Cinkciarze przejęli handel walutami w Egipcie. Zarabiają na tym miliony
Państwa bardzo często wpadają na pomysł kontroli wolnego rynku. Zazwyczaj przybiera to komiczne formy. Egipt spróbował regulować kursy walut, bo mu ich brakowało. Wywołał tym tylko gigantyczny rozrost czarnego rynku. Nielegalnym handlem walutami zajmują się już tysiące osób. Teraz rząd mierzy się z problemami, które sam spowodował.
10.03.2016 | aktual.: 11.03.2016 15:22
Państwa bardzo często wpadają na pomysł kontroli wolnego rynku. Zazwyczaj przybiera to komiczne formy. Egipt spróbował regulować kursy walut, bo mu ich brakowało. Wywołał tym tylko gigantyczny rozrost czarnego rynku. Nielegalnym handlem walutami zajmują się już tysiące osób. Teraz rząd mierzy się z problemami, które... sam spowodował.
Mohamed zwykł dzwonić do banku, jeśli potrzebował przelać pieniądze do Chin w zapłacie za import opon do swojej firmy w Kairze - opisuje Asma Alsharif dla agencji Reutera. Teraz bank nie może mu zapewnić wystarczająco dużo walut, więc musi korzystać z czarnego rynku, nawet mimo wysokich kosztów.
Ograniczenia nałożone ponad rok temu przez rząd, żeby uderzyć w czarny rynek, okazały się mieć odwrotne skutki, spychając właścicieli firm w objęcia nielegalnej wymiany walut, zmuszając importerów do wożenia wielkiej ilości dolarów w gotówce.
Podczas gdy większość Egipcjan zwykle próbuje tylko utrzymać swoje firmy na powierzchni, nowe zasady niezamierzenie utworzyły nową generację dealerów walutowych, którzy dzierżąc swoje karty kredytowe, wykorzystują powiększającą się lukę pomiędzy oficjalnym kursem egipskiego funta a kursem wolnorynkowym... a właściwie czarnorynkowym.
Egipski czarny rynek rozkwitł od 2011 roku, czyli od czasu rozruchów podczas „arabskiej wiosny”, które skutecznie odstraszyły turystów i inwestorów zagranicznych i doprowadziły do braków dolarów w krajowym systemie bankowym.
Próbując zaradzić problemom, rząd nałożył w lutym 2015 r. ograniczenia na wypłatę walut z kont oraz na depozyty - to ostatnie, żeby zapobiec możliwości parkowania nielegalnie kupionych dolarów w systemie bankowym.
Jak to zwykle bywa w przypadku zabierania się rządu za rozwiązywanie problemów, wszystko zadziałało odwrotnie od zamierzeń i narobiło tylko kolejnych problemów.
Bank centralny musiał od tej pory zdjąć limity dla osób indywidualnych i importerów podstawowej żywności. Restrykcje pozostawiono dla biznesu, zajmującego się importem dóbr nie-podstawowych, takich jak na przykład opony. Ci imają się wszelkich kruczków prawnych, a jeśli to nic nie da, to kierują się w stronę czarnego rynku, który rozwinął się najbardziej w historii.
Nie mogąc ulokować więcej niż 50 tysięcy dolarów w wybranym banku, więksi importerzy otworzyli konta w wielu bankach, żeby składać tam waluty kupione na czarnym rynku. A błyskawiczny przyrost popytu ze strony importerów na czarnym rynku spowodował z kolei wielkie ciśnienie na spadek kursu funta egipskiego.
W czwartek dolar był sprzedawany po około 9,8 funta na czarnym rynku, podczas gdy oficjalny kurs rządowy to 7,73 funta. W ciągu ostatniego miesiąca spadł na czarnym rynku o 10 proc.
- Skończyliśmy z kontami w sześciu bankach - mówi Reuterowi Mohamed, którego rodzinna firma sprzedaje opony do prywatnych samochodów oraz handluje nimi hurtowo. Zrezygnował z planu rozszerzenia biznesu w Egipcie a teraz rozgląda się za możliwościami rozwoju za granicą.
W miarę pogłębiania się kryzysu, właściciele biznesu, którzy cieszyli się początkowo z wyboru prezydenta Abdela Fattah al-Sisi w 2013 r., narzekają teraz na przepisy walutowe, które szkodzą gospodarce. Koszty czarnorynkowego zakupu walut muszą się przecież odbić na cenach towarów importowanych.
Wykorzystać okazję
Exchange bureaux, firma wymieniająca waluty szybko złapała wiatr w żagle. Mieli kontakty za granicą, które umożliwiały im transfer pieniędzy na zlecenie i ryzyko klienta do Egiptu, pobierając od tego 2,5 proc. Popyt był tak duży, że musieli podnieść prowizje do 5 proc.
Zyski zwielokrotniły się, w niektórych przypadkach nawet dziesięciokrotnie w porównaniu z typowym kantorem wymiany, transferującym co najmniej 10 mln dolarów tygodniowo.
Odkąd wprowadzono ograniczenia w ubiegłym roku, importerzy zaczęli dzielić swoje faktury, płacąc część za pośrednictwem banku, żeby uzyskać papiery niezbędne do odebrania towaru w izbie celnej a resztę przesyłają poza systemem bankowym.
Mohamed informuje, że transfery robione są poprzez kraje z Zatoki Arabskiej.
Mali importerzy uciekają się do latania za granicę z gotówką ponad zezwolony przez władze limit 10 tysięcy dolarów, szmuglując ją w bagażu. „Ludzie zawsze znajdą jakieś wyjście. Ja brałem ze sobą 15 tysięcy dolarów i podróżowałem do Dubaju, żeby zapłacić dostawcy”, powiedział dziennikarzowi Reutera biznesmen, który odmówił podania imienia.
Miliony zarobku na kartach kredytowych
Mimo zwiększającej się presji na spadek kursu funta egipskiego, państwo próbuje uniknąć dewaluacji. W listopadzie nawet podwyższyło kurs waluty... zwiększając tylko rozstrzał pomiędzy kursem rynkowym a rządowym i wpychając w nielegalną grę więcej osób.
Egipcjanie zaczęli częściej latać za granicę, wycofując tam dziesiątki tysięcy dolarów i euro z kart kredytowych po oficjalnym kursie i zamieniając to potem na funty na czarnym rynku.
- Wielu ludzi, którzy nie mieli dotychczas nic wspólnego z handlem walutami, zaczęło nagle kupować i sprzedawać. *Niektórzy dorobili się milionów *- powiedział dziennikarzowi Reutera inny anonimowy przedsiębiorca.
Taka praktyka stała się na tyle powszechna, że banki wprowadziły w ostatnim miesiącu limity na używanie kart kredytowych za granicą. Bank centralny wycofał natomiast licencję dla czterech spółek wymiany walut tylko w tym roku.
Bankowcy mówią, że poluzowanie reguł już nie wystarczy, żeby ograniczyć atrakcyjność szarej strefy, która wyssała już ogromne ilości twardej waluty z systemu, zaostrzając niedobór.
- Problem już nie jest tylko w tym, żeby kontrolować czarny rynek w Egipcie - powiedział Reuterowi egipski bankier. - Teraz potrzeba już koordynacji z regulatorami poza Egiptem, szczególnie w Dubaju i Chinach, gdzie większość takiej działalności ma miejsce.
Niedługo więcej Egipcjan będzie latać do Polski
Główny Inspektorat Weterynarii uzgodnił z egipskimi władzami weterynaryjnymi wzory świadectw dla mięsa drobiowego i wołowego, co oznacza, że polskie firmy mogą rozpocząć tam jego eksport - poinformował na początku marca zastępca głównego lekarza weterynarii Krzysztof Jażdżewski.
Negocjacje w tej sprawie prowadzone były ponad rok, rozmowy z Egiptem zostały podjęte na prośbę polskich firm, które oceniły, że sprzedaż mięsa na ten rynek jest perspektywiczna. Egipt ma 80 mln mieszkańców i wielu turystów.
Z racji zamieszania na rynku walutowym należy się spodziewać częstszych lotów Egipcjan do Polski z walizkami wypchanymi twardą walutą.
Wiadomość o różnicy w kursach czarnorynkowym i oficjalnym powinna też zainteresować Polaków, którzy udają się do Egiptu na wypoczynek. Kupno funtów za pośrednictwem banków to spora strata, lepiej przejść się na bazar, albo, pamiętając z polskiej tradycji, rozejrzeć się czy nie kręci się przed bankiem wąsaty mężczyzna mruczący pod nosem „change money, change money”.