Dziennikarze nadal tkwią w poprzedniej epoce
Coś w Polsce drgnęło, coś się zmieniło – Jacek Żakowski pyta, Marek Belka odpowiada i dowiadujemy się ciekawych rzeczy. W niedawnym wywiadzie na łamach „Polityki” nowy szef NBP wygłasza kilka tez co najmniej zaskakujących. Po raz pierwszy „z samej góry” dowiadujemy się, że Leszek Balcerowicz nie zawsze musi mieć rację. I że rynek nie wszystko załatwi. Pytanie brzmi, kiedy ta wiedza spłynie w dół – do ludu. Dziennikarskiego ludu - pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
30.06.2010 | aktual.: 30.06.2010 14:02
Kryzys finansowy roku 2008 przewrócił do góry nogami nie tylko rynki finansowe. Zmienił także myślenie o gospodarce – po raz pierwszy od wielu lat fanatycy wolnego rynku znaleźli się w odwrocie. Guru neoliberałów – Alan Greenspan, przyparty przez komisję śledczą do muru, kajał się niczym uczniak i spowiadał z ideologicznych błędów. Robert Skidelsky, wielki historyk gospodarki obwieścił „powrót Mistrza” – Johna Maynarda Keynesa. Idee największego ekonomisty XX wieku – konieczność interwencji państwa w wolny rynek, kreowanie wzrostu przez stymulację popytu wewnętrznego – należało wydobyć z muzeum i przystosować do nowych wyzwań. Z uwagą zaczęto wreszcie słuchać Josepha Stiglitza, którego przestano traktować tylko jak abstrakcyjnego teoretyka, względnie sprawnego felietonistę. Przeciw ekspansji spekulacji giełdowej wybrzmiał głos... guru spekulantów, George'a Sorosa. Bestsellerami stały się książki lewicowych ekonomistów i publicystów – Dani Rodricka, Deana Bakera czy Roberta Wade'a. A ojciec polskiej
transformacji i kolega Leszka Balcerowicza, Jeffrey Sachs – ogłosił się socjaldemokratą. Krótko mówiąc – intelektualna rewolucja.
Okazało się również, że i w Polsce istnieją lewicowi ekonomiści – z podziemia wyszedł po latach Grzegorz Kołodko, usłyszano głos jego uczniów: Marcina Piątkowskiego i Jacka Tomkiewicza, znalazł się nawet lewicowy analityk giełdowy – Piotr Kuczyński. Profesor Tadeusz Kowalik napisał wspaniałą historię polskiej transformacji. I co? Nic. Polski świat dziennikarski nie nauczył się niczego. W głównym nurcie naszej prasy, w dziennikach i tygodnikach opiniotwórczych, w programach ekonomicznych i bieżących komentarzach wciąż czytamy i słyszymy – ciąć wydatki, obniżać deficyt, deregulować, prywatyzować. I że cały globalny kryzys to wina „socjalistów” – bo przecież to wszystko przez nieodpowiedzialność państwa, błędną interwencję, krótkowzroczność bankowych nadzorców... Na niedomagania rynku – więcej wolnego rynku, interwencja państwa to relikt socjalizmu, wyższe podatki dla najbogatszych to populizm. Komentarze, eseje, wywiady. A nawet żywoty świętych, jak w przypadku tasiemcowej opowieści o Leszku Balcerowiczu, jaką
niedawno uraczyła nas „Gazeta Wyborcza”. Neoliberalizm łączy dziennikarską brać – choć za lustrację bądź głosowanie na Kaczora gotowi się potopić nawzajem w łyżkach brudnej wody, polscy publicyści o gospodarce myślą to samo – od Bronisława Wildsteina po Waldemara Kuczyńskiego, od Rafała Ziemkiewicza po Janinę Paradowską i Witolda Gadomskiego. Ewentualnie się pokłócą, czy były komuch może być dobrym kapitalistą i kto się na kim uwłaszczył. Poza tym – różnią się pięknie, czytaj: mówią to samo.
I dlatego wywiad z ekonomistą takim, jak Marek Belka – liberałem, który mówi o swej ewolucji pod wpływem wydarzeń ostatnich lat – jest tak istotny. Nowy szef NBP nie mówi nic nadzwyczajnego, obwieszcza tylko – prawem autorytetu szefa banku centralnego – kilka podstawowych prawd, które wśród większości akademików i publicystów na świecie stanowią już oczywistość. U nas wciąż są herezją. Na przykład, że monetaryzm i fundamentalizm rynkowy to prehistoria w ekonomii a „wiara, że rynki mogą być nieregulowane upadła kompletnie”. Że bzdurą jest, jakoby polskie państwo dusiło przedsiębiorczość. Że „bardziej prorynkowy, prokapitalistyczny system [niż polski] w Europie trudno sobie wyobrazić”. Że tzw. krzywa Laffera, zgodnie z którą wpływy do budżetu rzekomo wzrastają wraz z obniżką podatków, „w warunkach normalnych nigdy się nie sprawdziła”. Że mamy rosnące rozwarstwienie, które społeczeństwo akceptuje jedynie dzięki wierze w indywidualne szanse awansu w górę.
Wszystkie te oczywistości wypowiedział człowiek, którego nie da się wyśmiać, uznać za nieuka, wariata albo poczciwego socjalistę – jak choćby wspomnianego już profesora Kowalika, którego książkę „www.polskatransformacja.pl” kompletnie przemilczano.
A może jednak? Arogancja polskich dziennikarzy nie zna granic. Podobnie jak doktrynerstwo. Świat się zmienił, ekonomiści też – tylko nasi inżynierowie dusz tkwią w poprzedniej – neoliberalnej – epoce. Wciąż wierzą w starą ideologię, wciąż twierdzą, że i tak zawsze wszystkiemu winny jest socjalizm, populizm, postawa roszczeniowa i nadmierne wydatki. Mogą nawet uznać – po bardzo umiarkowanym wywiadzie Jacka Żakowskiego – że szef NBP po prostu zwariował. Ogłosić Marka Belkę lewicowym oszołomem? Niech nas broni Duch Dziejów! Rynki finansowe mogłyby się załamać ze śmiechu.
Michał Sutowski (Krytyka Polityczna) dla Wirtualnej Polski