Coraz bliżej zakazu pracy w niedzielę
Ankieterzy Ministerstwa Pracy będą chodzić po osiedlowych warzywniakach i pytać: Czy pan(pani) zatrudni kasjerkę z hipermarketu? Jeśli odpowiedź będzie twierdząca, resort
poprze zakaz pracy w niedzielę - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Nietypowa akcja Ministerstwa Pracy ma się zacząć w "najbliższym czasie" i zakończyć pod koniec roku. Sieci hipermarketów straszą, że jeśli parlament wprowadzi zakaz handlu dla hiper- i supermarketów (a taki pomysł popiera LPR, część PiS i Samoobrony), wyleją na bruk 60 tys. osób. Ankieterzy chodziliby więc po osiedlowych sklepach, pytając właścicieli, czy w takim wypadku przyjmą zwolnione z marketów osoby. Oprócz sondażu urzędnicy mają też policzyć, ilu pracowników może stracić swoje zajęcie.
_ Musimy zobaczyć, czy zakaz pracy w niedzielę będzie neutralny dla rynku pracy. Jeśli tak, rozważymy możliwość jego wprowadzenia _ - wyjaśnia dziennikowi minister pracy Anna Kalata.
Pomysł budzi emocje. _ Równie dobrze można pytać się właściciela huty, czy jak zlikwidujemy mu konkurencję, to przyjmie zwolnionych stamtąd pracowników. Oczywiście, że powie "tak" _- ironizuje były minister pracy Michał Boni.
_ Argumentacja ministerstwa postawiona jest na głowie _ - dodaje Maciej Grabowski z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Zastanawia się, dlaczego zwolniony sprzedawca z marketu ma dalej być sprzedawcą, tylko że w innym sklepie. _ Przecież tak jak ślusarz może zostać malarzem, tak sprzedawca - portierem _ - tłumaczy gazecie ekspert.
Właściciel kilku sklepów z kosmetykami i obuwiem i jednocześnie prezes Związku Rzemiosła Polskiego Jerzy Bartnik, zakaz handlu w niedzielę popiera, ale nie wierzy, że sklepikarze zatrudnią zwolnionych pracowników marketów.
_ Drobny handel to inny handel. Tu trzeba z klientem porozmawiać, doradzić. Pracownik z hipermarketu nie jest do tego przeszkolony _ - opowiada Bartnik.
Sekretarz generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji zrzeszającej hiper- i supermarkety Andrzej Maria Faliński dodaje, że oprócz pracowników sklepów resort powinien do listy potencjalnych bezrobotnych doliczyć osoby zatrudnione w centrach handlowych czy niektórych dostawców (np. lodów), którym towar schodzi przede wszystkim w niedziele w markecie - pisze "Gazeta Wyborcza". (PAP)