Internauci wpłacili prawie 400 tys. zł. Dziennikarka zgłosiła zbiórkę do prokuratury
- Złożyłam w prokuraturze zawiadomienie o fałszywej zbiórce - mówi nam dziennikarka "Tygodnika Siedleckiego". To efekt śledztwa w sprawie kobiety, która zebrała na swoje leczenie prawie 400 tysięcy złotych. Pojawiają się wątpliwości, czy w ogóle była chora.
04.02.2020 | aktual.: 04.02.2020 18:45
Sprawa niespełna 40-letniej kobiety, mamy dwóch synów, poruszyła serca i portfele internautów. W stosunkowo krótkim czasie jej konto w serwisie Pomagam.pl zaczęło zapełniać się pieniędzmi. Agata K. na publikowanych w serwisie YouTube.com filmach ze łzami w oczach dziękowała swoim darczyńcom i nieśmiało prosiła o więcej. Pieniądze miały iść na drogie, nierefundowane leki, chemię, wlewy etc.
Mniej więcej w połowie 2019 roku w internecie zaczęły się pojawiać apele o pomoc dla Agaty K. z Siedlec. Kobieta sama pisała, że już od kilku lat choruje na nowotwór pochwy, z przerzutami. Jej relacje pojawiły się w mediach lokalnych, katolickich, ruszyła także zorganizowana przez nią zbiórka pieniędzy w serwisie Pomagam.pl.
U kilku osób zapaliła się jednak czerwona lampka i internauci zaczęli dostrzegać w jej filmach i wpisach pewne nieścisłości. Poprosili o ich wyjaśnienie. W efekcie nieścisłości stały się podejrzeniami, których zainteresowana nie umiała i nie chce do tej pory wyjaśnić. Nagłośnili to m.in. użytkownicy serwisu Wykop.pl.
Temat Agaty K. śledzą dziennikarze "Tygodnika Siedleckiego". Skontaktowaliśmy się autorką tekstu o organizatorce zbiórki (numer z tym artykułem będzie w sprzedaży od 5 lutego 2020 roku) Justyną Janusz. Dziennikarka pracuje nad tematem już od kilku miesięcy. Zebrała mnóstwo materiałów, które - jak twierdzi - obciążają organizatorkę zbiórki, udało się jej zresztą spotkać z Agatą K. Efektem jest duży materiał o niej a także… zawiadomienie do prokuratury.
- We wtorek rano [4 lutego - red.] złożyłam w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez tę panią – potwierdza w rozmowie z WP Finanse.
Agata K. zdążyła zamieścić na swoim Facebooku informację, że w wydaniu, które ukaże się 5 lutego 2019 roku, zostanie ona zdemaskowana jako oszustka.
"Jestem przedstawiona jako osoba mówiąca nieprawdę. W tym momencie mój stan psychiczny nie pozwala mi na racjonalne myślenie i działanie. Działanie pod wpływem emocji doprowadziło mnie do kilku błędów, których żałuję. Dlatego postanowiłam, że w momencie otrzymania wezwania, będę wyjaśniać wszystko. Nie zamierzałam nikogo nigdy oszukać ani urazić. Proszę, poczekajcie na moje wyjaśnienia w prokuraturze, a potem wydawajcie osąd. Jeśli kogoś uraziłam, to przepraszam, nie było to zamierzone" – pisze w poście na Facebooku. W tej chwili nie jest on już dostępny, podobnie jak profil, na którym prosiła o wsparcie. Zakończyła również zbiórkę pieniędzy.
Konkrety? Brak
Pomimo wspomnianych próśb od internautów, kobieta nie publikowała żadnych dokumentów dotyczących jej stanu zdrowia, stosowanych terapii, wypisów ze szpitala czy rachunków za leki. Kilkoro użytkowników serwisu Wykop.pl dla przykładu pokazało zdjęcia swoich dokumentów z leczenia nowotworów – dziesiątki stron wydruków i wyników badań. Agata K. nie pokazała żadnego dokumentu. Warto zauważyć, że publikowanie takich informacji to w zasadzie norma przy prośbach o wsparcie w leczeniu. Zamazuje się oczywiście dane wrażliwe, jak adres, data urodzenia czy PESEL.
Zobacz też: Czarna strefa fałszywych zbiórek. W sieci jest ich pełno, za niektóre grozi kara więzienia
Zobacz także
W przypadku Agaty K. internauci doczekali się jednego – faktury za lek. Ale wzbudziła ona więcej wątpliwości, niż wyjaśniła. Bo było to zdjęcie ekranu komputera, na którym widnieje coś, co wygląda jak zeskanowana faktura, ale stworzona w programie do edycji tekstu. Zdjęcie ekranu z wyświetloną zeskanowaną wcześniej fakturą? Podczas gdy apteki korzystają z własnego programu do wystawiania faktur? A na dodatek mowa o leku, którego nie da się tak po prostu kupić na receptę, bo dostępny jest tylko w szpitalach. Poza tym lek jest stosowany tylko i wyłącznie w leczeniu raka piersi.
Niestety – pani Agata nie wyjaśniła żadnych wątpliwości. Próbowaliśmy się z nią skontaktować, wiadomości pozostały bez odzewu. Nie odpowiedział również jej ojciec, broniący dobrego imienia swojej córki we wpisach na Facebooku. On również nie pokazał żadnych dokumentów. Pisze jedynie, że wątpiący w chorobę jego córki zachowują się niegodnie.
Na nasze prośby o wyjaśnienie sytuacji nie odpowiedzieli także przedstawiciele serwisu Pomagam.pl. Jednak po wnikliwej analizie regulaminu serwisu okazuje się, że zbiórkę może założyć dosłownie każdy i na każdy cel. Nie są one w żaden sposób weryfikowane. Osoba zakładająca zbiórkę pieniędzy nie musi się w żaden sposób uwiarygadniać, pokazywać dokumentów lekarskich, faktur za leczenie etc. Wystarczą podstawowe dane osobowe oraz zweryfikowany przelewem numer konta. Osoba prowadząca zbiórkę może wypłacać pieniądze w dowolnej chwili, osoby wspierające nie widzą potwierdzenia tych czynności.
Serwis nie chce odpowiadać za cokolwiek
Według regulaminu przedstawiciele serwisu Pomagam.pl nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za zbiórki, nie muszą się tłumaczyć użytkownikom. Na dodatek mechanizm zgłaszania nieprawidłowości działa w sposób niejasny. Przedstawiciele serwisu radzą, by pytania najpierw zadawać organizatorowi zbiórki.
Jeśli okaże się, że kobieta nie informowała uczciwie o swojej chorobie, celach zbiórki i nie powie, na co wydała pieniądze, w zasadzie nic jej nie grozi – przynajmniej ze strony serwisu Pomagam.pl.
Zresztą jeden głośny przypadek tego typu już był. To sprawa słynnej "zbiórki na nowe seicento". Organizator nigdy nie przekazał środków poszkodowanemu kierowcy. Tłumaczył, że przelał pieniądze na konto bliskiej mu osoby i część została zdefraudowana, a część zabrana przez komornika.
Sprawa trafiła do sądu. Organizatorowi postawiono zarzut przywłaszczenia. Sąd wydał jednak wyrok, iż Rafał B. nie dopuścił się zarzucanego mu czynu. Okazuje się, że uczestnicy zbiórki, wpłacając pieniądze, dokonywali darowizny na rzecz jej organizatora, a nie Sebastiana K. Zaś nieprzekazanie pieniędzy było niewywiązaniem się ze zobowiązania, a nie przywłaszczeniem.
Przed sprawą zbiórki na auto głośno było o zbiórce na chorego Antosia. Niemałe pieniądze na jego leczenie przekazali także Robert i Anna Lewandowscy. Z czasem okazało się, że chłopiec nie istniał.
Serwis Pomagam.pl w swoim regulaminie na stronie internetowej tłumaczy, że "nie jest organizatorem takich zbiórek, a jedynie narzędziem umożliwiającym organizatorom zbiórek ich publikowanie, a innym użytkownikom serwisu – dokonywanie wpłat". I dodaje: "Nasza społeczność opiera się na zasadzie wzajemnego zaufania (…) ze względu na ilość zbiórek prowadzonych na Pomagam.pl nie jesteśmy w stanie kontrolować sposobu wydatkowania zebranych środków".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl