Jeśli szkolenie, to za granicą
Dlaczego szkolenia? Bo nowa wiedza to przepustka do sukcesu. Dlaczego za granicą? Bo żyjemy w epoce globalizacji i głupotą byłoby okopywać się w polskim zaścianku.
Studia już nie wystarczą – nikogo dziś nie trzeba o tym przekonywać. Od pracowników, a tym bardziej od kadry zarządzającej, pracodawcy oczekują edukacji permanentnej – ciągłego dokształcania się i podnoszenia kwalifikacji zawodowych. Dodatkowe fakultety, kursy, seminaria, konferencje, sympozja – skrzętnie odnotowane w CV – mają świadczyć, że nie zatrzymaliśmy się w rozwoju. Że jesteśmy ciekawi świata, głodni wiedzy, otwarci na nowość. Na topie są ostatnio treningi z tzw. umiejętności miękkich: komunikacji interpersonalnej, feedbacku (informacji zwrotnej), negocjacji, asertywności, inteligencji emocjonalnej etc. I dobrze, skoro menedżerowie to świetni specjaliści od ekonomii, finansów, marketingu, za to na człowieku znają się jakby mało.
Nie podważa się już sensowności szkoleń (jeszcze parę lat temu wielu skłonnych było uważać je za amerykańską nowinkę, nijak nie przystającą do polskiej rzeczywistości). Ale jak uwierzyć, że po wiedzę warto udawać się aż do obcych krajów? Czyżby pod nosem nie było renomowanych firm szkoleniowych? Niektóre w niczym nie ustępują zachodnim odpowiednikom – dawno już wprowadziły nowoczesne, interaktywne metody nauczania: gry sytuacyjne, case studies, warsztaty.
Oczywiście, wyjazd w obce strony może być przyjemny, zwłaszcza jeśli połączymy go z integracją i zaliczaniem turystycznych atrakcji. Czy jednak za granicą nauczymy się więcej niż w Polsce? A jeżeli nie, to po co za podobny efekt płacić kilkakrotność tego, co musielibyśmy wysupłać z firmowej lub prywatnej kieszeni, edukując się w kraju? Finanse to nie wszystko, a argumenty za edukacją w Wielkiej Brytanii, Ameryce czy Austrii są bardzo mocne. To zaprocentuje
Rzecz w tym, że zagranicznych szkoleń nie da się sprowadzić do samej wiedzy. Dają bowiem coś więcej. Zapoznanie się z zasadami funkcjonowania organizacji na rynku europejskim i globalnym. Porównanie tego, co tutaj, z tym, co tam (najlepsze wzorce można podpatrzeć i zaadaptować do polskich realiów). Nierzadko też leczą z kompleksów, bo pokazują, że my – choć jako „kapitaliści” stawiamy wciąż pierwsze kroki – też mamy sporo do zaoferowania światu.
Dyskusja w międzynarodowym gronie ujawnia, że ten sam problem można rozwiązać na 1001 sposobów. Ukazuje wielość i różnorodność perspektyw. Daje spojrzenie „z lotu ptaka”. Uwalnia od stagnacji, rutyny i myślenia według schematów.
Uczestnik szkolenia zagranicą zyskuje obycie ze światem, poszerzenie horyzontów biznesowych, kolejny punkt w życiorysie. A także pewność siebie i śmiałość, tak potrzebne podczas rozmowy o podwyżce albo awansie. Nie mówiąc już o takiej korzyści, jak podszlifowanie języka, złapanie poprawnego akcentu. Gdy wrócimy do Polski, prócz miłych wspomnień zostanie nam stos wizytówek od kolegów menedżerów z różnych zakątków globu. A te kontakty kiedyś zaprocentują.
Mirosław Sikorski