Dziesiątki tysięcy rodzin czekają na świadczenie 500+. Urzędnicy nie dają rady, na pieniądze trzeba czekać miesiącami

Od dwóch lat czeka na 500+. W tym czasie dostałby już 12 tys. zł. Pieniędzy nie widział ani on, ani jego żona. Dlaczego? Bo urzędnicy przez ten czas nie potrafili załatwić odpowiednich dokumentów. Prawie 90 tys. rodzin wciąż czeka na przyznanie świadczenia 500+.

Dziesiątki tysięcy rodzin czekają na świadczenie 500+. Urzędnicy nie dają rady, na pieniądze trzeba czekać miesiącami
Źródło zdjęć: © East News | TOMASZ JODLOWSKI/REPORTER
Mateusz Ratajczak

21.05.2018 | aktual.: 21.05.2018 15:30

- To jakaś parodia. Przez ostatnie dwa tygodnie nie mogę dodzwonić się do urzędników z Warszawy. I wciąż czekam. Zaraz miną dwa lata od złożenia wniosku i wciąż nie ma odpowiedzi - opowiada pan Mirosław. Skontaktował się z nami za pomocą serwisu Dziejesie.wp.pl.

On pracuje legalnie w Belgii od kilku lat. W 2016 r. w Polsce urodziło się mu drugie dziecko, więc z żoną uznali, że chętnie zaczną pobierać świadczenie "500+". Tym bardziej, że za granicą żadnych pieniędzy nie pobierają.

W lipcu żona złożyła wniosek i… cisza. Do tej pory wsparcia nie otrzymali. Zamiast tego od miesięcy wydzwaniają do urzędników i słyszą tę samą wymówkę: trzeba czekać, nie mamy ludzi, czekamy na dokumenty. Lada chwila ich oczekiwanie będzie świętowało drugą rocznicę. W tym czasie dostaliby już 12 tys. zł na wydatki dla dzieci. O jego sprawie pisaliśmy w Wirtualnej Polsce już kilka miesięcy temu. I nic się nie zmieniło.

Rodziny, w których jeden z rodziców pracuje za granicą, mają ogromne problemy z otrzymaniem pieniędzy w ramach programu "500+". Przez długie miesiące urzędy nie są w stanie ustalić, czy takie środki się im należą.

W takiej sytuacji w połowie kwietnia było prawie 90 tys. rodzin - wynika z danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, które można odnaleźć w jednej z interpelacji poselskich. Przez cztery miesiące urzędnikom udało się wydać 25 tys. decyzji. Sukces? W tym tempie potrzebują jeszcze półtora roku, żeby zamknąć wszystkie obecne sprawy. A przecież będą przybywać nowe wnioski.

Masz problem z otrzymaniem świadczenia 500+? Zostało ci odebrane? Skontaktuj się z nami za pomocą formularza na stronie Dziejesie.wp.pl

"Trzeba czekać"

W czym problem? W weryfikacji, które państwo powinno wypłacać pieniądze. To element tak zwanej koordynacji systemów zabezpieczenia społecznego. W skrócie polega na tym, by jedna rodzina nie pobierała dwóch świadczeń z tego samego tytułu. Urzędnicy mówią tak: świadczenie wychowawcze nie będzie przysługiwać, jeżeli rodzinie przysługuje za granicą świadczenie o podobnym charakterze.

Zasada jest prosta - pierwszeństwo ma kraj, w którym wykonywana jest praca jednego z rodziców. To znaczy, jeśli przykładowo ojciec pracuje za granicą, a matka zajmuje się dzieckiem i nie ma pracy, krajem właściwym do wypłacenia świadczenia jest państwo, w którym zatrudniony jest ojciec.

Polska jest w takim wypadku państwem drugim w kolejności. Ewentualnie wypłaci jedynie dodatek dyferencyjny - taki, by otrzymywane pieniądze były najwyższe z możliwych. Dodatek przysługuje rodzinie wtedy, kiedy wypłacone wsparcie jest niższe niż to otrzymywane w Polsce.

Przykład? Kraj A wypłaca 100 zł, kraj B - 200 zł. Świadczenie powinien wypłacać kraj A, więc kraj B dopłaca od siebie 100 zł, by suma wyniosła maksymalną stawkę z jednego z krajów (w tym wypadku 200 zł).

Jeżeli jednak rodzice pracują - ojciec za granicą, a matka z dziećmi w Polsce - pod uwagę brane jest miejsce zamieszkania dzieci. Na tym przykładzie: jeśli dzieci są w Polsce, to nasze państwo zapewnia wsparcie. I tak jest właśnie w historii Mirosława.

Jak się okazuje, potwierdzenie zatrudnienia wymaga kilku pism. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej szacuje, że na jedną taką sprawę musi wydać 160 zł. Do pracy wysłać urzędnika ze znajomością języka angielskiego i opłacać listy.

Mirosław nie odpuszczał i co miesiąc regularnie dzwonił do urzędników. Raz usłyszał, że w Warszawie czekają na kontakt z Belgii. Więc udał się do tamtejszego urzędu, by sprawdzić, co się stało, że nie odpowiadają. Na pytania z Warszawy nie odpowiadali, bo ich nie dostali. I przyznał to później w rozmowie jeden z urzędników z Polski. I tak pan Mirosław odbija się od telefonu do telefonu. Główna wymówka? Brak rąk do pracy.

Obsługujący 500+ od początku mieli problemy z rodzinami z dwóch krajów. Pod koniec 2016 r. - czyli pierwszego roku funkcjonowania programu - do urzędów trafiło 50 tys. wniosków od rodzin w takiej sytuacji. Na ostatni dzień grudnia statystyka wyglądała fatalnie. Rozpatrzonych było 10 tys., kolejne 40 tys. czekało w kolejce.

Dalej było tylko gorzej. 1 stycznia 2018 r. czekało 120 tys. wniosków. Warto dodać, że połowa nie była nawet tknięta. Urzędnicy zadziałali ledwie w 42 proc. spraw. W przypadku reszty - nie wykonali żadnych czynności poza przyjęciem dokumentów.

W województwie opolskim z 4722 takich spraw nie została ruszona żadna. 100 proc. czekało na jakąkolwiek pracę urzędników. W województwie lubuskim i zachodniopomorskim niedotknięte papiery stanowiły 85 proc.
Rząd rzucił się więc do naprawiania sytuacji. Zgodnie z ustawą od 1 stycznia 2018 r. sprawami z zakresu unijnej koordynacji systemów zabezpieczenia społecznego, do których zalicza się program "Rodzina 500+", zajmują się wojewodowie - a nie urzędy marszałkowskie. To miało przyspieszyć proces.

"Dzięki zmianie minister rodziny zyskał znacznie większy wpływ na egzekwowanie efektywnej realizacji zadań z zakresu unijnej koordynacji systemów zabezpieczenia społecznego" - wyjaśniał niedawno Krzysztof Michałkiewicz, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej w interpelacji do posłów, którzy otrzymują liczne skargi.

Ale statystyki wskazują, że wcale nie jest lepiej. W marcu tego roku urzędy wojewódzkie wydały 5876 decyzji, a więc o 393 decyzji więcej niż urzędy marszałkowskie w marcu 2017 r. Przyśpieszenie to zaledwie 6,7 proc.
Od początku roku udało się zamknąć 25 tys. z 120 czekających wniosków.

Zadośćuczynienie?

Resort rodziny, pracy i polityki społecznej obiecuje dalszą poprawę sytuacji - dlatego co rusz organizuje spotkania pomiędzy gminami a wojewodami. To w końcu w gminnych ośrodkach składane najczęściej są dokumenty. Ministerstwo liczy, że urzędnicy niższego szczebla pozwolą szybciej ustalić, czy jakiekolwiek środki się należą i nie będą dalej przesyłać wniosków, które nie mają żadnych szans. Dla oczekujących jest tylko jedna rada: muszą uzbroić się w cierpliwości.

Jeżeli ich wnioski w końcu zostaną przetworzone to otrzymają pieniądze za cały należny okres. A to oznacza, że pan Mirosław zobaczy 12 tys. zł na dzieci.

W kwietniu tego roku Wrocławski Sąd Administracyjny przyznał jednemu z rodziców… zadośćuczynienie za zbyt długi okres oczekiwania. Rodzina dostała tysiąc złotych, a urzędnicy zostali zobowiązani do szybszego załatwienia sprawy. Zdaniem sądu prawie dwuletniej zaległości nie da się w nieskończoność tłumaczyć problemami kadrowymi i długim czasem oczekiwania na odpowiedź z drugiego kraju. WSA uznał, że na takie sprawy potrzebne jest od miesiąca do dwóch, ale nie kilkanaście.

Poprosiliśmy Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej o informację - co powinny zrobić rodziny, które od dwóch lat czekają na rozpatrzenie wniosków. Odpowiedź opublikujemy, gdy ją otrzymamy.

Źródło artykułu:WP Finanse
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (125)