatrudnienie w sektorze publicznym znajdzie ok. 1,2 miliona osób. Urzędnicy planują stworzyć o ok. 240 tys. więcej miejsc pracy niż w 2000 roku, ale większość posad to etaty na 6-8 tygodni. Po wakacjach, gdy
tymczasowi pracownicy wrócą na rynek pracy, wszystko zależeć będzie od firm.

Firmy jeszcze czekają

Pod koniec 2008 roku w amerykańskiej gospodarce w 80 proc. branż redukowano liczbę miejsc pracy. Obecnie w 40 proc. obserwujemy tworzenie nowych etatów i co nie bez znaczenia, odżywa sektor usług. Analitycy banku Wells Fargo szacują, że pod koniec 2010 roku firmy będą zatrudniać (netto) ok. 100 tys. pracowników miesięcznie. Jednak nie wszystkie zmiany, które w ostatnich kwartałach zaszły w globalnej gospodarce, są do odwrócenia.

Na ożywienie nie powinna szczególnie liczyć branża produkcyjna. Większość fabryk zamkniętych w latach 2007-2009 nie miała ekonomicznej racji bytu. Produkcja albo przestała się zupełnie opłacać (droga siła robocza, brak efektów skali) albo została bezpowrotnie przeniesiona za granicę. Prawdopodobnie nie dotarło to jeszcze do urzędników, ponieważ przedstawiając plan zmniejszania zadłużenia USA pod koniec stycznia 2010 roku, Barack Obama zasugerował, że nowe miejsca pracy w amerykańskiej gospodarce będą powstawać głównie dzięki zwiększeniu roli eksportu. Po pierwsze, stoi to w sprzeczności z polityką silnego dolara (chociaż nie wykluczone, że wkrótce, pod presją niepokojów społecznych, mocny dolar przestanie być niekwestionowanym priorytetem). Po drugie, jeśli mowa o eksporcie produktów, oznacza to konkurowanie ceną z nisko kosztowymi zakładami z Azji, co biorąc pod uwagę wymagania płacowe Amerykanów z góry spisane jest na niepowodzenie. Szansą na zmniejszenie bezrobocia w Stanach Zjednoczonych jest
wykorzystanie przewagi technologicznej oraz demograficznych trendów. Starzejące się społeczeństwo w długim okresie wymagać będzie opieki zdrowotnej, ale to, kiedy i jak dynamicznie będą tworzone miejsca w tym sektorze, zależy od kierunku kontrowersyjnych reform. Jeśli ponad 30 milionów Amerykanów otrzyma dostęp do publicznej służby zdrowia, obciąży to wprawdzie budżet państwa, ale zmniejszy bezrobocie. Gruntownych zmian w prawie domagają się także fundusze venture capital z Doliny Krzemowej. Jedną z inicjatyw liderów innowacji jest projekt "Startup Visa", który ma na celu wymuszenie większej otwartości USA na imigrantów pragnących zakładać nowe firmy oraz ułatwienie funduszom inwestowania w zagraniczne podmioty, co ze względów podatkowych jest obecnie nieopłacalne. Paradoks rynku pracy w największej kapitalistycznej gospodarce świata polega więc na tym, że nawet jeśli idzie o miejsca pracy w sektorze prywatnym, piłeczka jest obecnie po stronie rządu.

Obraz
© Dane z rynku pracy w USA (2008)

Recesja inna niż wszystkie

Od kilku miesięcy w publikacjach zagranicznych ekonomistów przewija się termin "jobless recovery", którym określa się powolne wychodzenie z recesji bez jednoczesnej poprawy kondycji na rynku pracy. Taki scenariusz jest bardziej prawdopodobny niż tzw. "recesja w kształcie litery V" (po gwałtownej zapaści równie szybka poprawa koniunktury), pod którą od blisko roku grają światowe rynki akcji. Oto kilka argumentów świadczących o wyjątkowości obecnej sytuacji.

  1. Nieoficjalny wskaźnik stopy bezrobocia (tzw. U6) wynosił w grudniu 2009 roku 17,3 proc. Zalicza on do grona bezrobotnych:

• osoby, które z przyczyn ekonomicznych zmuszone zostały do podjęcia pracy w niepełnym wymiarze czasu;
• osoby zniechęcone, które przestały szukać pracy, ale zgłaszają gotowość do jej podjęcia (ok. 2,5 mln osób). Jeśli zaczną oni powracać na rynek pracy, oficjalna stopa bezrobocia wzrośnie.

  1. Przeciętny bezrobotny pozostaje bez pracy ok. 29 tygodni - to prawie dwukrotnie dłużej niż w dnie każdej recesji w powojennej historii USA. Im dłużej bezrobotni pozostają poza rynkiem pracy, tym mniejsze są ich szanse na znalezienie pracy. Obecnie 6,1 mln Amerykanów pobiera zasiłek dłużej niż od 27 tygodni.
  1. Wartość zasiłków wypłaconych bezrobotnym w grudniu wyniosła 14,7 mld USD. Aby nadać tej cyfrze kontekst powiedzmy, że to więcej, niż wartość pensji wszystkich pracowników sektora rządowego.

Nowa norma

W większości stanów od kilku miesięcy działają dodatkowe programy, dzięki którym bezrobotni tracący prawo do zasiłku mogą przez określony okres otrzymywać wsparcie finansowe. Prawie 15 mld USD, wypłaconych w grudniu 2009 roku bezrobotnym sugeruje, że faktyczne bezrobocie w USA jest prawie o połowę wyższe od tego wynikającego z oficjalnych danych. Według Departamentu Pracy w grudniu 2009 roku pracy szukało 9,7 mln osób. Jeśli nawet plany prezydenta USA, mówiące w optymistycznej wersji o 2 mln nowych miejsc pracy, uda się zrealizować, czego oczywiście szczerze życzymy, faktyczna sytuacja na amerykańskim rynku pracy nie wróci prędko do warunków, które kilka kwartałów temu uznawaliśmy za normalne. Realizacja założeń budżetowych (tych z pierwszego wykresu) wymagać będzie niemalże cudu gospodarczego, ale plany wybiegające w przyszłość o dziesięć lat mają to do siebie, że zawsze można je zrewidować. Pocieszający jest niewątpliwie fakt, że przynajmniej w krótkim okresie można dostrzec pozytywne zjawiska. Pracodawcy
sprawdzają grunt np. wydłużając czas pracy pracowników i jeżeli nic się nie zmieni prawdopodobnie do połowy 2010 roku wielu bezrobotnych znajdzie w końcu pracę. Oby na dłużej niż kilka tygodni.

Łukasz Wróbel
Open Finance

usawynagrodzeniabezrobocie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)