Anonimowe składki na kontach ZUS. Nie wiadomo do kogo należą miliony
Wynika to z faktu, że wiele przelewów dla ZUS - zwłaszcza na początku reformy emerytalnej - dokonano z błędami.
14.04.2017 | aktual.: 14.04.2017 06:38
ZUS ma na koncie miliony złotych, z którymi nie wie, co zrobić. To składki emerytalne Polaków, po które nikt się nie zgłasza - pisze piątkowa "Gazeta Wyborcza".
"Z prognoz Ministerstwa Pracy wynika, że nasze emerytury w najbliższych latach będą niskie. Nie ma już dopłat z budżetu państwa. Nasze świadczenia zależeć będą już tylko od tego, ile w ciągu lat pracy sami sobie uzbieramy. Tymczasem ZUS wyliczył, że od reformy emerytalnej z 1999 r. wpłynęło do niego 39 mln złotych, które nie wiadomo, do kogo należą" - pisze gazeta.
Wynika to z faktu, że wiele przelewów dla ZUS - zwłaszcza na początku reformy emerytalnej - dokonano z błędami. "Bez numeru NIP, PESEL czy REGON, a także imienia i nazwiska, nie ma zaś szans na identyfikację płatnika".
Jeśli ktoś się upomni o źle przelane pieniądze i udowodni, że ma do nich prawo, zostaną one przesłane na jego konto w ZUS-ie oraz OFE. "Jeśli nie, pieniądze przepadają" - czytamy w artykule.
Skąd biorą się błędy? - Płatnicy często przestawiają cyfry w numerze konta albo przekazują wpłaty z podaniem numeru dowodu osobistego zamiast NIP i PESEL - wyjaśnia Wojciech Andrusiewicz z warszawskiej centrali ZUS-u.
"W 2014 r. takich niezidentyfikowanych pieniędzy przyszło 159,t tys. zł, w 2015 r. - 222,6 tys. złotych, a w 2016 r. już 331,7 tys. zł. Przez pierwsze trzy miesiące 2017 r. było to 70,7 tys. zł".
Tymczasem nieodzyskany przez nas 1 tys. zł składek oznacza o blisko 8 zł niższą emeryturę - wyliczył Łukasz Wacławik, specjalista od ubezpieczeń społecznych na AGH w Krakowie.
- Jeżeli Zakład nie dopisał do konta 5 tys. składek, emerytura będzie niższa o 40 zł miesięcznie - argumentuje ekspert.
W tym roku szybciej na emeryturę
Prezydent Andrzej Duda 19 grudnia podpisał ustawę "odkręcającą" podwyższenie przez rząd Donalda Tuska w 2012 roku wieku emerytalnego do 67 lat. Od 1 października tego roku kobiety już w wieku 60 lat będą mogły przejść na emeryturę, natomiast mężczyźni - w wieku 65 lat.
Jak pokazują analizy z raportów ZUS na emerytury w ostatnim kwartale 2017 r. może przejść teoretycznie nawet 665 tys. osób. Taka jest różnica w statystyce liczby osób "w wieku poprodukcyjnym" pomiędzy wersjami przed i po podwyższeniu wieku emerytalnego.
Jeśli ta armia ludzi będzie dostawała co miesiąc tylko minimalną emeryturę na poziomie 1 tys. zł brutto (854 zł netto), to dla finansów publicznych będzie to koszt prawie 7 mld zł rocznie (to kwota równa jednej trzeciej wydatków na Program Rodzina 500+).
ZUS w swoich obecnych szacunkach podaje co prawda liczbę mniejszą - 330 tys. osób, a rok temu w mediach pojawiała się nawet 230 tys. Tak czy inaczej - koszty realizacji ustawy będą dla budżetu niebagatelne.
Skąd pieniądze na wypłaty?
Dlatego kolejne zmiany w systemie emerytalnym są nieuniknione i wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli do czynienia z radykalnym przeobrażeniem całego systemu. Takie wnioski płyną z rekomendacji, jakie ZUS przedstawił rządowi.
Choć rekomendacje ZUS nadal są przedmiotem analiz rządu, który oficjalnie nie komentuje poszczególnych rozwiązań, z wypowiedzi medialnych części ministrów można wywnioskować, że przygotowywane w resorcie rodziny, pracy i polityki społecznej reformy w kluczowych kwestiach będą oparte na pomysłach ZUS.
Emerytury obywatelskie, trzy nowe filary systemu emerytalnego, demontaż OFE, likwidacja KRUS i ostre cięcia przywilejów dla mundurówki - tak w największym skrócie wyglądają główne tezy zawarte w "Białej Księdze" ZUS.