Bitcoiny warte więcej niż najdroższy europejski bank. Kurs kryptowaluty przebił barierę 6,3 tys. dolarów
W zaledwie dziesięć dni po tym jak bitcoin przebił po raz pierwszy w historii poziom 6 tys. dol., złamał barierę 6,3 tys. dol. Wartość wszystkich bitcoinów doszła już do 105 mld dol. (równowartość 382 mld zł). Tyle wart jest hiszpański Santander - najwyżej wyceniany europejski bank, właściciel BZ WBK.
30.10.2017 | aktual.: 30.10.2017 16:36
Coś formalnie nic nie wartego, co nie przynosi żadnych odsetek, dywidend czy jakichkolwiek innych formalnych korzyści, wyceniane jest na tyle samo, co cały niemiecki gigant chemiczny Bayer AG, globalna firma kurierska i pocztowa UPS, albo... najbardziej wartościowy europejski bank - hiszpański Santander. Tak wygląda zadziwiająca rzeczywistość rynku bitcoina.
29 października (na kryptowalutach nie obowiązują zakazy handlu w niedziele)
bitcoin przekroczył kolejną niewyobrażalną niedawno granicę. Ktoś płacił przez chwilę za jednostkę formalnie bezwartościowego ciągu zakodowanych znaków, za którą nie stoi nic materialnego, aż 6,3 tys. dolarów. W rodzimej walucie za jednostkę tego czegoś trzeba płacić już ponad 22 tys. zł.
Fani bitcoina zaraz odpowiedzą oczywiście, że przecież wszystkie waluty świata też nie mają pokrycia w niczym materialnym. Fakt.
Obecnie historycznie najwyższą wartością bitcoina jest 6 306 dol. - to średnia z wycen notowana przez serwis coindesk - i konia z rzędem temu, kto określi, do jakich granic potrwa szaleństwo spekulacji tą niby-walutą. Poprzednio najwyższa wartość 6 183 dol. wyznaczona została zaledwie osiem dni temu, a poziom 6 tys. dol. przebito dziesięć dni wcześniej.
W ten sposób najpopularniejsza kryptowaluta świata wzrosła w ciągu roku o 500 proc.! Cenę tysiąca dolarów bitcoin przekroczył dopiero w styczniu bieżącego roku.
Notowania bitcoina na platformie BitStamp
Powody wzrostu - jak zwykle w przypadku bitcoina - nie mają zbyt dużego uzasadnienia w fundamentach. Kupuje się je, żeby... kupić tokeny (udziały) w startupach, które w ten sposób zbierają pieniądze na zasadzie crowdfundingu w tzw. publicznych ofertach za cyfrowe monety (initial coin offerings - ICOs). Do sierpnia odnotowano aż 400 takich emisji.
Jedną z ostatnich była oferta kanadyjskiej firmy Kik, zajmującej się produkcją darmowej aplikacji do stałego wysyłania anonimowych wiadomości na smartfony. Firma zdobyła 300 mln klientów na calym świecie - głównie są to nastolatki z USA, być może z powodu kłopotów z kontrolą rodzicielską aplikacji. Od inwestorów instytucjonalnych spółka ściągnęła 50 mln dol. w postaci tokenów kupowanych za kryptowaluty, a dodatkowo 125 mln dol. w emisji publicznej.
To jednak przyczyna wzrostu kursu w dłuższym, jak na życie kryptowaluty, terminie, tj. od początku roku. A co się stało pod koniec października? Jedynym wyjaśnieniem jest to, że Charles Hayter, współzałożyciel strony analitycznej Cryptocompare w Londynie, powiedział, że ma nadzieję, iż Chiny złagodzą regulacje odnośnie kryptowalut. I to właściwie wystarczyło. Tę nadzieję podchwycił natychmiast rynek, który też postanowił ją żywić.
Państwo Środka w ostatnie lato zakazało podnoszenia kapitału poprzez emisję publiczną tokenów. Zaleciło również zamknięcie giełd umożliwiających handel kryptowalutami. Chiny chcą uniknąć w ten sposób wypływu kapitału z kraju, ale przy okazji pęknięcia bańki, która może wywołać poważne zawirowania w gospodarce.
Jason English, wiceprezes szwajcarskiej firmy Protocol Marketing, powiedział jednak agencji Reuters, że „Chiny nie będą chciały pozostać całkiem poza rozwojem rynku kryptowalut”.
- Prawie 60 proc. światowego wydobycia bitcoinów odbywa się w Chinach i wiele dużych przedsięwzięć, inwestycji oraz projektów ICO jest w ogóle możliwych przy - bezpośrednim lub pośrednim - udziale właścicieli kryptowalut z Chin - uważa English.
Polacy też mieli swojego bitcoina
Jak podaje serwis coindesk, dane z Google Trends wskazują, że liczba wyszukań słów „bitcoin” i „cena bitcoina” osiąga historyczne maksima. Zainteresowanie rośnie i kula śnieżna przybiera na rozmiarach. Pytanie, na jakim poziomie wyników w Google Trends trzeba będzie uciekać z oficjalnymi pieniędzmi, z pewnością absorbuje wielu obecnych posiadaczy bitcoinów czy analityków tego radosnego dotychczas rynku.
Jeśli ktoś pamięta pierwsze lata warszawskiej giełdy, to wie, o co chodzi z tą radosnością. My też mieliśmy swojego bitcoina - nazywał się Universal. Jak głosi anegdota, wzrost kursu tej spółki wynikał z tego, że na wzorcu formularza w biurze maklerskim Pekao, wówczas najpopularniejszym, widniała nazwa tej właśnie spółki. Kupowanie czegoś, co - niewiadomo właściwie, dlaczego - jest warte tyle, ile jest warte, kończy się zazwyczaj dość boleśnie.