Chcieli ubezpieczyć nieruchomość. Wycena? 96 tys. zł. Branża tłumaczy
Na terenach dotkniętych w ubiegłym roku powodzią ceny ubezpieczeń nieruchomości poszybowały w górę. W jednym z przypadków ubezpieczyciel zażądał za polisę aż 96 tys. zł. Branża się broni: to nie chęć zarabiania na tragedii, a prosta kalkulacja ryzyka.
W trakcie niedawnej rozmowy z ministrem ds. odbudowy po powodzi Marcinem Kierwińskim w Polsat News podano informację, że powodzianie, którzy wyremontowali domy i chcą je ponownie ubezpieczyć, dostają od ubezpieczycieli zaporowe wyceny.
Przytoczono dwa przypadki - jak kwota prywatnej polisy wzrosła z 8 do 96 tys. zł, a za ubezpieczenie budynków gminnych w Stroniu Śląskim zażądano nie 30 tys. zł, a 5 mln zł. Są też historie, w których ubezpieczyciele zwyczajnie odmawiają udzielenia polisy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dzieci oszalały na punkcie tego napoju. O co chodzi z Wojankiem?
"Ryzyko jest bardzo wysokie"
Przedstawiciele branży ubezpieczeniowej tłumaczą, że znaczący wzrost stawek za polisy to efekt kalkulacji ryzyka. - Tam, gdzie to ryzyko jest bardzo wysokie – bo np. dana nieruchomość leży na terenach regularnie zagrożonych powodzią – ubezpieczyciel musi uwzględnić to w cenie polisy. Składka powinna pozwalać zarówno na pokrycie ewentualnych kosztów wypłaty odszkodowania, a także kosztów obsługi szkody – wyjaśnia w rozmowie z serwisem prawo.pl Artur Dziekański, rzecznik Polskiej Izby Ubezpieczeń.
Dziekański dodaje też, że w niektórych przypadkach ryzyko może stać się tak wysokie, że nieruchomość stanie się w praktyce "nieubezpieczalna". - Składka byłaby nieproporcjonalnie wysoka w stosunku do potencjalnych świadczeń i kosztów – podkreśla rzecznik PIU.