"Będę podnosił ceny". Przedsiębiorcy o efektach wyjazdu Ukraińców
Pracodawcy z rosnącym niepokojem obserwują plany swoich pracowników z zagranicy. Coraz więcej obywateli Ukrainy szykuje się do wyjazdu z Polski, eksperci wskazują, że zastąpienie ich na rynku pracy będzie dużym problemem. - Nie ma wyjścia, będę podnosił ceny klientom - mówi nam przedsiębiorca z branży budowlanej.
Pan Tomasz, właściciel firmy budowlanej z Warszawy w swojej firmie zatrudnia kilka osób. Jak mówi, chętnie zrekrutowałby 3-4 dodatkowych pracowników, bo pracy przy wykańczaniu mieszkań i biur jest nadmiar. Perspektyw na to jednak nie widać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiedy dogonimy Niemców. Tyle Polacy wydają na zakupy
Jeżeli pracownicy ze Wschodu wyjadą, polska gospodarka stanie - przekonuje w rozmowie z WP Finanse. - Osoby, które przyjeżdżają tu z dalekiej Azji, zazwyczaj nie znają się na budowlance. To żaden ratunek. Polakom na budowach nie chce się już za to pracować. Ci, którzy mają fach w ręku, krzyczą sobie 50-60 zł netto za godzinę - dodaje.
Nasz rozmówca obawia się, że po wyjeździe dużej grupy pracowników z Polski, pozostali będą stawiać coraz więcej warunków odnośnie warunków zatrudnienia. - Nie ma wyjścia, będę podnosił ceny klientom. Przy obecnych stawkach nie będę w stanie płacić budowlańcom więcej - argumentuje.
Większym pesymizmem wykazuje się inny stołeczny przedsiębiorca z branży budowlanej, pan Krzysztof. - Każda wzmianka o rzuceniu pracy wywołuje u mnie palpitacje serca. Bez większej przesady mogę stwierdzić, że mógłbym od razu zamknąć interes. Ukraińcy to 3/4 mojej obecnej załogi. Wyjazd każdego z nich to tygodnie szukania kogoś, kto ma chociaż minimalne kompetencje do wykonywania tego zawodu. Mógłbym na stałe przekwalifikować się na rekrutera - mówi pół żartem pół serio.
Mężczyzna dodaje już na poważnie, że trudno przewidzieć długofalowe skutki wyjazdu imigrantów z Polski na jego biznes. - Ewentualne podwyżki cen dla klientów to drażliwy temat. Musiałbym wybadać, ile jest na nie przestrzeni. Jeżeli nowi pracownicy chcieliby zarabiać więcej, nie będę miał jednak innego wyjścia - ucina.
Ukraińcy szykują się do wyjazdu
Niepokój wywołany jest kolejnymi sondażami, w którym Ukraińcy deklarują zamiar wyjazdu z Polski. W badaniu przeprowadzonym przez agencję zatrudnienia Grupę Progres 29 proc. ankietowanych deklarowało, że niebawem opuści Polskę. Wśród nich dominują głównie relatywnie młodzi (poniżej 45 lat) i wykształceni (2/3 zna język angielski) mężczyźni.
Powód? Duża część ankietowanych wskazywało, że wykonuje pracę poniżej swoich kwalifikacji. Podobne obserwacje pojawiały się już wcześniej. W analizie mBank-CASE z maja tego roku czytamy:
Jeżeli spojrzymy na uchodźców, którzy przed przyjazdem do Polski wykonywali w Ukrainie prace wymagające wysokich kwalifikacji, a było ich 70 proc., to aż 30 proc. z tej grupy znalazło się na samym dole hierarchii zawodowej, a kolejne 30 proc. wykonywało prace wymagające średnich kwalifikacji.
Co istotne, w badaniu Grupy Progres 41 proc. respondentów chce wyjechać z Polski w ciągu 1-2 miesięcy. Kolejne 44 proc. daje sobie nieco więcej czasu, ale ich plany trudno uznać za perspektywę długoterminową, bo obejmują horyzont jednego roku.
– Cały czas mamy do czynienia ze wzrostem kosztów pracy, na co wpływ mają różne czynniki. Niewątpliwie gwałtowny odpływ Ukraińców z naszego rynku pracy skutkowałoby podniesieniem cen wielu usług - mówi Pulsowi HR ekonomista prof. Witold Orłowski. Jak dodaje, on sam w scenariusz nagłego wyjazdu Ukraińców jednak nie wierzy.
Imigracja? "Zalecam powściągliwość"
Receptą na znikanie pracowników z rynku miałoby być otwarcie go na imigrantów z Indii, Bangladeszu czy Pakistanu. Obywatele tych krajów mogliby na przykład korzystać z procedury uproszczonej, która nie wymaga uzyskania zezwolenia na pracę.
Zdaniem Krzysztofa Inglota, założyciela Personnel Service, mamy obecnie do czynienia z licznymi zmianami na rynku pracy i przy podejmowaniu decyzji dot. imigracji należy zachować powściągliwość. Ekspert w rozmowie z WP Finanse wskazuje, że z jednej strony w Polsce jest coraz mniejszy zasób pracowników, choć z drugiej jednak -zapotrzebowanie na pracę wykonywaną przez człowieka będzie maleć.
- Postęp technologiczny przyspiesza. Według statystyk MFW w Polsce automatyzacja może dotknąć nawet 5 mln miejsc pracy - wskazuje ekspert. - Dobrym przykładem jest zamykanie w Polsce fabryk automotive. Koncerny motoryzacyjne przechodzą na samochody elektryczne, które są mniej skomplikowane w produkcji. Firmy potrzebują coraz mniej miejsc pracy, uciekają więc z produkcją do krajów-matek - dodaje Inglot.
Zdaniem założyciela Personnel Service powinniśmy działać tak, by nie narobić sobie problemów i nie powtórzyć błędów Europy Zachodniej. Może się bowiem okazać, że osoby, które polscy pracodawcy ściągają dzisiaj do pracy, za kilka lat stracą zatrudnienie w wyniku automatyzacji.
Musimy postępować bardzo delikatnie, szukać pracowników, którzy wypełniają luki kompetencyjne na polskiej mapie pracy, otwierać sloty imigracyjne pod konkretne branże. Jeżeli będziemy wpuszczać pracowników fizycznych, to np. po to, by pomagali nam budować farmy fotowoltaiczne - tłumaczy obrazowo Krzysztof Inglot.
Adam Sieńko, dziennikarz WP Finanse i money.pl