Awantura o przedszkola. Resort wycofuje się z kontrowersyjnego pomysłu
Osoby niebędące nauczycielami będą mogły prowadzić wszystkie zajęcia w przedszkolach - proponowało Ministerstwo Edukacji Narodowej. Środowisko grzmi, że to "brak szacunku", a problemy kadrowe trzeba rozwiązywać m.in. poprzez podwyżki zarobków. Pomysł upadł, ale nauczyciele obawiają się o przyszłość.
Chodzi o projekt nowelizacji ustawy Prawo oświatowe. Obecnie osoby niebędące nauczyciele mogą prowadzić w przedszkolach tylko zajęcia rozwijające zainteresowania. Rozszerzenie o wszystkie zajęcia to nie nowość - identyczne założenie chciał wprowadzić PiS w 2022 r. w tzw. ustawie Lex Czarnek 2.0., ale zawetował ją prezydent.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dzieci oszalały na punkcie tego napoju. O co chodzi z Wojankiem?
Nie-nauczyciele w przedszkolach rozwiążą problem kadrowy?
- Komunikacja była zła i nie było zrozumienia, o co tak naprawdę chodzi w zmianach. Obecnie zgodnie z art. 15 ustawy Prawo oświatowe w każdej szkole, czy podstawowej, czy w liceum, można zatrudnić osobę niebędącą nauczycielem do prowadzenia zajęć. W przedszkolu nie można i chciano to zrównać. Natomiast przekaz był taki, że teraz każdy będzie mógł prowadzić zajęcia w przedszkolu. Nikt tego nie miał na myśli - przyznaje w rozmowie z WP Finanse Urszula Woźniak, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Zdaniem organizacji zarówno w szkole, jak i w przedszkolu powinni pracować "nauczyciele ze wszelkimi wymaganymi kwalifikacjami".
Proponowane zmiany wywołały ogromne poruszenie w środowisku nauczycieli wychowania przedszkolnego. - Ta ustawa ma dużo znaków zapytania - najważniejsze to bezpieczeństwo i jakość edukacji. Jest dowodem na brak szacunku dla ludzi, którzy wybrali zawód regulowany w Polsce od lat 90. - przekonuje w rozmowie z naszą redakcją dr Zuzanna Jastrzębska-Krajewska, nauczycielka wychowania przedszkolnego i edukatorka znana w mediach społecznościowych jako @pani__zuzia.
Jest autorką petycji sprzeciwiającej się proponowanym zmianom, pod którą podpisało się ponad 42 tys. osób. Dokument trafił już do premiera i marszałka Sejmu, a wkrótce zostanie złożony też od ministry edukacji.
- To, co zostało ogłoszone przez MEN, zostało przez wiele z nas odebrane jako próba deregulacji naszego zawodu, wyłączenia nas z grona nauczycieli - podkreśla w rozmowie z redakcją WP Finanse Małgorzata, nauczycielka wychowania przedszkolnego w Warszawie z ponad 20-letnim stażem.
Oburzenia zmianami nie kryją też rodzice. - Przedszkole to ważny etap rozwoju dziecka. Nie wyobrażam sobie, żeby zajęcia miał prowadzić nie-nauczyciel, bo liczy się przede wszystkim jakość edukacji - ocenia Joanna, matka 5-latki z Wrocławia. - Obawiam się, że osoba bez odpowiedniego przygotowania nie będzie wiedziała, jak wspierać rozwój dziecka w obszarach emocjonalnym i poznawczym - dodaje Olga, matka 4-latka z Poznania.
W trakcie posiedzenia Komisji do Spraw Deregulacji oraz Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży (21 lipca) wiceministra Katarzyna Lubnauer tłumaczyła, że zmiany mają być odpowiedzią na braki kadrowe w polskich przedszkolach.
- Na spotkaniu wskazałam, że na 22,5 tys. przedszkoli i punktów przedszkolnych w Polsce mamy około 997 wakatów. Zdaniem ministry Lubnauer jest ich ok. 2 tysięcy. Jednak nawet jeśli przyjmiemy 2 tys. nieobsadzonych stanowisk, to statystycznie oznaczałoby to, że w co dziesiątej placówce mamy jeden wakat. To poddaje w wątpliwość, czy faktycznie zmiany są koniecznie, tym bardziej że mamy niż demograficzny i problem sam się rozwiąże - kontruje wiceprezes ZNP.
"Nie po to jest rząd, żeby tylko gasić pożary"
Nasi rozmówcy zgodnie wskazują, że problem leży zupełnie gdzie indziej. - Wielu nauczycieli wychowania przedszkolnego ukończyło dodatkowe studia podyplomowe umożliwiające np. pracę z dziećmi w spektrum autyzmu czy z problemami ze wzrokiem i słuchem. Tymczasem ten zapis degraduje te kwalifikacje. Nauczycieli w przedszkolach brakuje nie dlatego, że mało osób kończy studia w tym kierunku, a dlatego, że jest dziura w systemie i ci ludzie nie trafiają do pracy. Trzeba się przyjrzeć, dlaczego tak się dzieje - wyjaśnia dr Jastrzębska-Krajewska.
Wśród powodów są m.in. zarobki. Po ostatnich podwyżkach (o 30-33 proc. od 1 stycznia 2024 r.) nauczyciel początkujący (z tytułem magistra i przygotowaniem pedagogicznym) zarabia 5153 zł brutto, czyli ok. 3,8 tys. zł netto. Nauczyciel mianowany może liczyć na 5310 zł brutto (ok. 3,9 tys. zł netto), a dyplomowany - na 6211 zł brutto (ok. 4,7 tys. zł netto).
W przypadku nauczycieli nie osiągnęliśmy poziomu wynagrodzeń z 2013 r., czy to w stosunku do minimalnego wynagrodzenia, czy do przeciętnego wynagrodzenia. W Warszawie pomoc nauczyciela, od której wymagane jest wykształcenie podstawowe, zarabia więcej niż nauczyciel. Coś tu się nie zgadza, ale trzeba to rozwiązać systemowo. Nie po to jest rząd, żeby tylko gasić pożary. Trzeba pamiętać, że edukacja jest inwestycją, a nie kosztem - zwraca uwagę wiceprezes ZNP.
Jej zdaniem należy wyciągnąć rękę do młodych ludzi, poprawiając poziom zarobków i warunki pracy. Problem polega też na tym, że do podjęcia pracy w klasach 1-3 w szkole są potrzebne takie same kwalifikacje, jak w przedszkolu. - Jeśli nauczyciel ma wybór, to pójdzie do szkoły, bo tam pensum wynosi 18 godzin, a w przedszkolu - 25 godzin za te same pieniądze - podkreśla.
Poza tym praca w przedszkolu zdecydowanie różni się od tej, którą wykonują nauczyciele w innych placówkach. - Wielu z nich zaczyna pracę o godz. 6-7, a popołudniowa zmiana kończy się zazwyczaj o godz. 17. W nowym roku szkolnym niektóre przedszkola będą pilotażowo otwarte do godz. 20. To bardzo obciążające. Poza tym, w odróżnieniu od nauczycieli w szkołach, nie ma mowy o wolnym okresie feryjnym - przyznaje dr Jastrzębska-Krajewska.
Jej zdaniem w przedszkolach potrzebujemy ludzi, którzy faktycznie chcą wykonywać ten zawód, a nie nauczycieli z przypadku. - Pasji, która jest ważna w tym zawodzie, nie można zastąpić kwalifikacjami. To praca, która wymaga nieustannego doskonalenia się, bo społeczeństwo się zmienia, dzieci z trudnościami jest coraz więcej, a rozwój technologiczny pędzi na przód - argumentuje.
Nauczyciele czują się niedoceniani. "Jesteśmy oblewani wiadrem pomyj"
- Proponowane zmiany to policzek dla wielu nauczycieli, stale podnoszących swoje kwalifikacje. Jesteśmy wykształcone, bo dzieciom należy się jak najlepszy nauczyciel. Wiele doświadczonych osób odchodzi, bo ma dość nagonki i przepełnionych grup po 25 osób - wskazuje Małgorzata pracująca w przedszkolu.
W tym kontekście warto jednak pamiętać, że podobny zapis obowiązuje od lat w szkołach. - Jeśli nauczyciele przedszkoli uważają, że ta propozycja to dla nich policzek, to idąc tym tokiem rozumowania nauczyciele szkół dostali policzek już dawno temu - ocenia wiceprezes ZNP.
Jednak z relacji dr Jastrzębskiej-Krajewskiej wynika, że również nie wszyscy nauczyciele szkolni są zadowoleni z tego przepisu, ale "być może ich głos jest mniej słyszalny". - Trzeba też podkreślić, że wielu osobom ten zapis się podoba, bo są przeciążeni, muszą wyrabiać nadgodziny, a dzięki temu ktoś inny wykonuję pracę - zauważa.
Pomysł resortu wywołał największą od lat dyskusję o tym zawodzie (od czasu reformy w sprawie sześciolatków w szkołach). - Czujemy, że nie jesteśmy doceniani przez społeczeństwo. Za każdym razem, gdy zwracamy uwagę na problemy, jesteśmy oblewani wiadrem pomyj, choć nie umniejszamy w ten sposób innym zawodom. Chcemy zmian i dostrzeżenia, że nasza praca, która wbrew powszechnej opinii nie polega tylko na zabawie klockami, jest potrzebna. Jeśli to się nie zmieni, to młodzi ludzie nie będą chcieli pracować w przedszkolach - argumentuje dr Jastrzębska-Krajewska.
W ocenie wiceprezes ZNP nauczyciele w przedszkolach, którzy czują się pomijani, "w pewnym sensie mają rację". - Poza pensum wątpliwości budzi też dodatek za opiekę, który przyznają samorządy. W Warszawie dostaje go każda z dwóch nauczycielek, która opiekuje się jedną grupą, ale są samorządy, które wypłacają dodatek tylko jednej nauczycielce, często niższy niż dodatek za wychowawstwo w szkole. To też jest postrzegane jako niesprawiedliwe - przyznaje.
Ostatecznie projekt nowelizacji ustawy Prawo oświatowe został zdjęty z II czytania. "Odnosząc się do pytań dotyczących projektu ustawy i zapisów o zatrudnianiu w placówkach wychowania przedszkolnego uprzejmie informujemy, projekt został wycofany decyzją minister edukacji Barbary Nowackiej" - czytamy w odpowiedzi, którą redakcja WP Finanse otrzymała od Wydziału Prasowo-Informacyjnego MEN. Nie ujawniono powodów tej decyzji.
Dr Jastrzębska-Krajewska ocenia, że cała ta sytuacja "zapala czerwoną lampkę, jakie będą dalsze decyzje w zakresie przedszkoli". - Mamy niż demograficzny, a w takich okolicznościach nie powinniśmy obniżać statusu tych placówek - kwituje.
Maria Glinka, dziennikarka WP Finanse i money.pl