Inflacjo, skąd przybywasz? Odpowiedź warta stanowiska szefa NBP
Od tygodni nie schodzi z czołówek wiadomości. Czai się za każdym rogiem i wyskakuje z każdej lodówki. To "bohaterka" nie tylko dywagacji ekspertów ekonomicznych. Większość z nas inflację czuje w swoich kieszeniach. A tu święta za pasem. Co najbardziej drożeje? Skąd ta inflacja? I czy naprawdę jest ona tak duża z uwagi na nieudolność NBP i socjalne rozdawnictwo, bo takich głosów jest coraz więcej.
Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest, bo nie dla wszystkich musi to być jasne. Świadczy o tym choćby sondaż przeprowadzony dla portalu CiekaweLiczby.pl. Wynika z niego, że niemal jedna czwarta Polaków nie rozumie wpływu inflacji na wartość nabywczą pieniądza.
Inflacja, zwana również wskaźnikiem cen towarów i usług konsumpcyjnych to – najprościej rzecz ujmując - wskaźnik informujący nas o tym, w jaki sposób zmieniły się ceny produktów. Zazwyczaj są to porównania rok do roku.
Czy do inflacji wlicza się ceny lokomotyw i tankowców?
W gospodarce rynkowej zawsze część towarów tanieje, część towarów drożeje. Inflacja jest uśrednioną miarą statystyczną tych trendów. Główny Urząd Statystyczny, aby przedstawić wskaźnik, co miesiąc zbiera informacje o 230 tysiącach różnych cen na rynku. Ale to nie wszystko. Statystycy urzędu tworzą tak zwane koszyki inflacyjne, nadając poszczególnym produktom (a raczej grupom produktów) odpowiednie wagi.
Dzieje się tak, ponieważ na przykład na mieszkanie większość z nas wydaje znacznie więcej pieniędzy niż na przykład na kulturę i rekreację. Ta pierwsza kategoria ma więc większą wagę niż druga.
I tu ciekawostka – różne grupy mają różne koszyki inflacyjne. Wynika to z faktu, że różne grupy społeczne wydają różną część swoich dochodów na różne towary i usługi. Dla przykładu - osoby najbiedniejsze wydają proporcjonalnie znacznie więcej na żywność i mieszkanie niż osoby zamożne. Te ostatnie z kolei więcej przeznaczają na rozrywki, podróże i transport, ponieważ je na to stać.
I nie – o czym informuje Główny Urząd Statystyczny w specjalnym opracowaniu – do inflacji nie wlicza się cen "lokomotyw, szyn ani tankowców".
Szaleństwo cen na stacjach benzynowych
Co miesiąc GUS publikuje dość szczegółową rozpiskę na temat tego, co drożeje, a co tanieje. Najświeższe dane mamy z października. Spróbujmy więc zanurkować w paragonach grozy.
Jak spora część z państwa już wie, inflacja w zeszłym miesiącu wyniosła 6,8 proc. rok do roku. Przyjrzyjmy się więc bliżej zawartości koszyka inflacyjnego.
Bezapelacyjnie najszybciej drożeją paliwa. Od października 2020 roku LPG na stacjach zdrożał o ponad połowę! Płacimy za niego o 53 proc. więcej. Olej napędowy i benzyna zdrożały o ponad 30 proc.
Dlaczego one? Częścią wyjaśnienia jest tak zwany efekt bazy. W zeszłym roku podczas lock downów paliwo na rynkach międzynarodowych notowało bardzo niskie ceny. Ekonomiści powiedzieliby, że "było w deflacji". To znaczy - taniało w porównaniu z rokiem 2019.
W pierwszych miesiącach pandemii częściej siedzieliśmy w domach, rzadziej jeździliśmy na wakacje, pozrywały się łańcuchy dostaw; nie było popytu na paliwa, więc te taniały. To przekładało się (oczywiście z pewnym opóźnieniem) na ceny na stacjach benzynowych.
Dzisiaj mamy do czynienia z odbiciem, na które nakłada się również wzrost zapotrzebowania na paliwa związany z ożywieniem gospodarczym. Do tego elementu jeszcze wrócimy.
Mocno zdrożało również użytkowanie mieszkania, a zwłaszcza wywóz śmieci. Rok do roku jego cena wzrosła o ponad 18 proc. Ceny gazu (tego z kuchenek) podskoczyły o 16 proc. Sporo zdrożały meble, o ponad 11 proc. Wiadomo, że nie meblujemy mieszkania co miesiąc, jednak jeśli ktoś zdecydował się akurat w ostatnim czasie na remont mocno, odczuł to w kieszeni.
Droższe święta, ale prezenty już niekoniecznie
W kontekście zbliżających się Świąt szczególnie interesować nas mogą trzy kategorie: jedzenie (zwłaszcza tych, którzy przygotowują świąteczne przyjęcia), rozrywka oraz elektronika, która stanowi sporą część prezentów.
Kategoria "żywność" podrożała o 4,7 proc. w porównaniu do poprzedniego roku. W kontekście innych wzrostów cen nie wydaje się to dużo, jednak w czasach niskiej inflacji taki wzrost to dość sporo. Zwłaszcza dla osób najbiedniejszych. Z tej części koszyka najbardziej zdrożał drób, wołowina, jajka, olej, cukier. Nieznacznie staniały za to owoce. Małe to pocieszenie w kontekście tego, że niemal wszystkie inne produkty spożywcze poszły w górę.
Sporo wzrosły ceny w hotelach i restauracjach: o ponad 7 proc. Nic w tym dziwnego - biznesy odbijają fatalny zeszły rok.
Na tle tego zaledwie jednoprocentowy wzrost cen elektronicznych gadżetów to naprawdę pestka. Jeżeli więc myślicie państwo o zakupie pod choinkę telefonów, komputerów, czy aparatów, to zapłacicie za nie mniej więcej tyle, co w zeszłym roku. Uff, chociaż jedna w miarę dobra wiadomość.
Według analizy banku Pekao w październiku 73 proc. koszyka inflacyjnego drożało w tempie co najmniej 3 proc. rok do roku. A jedynie 2 proc. odnotowywało deflację, czyli po prostu taniało.
Inflacja niepokojąca, ale nie galopująca
W tym miejscu należy jednak wziąć głęboki oddech. Bo wbrew temu, co czasami możemy przeczytać w niektórych mediach, nie mamy do czynienia z inflacją "galopującą".
Galopująca inflacja to termin ekonomiczny i odnosi się on do wzrostu wartości wskaźnika cen i usług przebijającego psychologiczną barierę 10 proc. Obecna inflacja to tak zwana inflacja "pełzająca"; już odczuwalna i niebezpieczna właśnie dlatego, że może prowadzić do inflacji galopującej.
Tu warto zaznaczyć, że dla gospodarki jakiś poziom inflacji jest po prostu korzystny. Narodowy Bank Polski tak zwany cel inflacyjny ustanawia na poziomie 2,5 proc. plus/minus jeden punkt procentowy.
Jest jeszcze jeden poziom inflacji. To tak zwana hiperinflacja. Zaczyna się ona od 150 proc. rocznie. Oznacza ona gospodarczy i społeczny kolaps. Jeden z sarkastycznych żartów z czasów hiperinflacji brzmi: zarabiam tak dużo, że nie dam rady zanieść wypłaty do domu, ale tak mało, że nie stać mnie na taksówkę, żeby ją przewieść.
Powiedzieliśmy, że sporo rzeczy drożeje. Ale w zasadzie, dlaczego tak się dzieje?
Choć na ceny różnych dóbr oddziałują jednocześnie setki czynników gospodarczych i społecznych (i o części już wspomnieliśmy) możemy zmapować te najważniejsze.
W kontekście obecnej inflacji wiele mówi się w tarczach antycovidowych. Argument ten wygląda następująco: w gospodarki zostały wpompowane biliony dolarów. A im więcej pieniądza w gospodarce tym jest on mniej wart. To tak zwane monetarystyczne podejście do inflacji. Problem w tym, że ono… nie zawsze się sprawdza.
Nie sprawdziło się choćby w 2008 roku, kiedy rządy wielu państw pompowały ogromne sumy w podmioty systemu finansowego, ratując "zbyt dużych, żeby upaść". Wielu komentatorów spodziewało się wtedy eksplozji inflacji. Tymczasem do niczego takiego nie doszło.
Polski Instytut Ekonomiczny przypomina w swoim opracowaniu poświęconemu tej kwestii: "w latach 2008 - 2012 amerykański bank centralny (Fed) zwiększył ilość pieniądza w gospodarce ponad trzykrotnie. Teoretycznie w konsekwencji ceny powinny wzrosnąć o 300 proc. (…) Średnia inflacja w tym okresie wyniosła zaledwie 1,6 proc. rocznie".
Było to związane ze specyfiką tamtych "transferów". Skończyły one jako rezerwy bankowe, a część z nich trafiła na rynki finansowe. A tego wskaźniki inflacyjne nie widzą. Czy jednak tym razem mamy do czynienia z inflacją związaną z "nadobecnością" pieniądza w gospodarce?
Ekonomista związany z grupą ekspercką "Dobrobyt na pokolenia", prof. Tomasz Makarewicz w rozmowie z Tomaszem Stawiszyńskim stwierdził, że udział tarcz antycovidowych w globalnej inflacji to około 20 proc. Tak, środki, które popłynęły do gospodarki, mają znaczenie, ale wcale nie tak duże, jak mogłoby się wydawać.
Inflacja przez 500+? Zdecydowanie nie
Być może chodzi więc o transfery socjalne? Być może to efekt 500+, co zdają się sugerować niektórzy politycy i komentatorzy? No cóż, gdyby tak było, to inflacja powinna się pojawić wcześniej, a nie po prawie 6 latach od wprowadzenia programu.
Tymczasem od połowy 2016 roku (kiedy wprowadzono program) aż do początku tego roku, z wyjątkiem lutego 2020, inflacja trzymała się w granicach celu wyznaczanego przez NBP. A zaczęła rosnąć mniej więcej w tym samym czasie, kiedy widoczny był wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych w innych państwach świata. Przypadek? Nie sądzę.
Inflacja rzeczywiście jest związana z flagowym programem PiS, tylko kierunek oddziaływania jest inny. Otóż to nie 500+ oddziałuje na inflację, ale inflacja na 500+! A konkretniej mówiąc: zmniejsza jego wartość. Rząd nie zdecydował się bowiem wpisać w program mechanizmu jego waloryzacji (czyli podnoszenia jego wysokości wraz z inflacją właśnie).
Dziś więc jest on realnie wart – jak wylicza portal Money.pl – jedynie około 425 zł. Oczywiście chodzi o porównanie do cen z momentu, kiedy program startował. A wraz z trwającą inflacją realna wartość świadczenia będzie coraz niższa.
Energetyczny głód Państwa Środka
No dobrze, to jakie są przyczyny tej całej inflacji?
W przeważającej mierze chodzi o gwałtowny wzrost cen energii na światowych rynkach. Zwłaszcza gazu ziemnego. Dlaczego akurat gaz? Ponieważ ożywienie gospodarcze, które obserwujemy po miesiącach stagnacji w Chinach, związane jest z ogromnym popytem na energię. Rozwój gospodarczy oznacza popyt na energię. Ten związek jest niepodważalny. Gospodarka giganta zasysa więc ogromne ilości gazu, a to powoduje kłopoty z podażą, ceny tego surowca więc rosną.
Jakiś udział w inflacji mają również rosnące ceny uprawnień do emisji CO2. To również związane jest z energią: odbijające się gospodarki do wzrostu potrzebują ogromnych ilości energii. W tym – niestety – energii z paliw kopalnych. Ceny energii natomiast rozlewają się po całej gospodarce, ponieważ bez mała każde działanie w gospodarce wymaga energii. Gaz ziemny jest również używany do produkcji nawozów, to z kolej podbija się na cenach żywności. Droga ropa i benzyna podbijają ceny transportu. Finalnie widzimy to na sklepowych półkach.
A dlaczego w Polsce od miesięcy notujemy jedną z najwyższych inflacji w Europie?
Tak naprawdę trudno jest odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Zrzucanie winy jedynie na rząd albo prezesa NBP niewiele daje, ponieważ z podobnie wysoką inflacją boryka się wiele innych państw regionu, w których nie ma ani Jarosława Kaczyńskiego, ani Adama Glapińskiego.
Jakub Rybicki z Polskiego Instytutu Ekonomicznego twierdzi, że wynika to między innymi ze składu wyżej wspomnianych koszyków inflacyjnych. Według analityka, Polacy jako biedniejsi obywatele Unii Europejskiej, mają w swoich koszykach inflacyjnych wysoki udział żywności. To z kolei oznacza, że wzrastające jej ceny silniej przyczyniają się do wzrostu inflacji niż np. u naszych zachodnich sąsiadów (bo zajmują więcej miejsca w inflacyjnym koszyku!).
Kolejne wyjaśnienie jest dość paradoksalne. Otóż inflację u nas może podbijać wyjątkowo dobra sytuacja na rynku pracy. Przy wysokim zapotrzebowaniu na pracowników mogą oni skuteczniej domagać się podwyżek. Te z kolei przedsiębiorcy dyskontują, podwyższając ceny produktów.
NBP i rząd na ratunek
To wszystko oczywiście nie oznacza, że NBP nie ma wpływu na inflację. Inflacja jest niezwykle złożonym procesem, na który oddziałuje tysiące czynników, w tym polityka banków centralnych. Wątpliwa – delikatnie mówiąc – polityka komunikacyjna Narodowego Banku Polskiego z pewnością ma wpływ na nastroje na rynku. A nastroje mają ogromne znaczenie, ponieważ ekonomia w dużej mierze jest również grą ludzkich emocji.
Czy więc podwyższenie stóp procentowych może wyhamować inflację? Zanim odpowiemy na to pytanie, powiedzmy w kilku słowach, jak działa ten mechanizm. Podwyżka stóp procentowych powoduje, że kredyt staje się droższy. Kiedy drożeje kredyt, mniej podmiotów go zaciąga. To z kolei oznacza wyhamowanie konsumpcji i inwestycji; mniejsza konsumpcja oznacza niższą presję inflacyjną.
Problem w tym, że obecna inflacja, jakby to powiedzieli ekonomiści, jest "egzogeniczna"; pochodzi z zewnątrz naszego systemu. Stopy procentowe nie oddziałują na ceny paliw na rynkach międzynarodowych! Nie oddziałują więc na najważniejsze składowe inflacji. To nie znaczy, że nie mają znacznie w ogóle, to znaczy, że znaczenie to jest mniejsze, niż część komentatorów mu przypisuje.
To być może rządowa tarcza antyinflacyjna może zadziałać?
Znalazły się w niej propozycje obniżenia stawki VAT na energię elektryczną z 23 na 5 proc. oraz całkowite zniesienie akcyzy na energię elektryczną. Obniżona ma być również akcyza na paliwo i zwolnienie go z podatku od sprzedaży detalicznej.
Wróćmy na początek naszych rozważań. Pamiętamy, że inflacja jest uśrednieniem cen konsumpcyjnych w gospodarce. Konsumpcyjnych, czyli tych, które każdy z nas płaci w sklepach, na stacjach benzynowych, u fryzjerów czy restauratorów. W skład tych cen wchodzą płace pracowników, materiały do wytworzenia danego produktu, wynajem lokali, paliwa, dzięki którym towary wędrują po całym świecie. Ale składają się na nią również podatki.
Rząd, tnąc część z nich, oczekuje, że przedsiębiorcy obniżą finalne ceny dla konsumentów. Ale nie tak szybko. Ponieważ tutaj mamy do czynienia z pewnym interesującym ekonomicznym zjawiskiem. Otóż przerzucanie wyższych podatków na konsumentów dzieje się i szybciej, i w większym stopniu niż odciążanie konsumentów wtedy, kiedy władze publiczne podatki ścinają. Co dzieje się z tą różnicą możecie się państwo domyślić. Tak, firmy zgarniają je jako większy zysk.
To oczywiście nie oznacza, że ruch jest zupełnie bez sensu, ponieważ jest tylko nabijaniem kieszeni i tak już zamożnych. Tak, jest również tym, ale departament analiz banku Pekao szacuje, że rzeczywiście szczyt inflacji (który ma przypaść na końcówkę tego, albo początek następnego roku) będzie niższy o jakiś 1-1,5 pkt. proc. niż w przypadku, gdyby interwencji nie było. To niewiele, ale zawsze coś. Zwłaszcza jeżeli zaczniemy dobijać do niebezpiecznego poziomu 10 proc., a więc wyżej wspomnianej inflacji galopującej.
Cóż, tak czy inaczej, w tym roku zapłacimy znacznie więcej za święta niż w roku ubiegłym (no, może poza elektronicznymi gadżetami na prezenty).
A co dalej z inflacją? Według prognoz Komisji Europejskiej w 2022 roku w naszym kraju wciąż należy się spodziewać podwyższonej inflacji na poziomie 5,2 proc.
Do celu inflacyjnego zbliży się prawdopodobnie w 2023 roku, kiedy ma osiągnąć wartość 2,6 proc. Czy tak będzie? Cóż, jak mówi klasyk: prognozowanie jest niezwykle trudne. Zwłaszcza jeśli dotyczy przyszłości.